"Afera podkarpacka" Marian D. oskarża... z ławy oskarżonych

Andrzej Plęs
Na ławie oskarżonych zasiadł m.in. Jan B., były podkarpacki „zielony baron PSL”, były poseł i wiceminister Skarbu Państwa.
Na ławie oskarżonych zasiadł m.in. Jan B., były podkarpacki „zielony baron PSL”, były poseł i wiceminister Skarbu Państwa. Paweł Dubiel
Zeznania oskarżonego Mariana D. przed sądem, to była anatomia procesu korupcji. Nie wahał się, by w jednym z wątków tzw. afery podkarpackiej oskarżać tych, których - jak zapewniał - latami obdarzał łapówkami.

W artykule:

Proces w tzw. aferze podkarpackiej ruszył przed Sądem Rejonowym w Tarnowie po ponad 3 latach, od kiedy Śląski Wydział Zamiejscowy Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Katowicach przesłał wymiarowi sprawiedliwości akt oskarżenia.

Aktem oskarżenia o przestępstwa korupcyjne objęto 12 osób

Minionej środy na ławie oskarżonych zasiadł Jan B., podkarpacki „zielony baron PSL”, były wieloletni poseł tej partii i prominentny jej działacz, były wiceminister Skarbu Państwa. Na tym samym meblu miejsce zajęli m. in. Mirosław S., były już zastępca komendanta głównego policji, Jan M., były urzędnik Urzędu Kontroli Skarbowej w Rzeszowie, Józef F., były prezes Rafinerii Jasło, Urszula R.-B., żona Jana B., Bogusław P., niegdyś szef biura poselskiego posła B. oraz Zbigniew K., były starosta przeworski.

Jednak bohaterem tego dnia był współoskarżony o działania korupcyjne Marian D., onegdaj właściciel spółki paliwowej spod Leżajska, którego zeznania pogrążyły prominentne postaci podkarpackiego życia publicznego. Właśnie w efekcie jego zeznań wyroki skazujące usłyszeli już wcześniej Anna H., szefowa Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie, poseł Zbigniew R., także Zbigniew N., były szef rzeszowskiej prokuratury okręgowej i apelacyjnej oraz Janusz W., szef rzeszowskiego oddziału ABW.

To, co tarnowski sąd rozpoczął rozpoznawać minionej środy, to kolejny wątek tzw. afery podkarpackiej.

A rozpoznawać zaczął od obszernych zeznań, jakimi Marian D. podzielił się z sędzią, prokuratorem i licznie zgromadzonymi na sali obrońcami oskarżonych. W zasadzie to był kolejny akt oskarżenia wobec podsądnych, relacja - kiedy, kogo, za co i w jakiej formie korumpował paliwowy przedsiębiorca.

Marian D. płaci, bo nie chce płacić

Były przedsiębiorca z wykształceniem średnim, obecnie emeryt, żonaty, dwoje dorosłych dzieci. „W dorobku” - wyrok 4 lat pozbawienia wolności i 120 tys. zł grzywny, jaki orzekł wobec niego w 2017 r. sąd w Nowym Sączu, uznając jego winę korupcji czynnej. Wówczas przedsiębiorca przyznał się do wszystkich zarzutów i dobrowolnie poddał się karze. Sąd zdecydował także o zajęciu przez urząd skarbowy jego udziałów w spółce i dwóch domów w Leżajsku.

Marian D. odpowiadał wtedy za korupcyjne opłacanie dyrektora Lasów Państwowych w Krośnie, ale też posła Zbigniewa R., by uzyskać zgodę na zamianę z przedsiębiorstwem państwowym działek, korumpowanie rzeszowskich prokuratorów, by ci pomogli uniknąć mu płacenia podatku od działalności gospodarczej. Annę H. opłacał, by ta pomogła jego córce w uzyskaniu nominacji na stanowisko sędziowskie. Przed tarnowskim sądem przedstawiał dzieje swoich łapówkarskich relacji z innymi przedstawicielami podkarpackiego establishmentu.

- Tak, wysoki sądzie, przyznaję się - odpowiedział na pytanie, oskarżony przyznaje się do zarzucanych mu czynów.

Deklarował, że będzie składał wyjaśnienia i odpowiadał na pytania sądu, prokuratury i swojego mecenasa, ale nie obrońców pozostałych oskarżonych.

Bardzo starał się rozwinąć swój paliwowy biznes, szukał dróg rozwiązania problemów, za najbardziej skuteczną drogę do celu uznał „znajomości”, protekcję i korupcję. Tak trafił na Janusza W., byłego szefa rzeszowskiego ABW. A ten miał pomóc mu w dotarciu do odpowiednich osób. Współpraca trwała przez kilka lat, począwszy od 2005 r.

- Podczas spotkań przekazywałem mu 500 - 1000 złotych - przyznawał otwarcie. - Od czasu do czasu prosił mnie o jakieś alkohole w celu załatwienia moich spraw. A jak miał jakieś imieniny albo swoje imprezy, to dzwonił i prosił mnie o przekazanie alkoholu.

To były dla budżetu przedsiębiorcy drobiazgi, aż nastąpiła sytuacja, kiedy urząd skarbowy nakazał mu zapłacić ponad 1 mln zł podatku. Marian D. oczekiwał, że urząd wycofa się z tej decyzji, odwołanie od niej do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego nic nie dało, toteż wymyślił, że problem pomoże rozwiązać Janusz W. Ten podjął się zadania, zapewnił, że „ma człowieka”, który wybawi Mariana D. z kłopotu.

- Ale to będzie kosztowało po 50 tysięcy dla jednego i drugiego - sprecyzował biznesmen.

Spotkali się we trzech: on, Janusz W. i Zbigniew N., były szef prokuratury apelacyjnej. Pierwszy przekazał po paczce banknotów dwóm pozostałym, doszło potem jeszcze do spotkania z dyrektorem rzeszowskiej skarbówki, podczas którego Marian D. odniósł wrażenie, że nie będzie musiał zapłacić podatku.

- Naiwnie uwierzyłem w to, brnąłem w to coraz bardziej, płacąc następne łapówki - zwierzał się sądowi. - Nic nie załatwili.

Po kilku latach przedsiębiorca otrzymał nakaz zapłaty podatku, ale 100 tys. zł od obu panów - jak twierdzi - nigdy nie odzyskał.

- To było naciągnięcie mnie na łapówkę - przyznał otwarcie.

Nie ostatnie: były szef ABW miał „doić” leżajskiego biznesmena przez kilka następnych lat, dopóki hojności Mariana D. niemal nie zmonopolizował prokurator Zbigniew N. Przedsiębiorca narzekał, że ten był tak bezczelny, że wpadał do niego zapowiedziany lub nie po kolejną partię gotówki, karton drogiego alkoholu, tłumacząc, że to na potrzeby rozwiązywania przeróżnych problemów biznesmena, z których przez kilka lat takiej współpracy żadnego nie rozwiązał.

Jan B. w życiu Mariana D.

Biznesmen oświadczył, że polityka poznał jeszcze przed 2000 rokiem. Firma rozwijała się, popyt na paliwo szybował pod niebiosa, problem w tym, że podaż za nim nie nadążała. Hurtownie przestały wystarczać, przydałby się bezpośredni dostęp do rafinerii. A większe zakupy to większe wydatki.

- Poprosiłem Jana, żeby pomagał mi w sprawach kredytowych - zaznawał przedsiębiorca. - Znał dyrektora BGŻ, znał dyrektora Pekao i w tych wszystkich sprawach mi pomagał.

Próbował ze swojej córki, absolwentki wydziału prawa uczelni, uczynić sędzię, o czym marzyła. I w tym przypadku widać nie wyobrażał sobie, by można było cel osiągnąć legalnie, toteż…

- Zwracałem się z tym do Jana, przekazując mu też oczywiście dowody wdzięczności w postaci gotówki, ale to nie skutkowało - opowiadał przed sądem.

Liczył na to, że polityk, wówczas członek Krajowej Rady Sądownictwa, będzie miał wpływ na nominacje jego córki.

- Nie skutkowały dowody wdzięczności w gotówce, więc postanowiłem przekazać mu kilogramową sztabkę złota - relacjonował przebieg operacji. - Wręczyłem mu ją w jego biurze poselskim. I miałem takie poczucie, że przyjmując ode mnie tę sztabkę daje do zrozumienia, że sprawa jest załatwiona, bo chętnie ją schował do szuflady.

Dodawał, że wioząc posłowi złoto zabezpieczył się: do sztabki nie dołączył certyfikatu autentyczności, bez którego kruszec trudno byłoby spieniężyć.

- Po dwóch tygodniach jednak certyfikat mu dowiozłem, ale nie odniosło to żadnego skutku, bo w sprawie nie zostało nic załatwione - dodał przedsiębiorca.

Skoro był przy temacie złota, wspomniał też o księdzu Robercie M., proboszczu Katedry Polowej Wojska Polskiego, którego też miał prosić o pomoc w rozwiązaniu problemu córki. Duchownemu postawiono zarzuty powoływania się na wpływy w instytucjach publicznych i obietnicę załatwienia w niej sprawy w zamian za sztabkę złota o wartości ponad 128 tys. zł. Późniejszy przebieg procesu sądowego ks. M. miał swoją własną dramaturgię.

Marian D. zapewniał, że łapówkami dla Jana B. próbował też uzyskać korzystny dla siebie wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego, dotyczący zobowiązań podatkowych przedsiębiorcy, ale „nic nie zostało w tej sprawie załatwione” - ubolewał biznesmen.

I wreszcie sukces

Głód paliwa na polskim rynku rósł, rosły też biznesowe ambicje Mariana D. Na gwałt potrzebne mu były większe dostawy paliwa w ilościach hurtowych, więc tylko bezpośrednio z rafinerii. Na rynku krajowym w swojej branży był za mały, by konkurować z gigantami, ale - pomyślał - przy nieformalnej pomocy takie zainteresowanie można zdobyć. Wpadł na pomysł, by wedrzeć się w łaski potentatów produkcyjnych w kraju, może Lotosu albo Orlenu. Padło na Lotos. Marian D. znał wpływowego posła B., ten znał szefów spółek państwowych. Operacja zaczęła się od kontaktu przedsiębiorcy z Bogusławem P., asystentem posła i szefem jego biura poselskiego.

- Spotkaliśmy się w rzeszowskim hotelu „Grand” - rozpoczął relacje przed tarnowskim sądem. - I rozmawialiśmy na temat przekazania pieniędzy wiceministrowi (Skarbu Państwa) Janowi B. Bogusław miał być pośrednikiem. Rozmawialiśmy o milionie złotych, ale powiedziałem, że nie jestem w stanie obecnie zorganizować tak wysokiej sumy, że mogę w jakimś czasie zorganizować 700 tysięcy. To było w maju - czerwcu 2009 roku. Bogusław odszedł na chwilę, jakby wykonywał telefon do Jana, wrócił i wyraził zgodę na 700.

Kilka dni później spotkali się w tym samym miejscu, „w bagażniku miałem reklamówkę z pieniędzmi” - dodawał leżajski biznesmen. Na razie było to 400 tysięcy.

- Wyszliśmy z restauracji, otwarłem bagażnik, przekazałem i rozstaliśmy się - kontynuował oskarżony. - Po 2 - 3 dniach zadzwonił do mnie mówiąc, że jedzie do Warszawy i żebym się sprężył z resztą pieniędzy. Umówiliśmy się w Kolbuszowej na stacji paliw, tam przekazałem Bogusiowi 300 tysięcy. Ale skutek przekazania tych pieniędzy był bardzo duży. Po przekazaniu tej łapówki nie zeszło miesiąc, gdy Jan zadzwonił do mnie, żebym przyjechał do Warszawy, bo będzie spotkanie z prezesem Lotosu.

Spotkanie się odbyło, potem prezes kilkakrotnie bywał na Podkarpaciu na polowaniach, współorganizowanych i współfinansowanych przez Mariana D. Potem leżajska spółka paliwowa podpisała z Lotosem kilka bardzo korzystnych dla firmy aneksów do umowy na dostarczanie paliw. Jej niegdysiejszy właściciel zapewniał tarnowski sąd, że to był złoty okres w jego interesach. Zapewniał też, że nie przypuszcza, by prezes Lotosu zobaczył choćby złotówkę z tych 700 tysięcy, które „zainwestował” w ten układ.

Kilkugodzinna relacja przedsiębiorcy z wpływowymi osobistościami Podkarpacia była znacznie bogatsza w fakty i choć tarnowski sąd szczególnie zainteresowany był wątkiem Jana B., to oskarżony przedsiębiorca wyjątkowo dużo gorzkich słów, czasu i uwagi poświęci innemu oskarżonemu - adwokatowi Maciejowi K., synowi szefa Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie w stanie spoczynku.

W ciągu zeznań biznesmena zaskakiwać mogło jego oświadczenie, w jaki sposób gromadził kapitał na swój specyficzny „fundusz reprezentacyjny”. Otóż on, akcjonariusze jego spółki i członkowie zarządu uzgodnili, że „w papierach” wykazywać będą osobiste miesięczne dochody, czerpane ze spółki, na poziomie kilkunastu tysięcy złotych. Część z tych kwot, już nieoficjalnie, trafiała na finansowanie „dowodów wdzięczności”.

Jeszcze w kwietniu ma dojść do kolejnych posiedzeń sądu w tej sprawie, zeznań kolejnych oskarżonych, następne terminy wyznaczono także na maj. Już pierwszego dnia na sali tarnowskiego sądu chyba nikt nie miał wątpliwości, że ten sądowy spektakl potrwa mniej niż długie miesiące, realiści przewidywali, że raczej lata.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Uroczystości w Gnieźnie. Hołd dla pierwszych królów Polski

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl