Płonęli żywcem. Mija 70 lat od tragedii w Wielopolu Skrzyńskim, w której zginęło 58 osób, w tym 38 dzieci [WIDEO]

Piotr Samolewicz
Wideo
emisja bez ograniczeń wiekowych
58 osób, w tym 38 dzieci zginęło okrutną śmiercią, a 20 osób zostało rannych w pożarze, który wybuchł podczas seansu kina objazdowego w Wielopolu Skrzyńskim. Od tamtej tragedii mija właśnie 70 lat.

Spis treści

Środa 11 maja 1955 r. była ciepłym dniem. Gospodarze byli zajęci sadzeniem ziemniaków, we wsi panował wiosenny nastrój oczekiwania na przyjazd kina. Niosła się puszczana z megafonów piosenka „Parasolki” Marii Koterbskiej. Po wieczornym nabożeństwie majowym wiele osób poszło do pobliskiej szkoły na seans komedii Rybkowskiego „Sprawa do załatwienia”. Zainteresowanie było tak duże, że zabito okna deskami, by nikt nie dostał się „na gapę”, a przed drzwiami wejściowymi wewnątrz sali ustawiono ławę, by łatwiej było sprawdzać bilety.

Wśród 200 widzów byli nie tylko mieszkańcy Wielopola, ale także pobliskich wsi Nawsie i Brzeziny. Wielopole nie było wówczas jeszcze zelektryfikowane, dlatego prąd potrzebny do projekcji dostarczali z agregatu pracownicy kina objazdowego.

Przed seansem ekipa kina została ugoszczona obiadem i napitkiem. Zdaniem kierownik „Kantorówki” Ireny Walat, był to jeden z wielu fatalnych elementów, które przyczyniły się do tragedii. Drugi był taki, że kopia filmu, wbrew specyfikacji rzeszowskiego oddziału Centrali Rozpowszechniania Filmów, skąd przyjechała, była na gorszej, łatwopalnej kliszy, przygotowanej na podłożu nitrogliceryny. I kolejny zatrważający element: pracownicy kina podczas seansu palili papierosy. Kinoperator dotknął nim końcówkę taśmy ze zdjętej szpuli. Zaczęła się palić. Mężczyzna nie był w stanie jej ugasić. Ogień błyskawicznie przeniósł się na wszystkie taśmy, które leżały w kartonowym pudle tuż koło projektora. Kinooperatorzy, wbrew przepisom, nie przewijali ich z powrotem i nie wynosili w metalowych pojemnikach do samochodu.

Jakby tego było mało, na dachu szkolnego drewnianego baraku była świeżo położona papa, na strychu zalegały trociny, a pod sufitem wisiały wykonane z bibuły dekoracje pierwszomajowe. Projektor był ustawiony na stole przy drzwiach wejściowych, a ekran wisiał nad sceną. Gdy wybuchł pożar, projektor i ława przy drzwiach odcięły drogę ucieczki.

- Były to czasy, kiedy paliło się papierosy wszędzie, na zebraniach, na uroczystościach. Gdyby kinooparetorzy nie palili w sali, nie doszłoby do tej tragedii - wspomina Romualda Bokota, świadek tamtych wydarzeń.

Tragicznego wymiaru całemu wydarzeniu dodaje fakt, że rolę szkoły pełnił drewniany barak, przeniesiony z niemieckiego obozu pracy w Pustkowie (!). W Wielopolu przed wojną były dwie szkoły, ale zostały zniszczone przez Niemców i Sowietów.

„Dzieciństwo miałam bardzo smutne”

Pani Romualda w dniu pożaru miała 4 lata. Poszła do kina razem z tatą i siostrą Aleksandrą. - Pamiętam, że seans zaczął się z opóźnieniem. Gdy mama przyszła po mnie, spałam na rękach taty. Wzięła mnie do domu. Na sali został tato z moją 8-letnią siostrą. W domu mama położyła mnie spać. Po pół godzinie mama usłyszała, jak biją dzwony kościelne. Zawsze gdy wybuchał jakiś pożar, to w Wielopolu biły dzwony. Na ich dźwięk mama i dziadziu pobiegli do szkoły. Na miejscu zobaczyli to, co się wydarzyło. Ja o wszystkim dowiedziałam się następnego dnia rano.

Tato pani Romualdy starał się ratować uwięzione osoby. - Świadkowie widzieli, jak ratował dzieci i dorosłych. Gdy ostatni raz wskoczył do budynku, dach się zawalił i to był koniec. Moja siostra też się spaliła. Tacie nie udało się jej odnaleźć w ciemnej sali - pani Romualda trzyma w dłoniach obite czerwonym filcem pudełeczko z Krzyżem Orderu Odrodzenia Polski, jakim został odznaczony pośmiertnie jej ojciec za ratowanie ludzi.

Tragedia zmieniła życie pani Romualdy. Obowiązki prowadzenia gospodarki przejął dziadziu. Mama dostała rentę.

- Rozpaczała, nie była w stanie podjąć żadnej pracy. Podupadła na zdrowiu. To było straszne przeżycie. Dzieciństwo miałam bardzo smutne. Rodzice mieli plany. Tata miał budować dom. I to wszystko jakoś... - naszej rozmówczyni łamie się głos. - Mimo że upłynęło 70 lat, wszystko to wraca. Nie da się zapomnieć. Szczególnie w rocznicę człowiek myśli, jakby ułożyło się życie, gdyby nie doszło do tragedii.

Świadkowie wydarzeń z 11 maja 1955 roku Romualda Bokota i Bronisław Budziwojski opowiadają, jak ten dramat zmienił ich życie
Świadkowie wydarzeń z 11 maja 1955 roku Romualda Bokota i Bronisław Budziwojski opowiadają, jak ten dramat zmienił ich życie
Krzysztof Kapica

Ostatni seans filmowy

Pan Bronisław Budziwojski w dniu pożaru miał 17 lat. Ponieważ otarł się o śmierć, nigdy później nie wybrał się do kina (podobnie pani Romualda). Tamtego dnia stał przy zabitych drzwiach przy scenie. Na scenie siedziały dzieci, a za ekranem osoby, które weszły do kina bez biletu. Zaczęło palić się po 10 minutach filmu (wcześniej leciała „Polska Kronika Filmowa”). Zobaczył, jak tłum ciśnie się na korytarz do jedynych otwartych drzwi. On i jeszcze dwie osoby naparli na drzwi przy scenie. Po wyważeniu zobaczył, że na końcu korytarza wąskie drzwi wyjściowe są zatarasowane ławką. Dopiero wtedy poczuł wielki strach. Chwycił za pas stojącego przed nim komendanta milicji Regułę i gdy cała ściana puściła pod naporem ludzi, wypadł razem z nim na głowę na plac przed kinem. Pobiegł do domu zapytać się o siostrę. Okazało się, że jest, że żyje. Szybko wrócił, dach kina był już zapadnięty, a proboszcz ks. Julian Śmietana rozgrzeszał ludzi.

Domostwa ocalały

Ks. Julian Śmietana jadł kolację na plebanii, gdy kucharka powiadomiła go o pożarze. Po przebyciu kilkuset metrów ujrzał potworny widok. „Płomień szybko objął cały barak. Żar płomieni buchał w kierunku rynku, bo wiatr pociągał z południowego wschodu. Całe snopy ognia unosiły się w górę i kierowały na zabudowania miasteczka."

„Widząc beznadziejność udzielania ofiarom ognia jakiejkolwiek innej pomocy, udzieliłem im ogólnego rozgrzeszenia i pobiegłem na plebanię po wodę św. Agaty. Skropiłem nią plebanię, kościół i domy bliżej ognia stojące, i wówczas przekonałem się o mocy skuteczności tej wody, w jednej chwili wiejący wiatr zmienił kierunek na diametralnie inny, z południowego - wschodu na północno-zachodni. Snopy iskier nie leciały już na miasteczko, ale na wolne pola. W ten sposób przynajmniej domy Wielopola zostały uratowane” - pisał w ukończonych w 1977 roku wspomnieniach „Z przeszłości Wielopola”.

Opis płonącego baraku można znaleźć także we wspomnieniach Romana Lipy, który jako młody chłopak był w grupie strażaków ochotników gaszących pożar: „Wokół baraku krzyki, lamenty, bieganina i widno jak w dzień. Ci, którzy wydostali się z płonącej sali, wołają, że w przebieralni skupiło się dużo osób, którzy się nie wydostali. Szybko znalazły się osęki strażackie i prywatne. Dach baraku nad salą widowiskową już się zapadał. Chwyciliśmy kilkoma mocnymi osękami za górną krawędź i szarpaniem oderwaliśmy od całości jeden element ściany, przewracając go na ziemię. Oczom naszym ukazał się przerażający widok. Na całej długości tego pomieszczenia i na wysokości około 1 - 2 metra leżał zwrócony do oderwanej ściany z oknem stos płonących ciał. Ciała objęte syczącym płomieniem paliły się mocnym ogniem (…). Na nas uderzył żar, że nie było możliwości zbliżyć się ani na 4 metry. Krzyczymy: woda, woda! Natychmiast wszystkie trzy prądy wody zostały skierowane w to miejsc i przytłumiły ogień do tego stanu, że można było podejść do opalonych na brązowo ludzkich ciał. Były to ciała dzieci i dorastającej młodzieży”. Roman Lipa pisze dalej, że całą noc strażacy pełnili wartę przy pogorzelisku, żeby psy nie szarpały ciał, a od świtu wyciągali z popiołu resztki ludzkich ciał. W innych relacjach można przeczytać, że swąd spalonego ciała przypominał krematoryjny z Auschwitz. Niektórzy strażacy, którzy gasili pożar, wcześniej oglądali film. Nierzadko wyciągali z ognia swoje dzieci.

Szkoła mieściła się w drewnianym baraku przeniesionym z niemieckiego obozu pracy w Pustkowie pod Dębicą. To w tym budynku odbył się tragiczny seans
Szkoła mieściła się w drewnianym baraku przeniesionym z niemieckiego obozu pracy w Pustkowie pod Dębicą. To w tym budynku odbył się tragiczny seans
Krzysztof Kapica

Dziwne przeczucia

Ks. Śmietana zanotował, że wiele osób czuło niepokój przed seansem. „Janusz Chmura, student szkoły średniej w Dębicy, syn miejscowych nauczycieli, będąc natenczas w domu, chciał iść do tego kina. Matka jego, tknięta jakimś dziwnym przeczuciem, nie pozwoliła mu iść. I to dziwne, bo zawsze mu na to pozwalała. A kiedy wówczas syn się upierał, by iść, matka nieswoim głosem krzyknęła: nie pójdziesz! Nie poszedł i uniknął śmierci”. Iza Prokopowicz przyjaciółka Marii Olech, córki nauczycielki, prosiła ją, by nie szła do kina, bo śniło jej się, że widziała ją zmarłą, leżącą na podłodze. „Po tragicznej śmierci swojej jedynaczki matka podupadła na zdrowiu i przeniosła się z Wielopola do Strzyżowa” - zanotował ks. Śmietana.

Władze chciały zatuszować tragedię

Do tragedii doszło na rok przed odwilżą październikową 1956 roku. Panował jeszcze stalinizm. Władze chciały szybko zatuszować to, co wydarzyło się w Wielopolu.

- Od początku nie było wielkiej przestrzeni dla wspólnego przeżywania tragedii i oswojenia traumy - mówi studentka historii UJ Aleksandra Czudek, która w 2023 roku obroniła pracę licencjacką „Pożar kina w Wielopolu Skrzyńskim w lokalnej pamięci społecznej”.

Samolotem przyleciała specjalna delegacja z Warszawy. Na jej czele stał wiceminister spraw wewnętrznych. Uroczystości pogrzebowe odbyły się szybko, w sobotę i niedzielę. Według jednego ze świadków, ks. Śmietana podczas pogrzebu wzniósł ręce do góry i powiedział tylko „Bóg przemówił”. Nie był w stanie wyrzec więcej słów. Cały kościół był wypełniony trumnami, a gdy ruszył kondukt, był tak długi, że jego początek stał na cmentarzu na górce, a koniec nadal przed kościołem. Ludzie nieśli trumnę za trumną.

W dniu pogrzebu drogi do Wielopola zostały zamknięte. Ale pan Bronisław Budziwojski nie widział umundurowanych milicjantów. Łatwo się domyślić, że we wsi było dużo tajniaków. Tylko jeden mieszkaniec Wielopola, Roman Lipa, posiadał aparat fotograficzny. Tajniacy nie pozwolili mu wykonywać zdjęć grupowych, tylko pojedynczych osób. Dlatego do dziś zachowały się tylko zdjęcia z akt prokuratorskich. To, czego Lipa nie mógł sfotografować, namalował w latach 90. na obrazach. Będą one pokazywane na wystawie okolicznościowej w Ośrodku Dokumentacji i Historii Regionu Muzeum Tadeusza Kantora. Wielki artysta nie był świadkiem tamtych wydarzeń, ale musiał być nimi przejęty, skoro motyw kościoła w łunach i dzieci wyskakujących przez okna pojawia się w jego cyklu obrazów i rysunków z lat 80. O tym można dowiedzieć się z wystawy w „Kantorówce”.

Strategie pamięci

Choć Aleksandra Czudek mieszka na Śląsku, to napisała pracę licencjacką o pożarze kina z jednego, ważnego powodu: jej mama pochodzi z Wielopola.

- W swojej pracy analizowałam praktyki pamięciowo-religijne, jak wielopolanie przekazują pamięć o tym wydarzeniu. Analizując wspomnienia świadków, w tym ks. Juliana Śmietany, a także powstające na ten temat wiersze, oratorium, symboliczne przedstawienia na obrazach, doszłam do wniosku, że jeśli patrzy się na to przez pryzmat wiary, to nadają one sens tej tragedii. Obrzędy religijne, które mieszkańcy Wielopola praktykują, mają podwójne znaczenie. Z jednej strony utrwalają pamięć o tragedii, z drugiej zaś ułatwiają przejść przez żałobę i pogodzić się ze stratą, łącząc to wydarzenie z bardzo zakorzenionym w lokalnej kulturze rytuałem i imaginarium katolickim. Np. w wykonywanym w kolejne rocznice pożaru oratorium „Spod krzyża spalonych” można znaleźć fragmenty skierowane bezpośrednio do Matki Bożej Różańcowej, której obraz wisi w kaplicy kościoła w Wielopolu, jako opiekunki miejscowości, matki troszczącej się o lokalną społeczność i towarzyszącej jej w lepszych i gorszych momentach - mówi Aleksandra Czudek.

Jej zdaniem praktyki religijne pomogły wielopolanom w niesprzyjających czasach pokonać traumę.

- Szczególnie na początku była silna potrzeba pochowania ofiar, co też nie było takie oczywiste, gdyż część gruzu z pogorzeliska ze szczątkami ofiar została wywieziona na plac targowy do utwardzenia drogi. Chodziły podania, że w tamtym miejscu zaczęło straszyć, że konie stawały dęba. Ludzie domagali się, by uszanować ludzkie ciała i godnie pochować wszystkie szczątki. Tak też się stało. Szczątki z targowiska zostały pochowane w osobnym zbiorowym grobie. Miejscowi mieli nie tylko silną potrzebę pochówku i przeżycia żałoby, ale także upamiętnienia ofiar - mówi studentka.

Wielopolanie sprzeciwili się budowie nowego domu kultury w miejscu, gdzie stał barak. Od 1975 r. zabiegali o postawienie w tym miejscu pomnika ofiar pożaru. W ich imieniu pismo do Rady Państwa wysłał Tadeusz Zabiegły, ojciec dwóch córek, które zginęły w 1955 r. Otrzymał odpowiedź, że takich tragedii nie upamiętnia się pomnikami. Monument udało się wybudować drugiemu komitetowi, który zawiązał się w latach 80. Przewodził mu Tadeusz Bujak, a członkami byli Romualda Bokota i Piotr Zabiegły. Pomnik poświęcił 8 sierpnia 1982 bp Jerzy Ablewicz.

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl