Czasy świetności obchodów pierwszomajowych minęły bezpowrotnie. Bo święto w PRL-u obchodzone z wielkim rozmachem, miało udowodnić, że lud pracujący wsi i miast masowo popiera władzę. Nic więc dziwnego, że starano się o wielki propagandowy sukces.
Z sukcesem różnie bywało.
Najczęstsze wpadki związane były chyba z relacjami na żywo (słychać je było na całej trasie pochodu) nadawanymi z okolic trybuny głównej. Bo do komunikatów, iż nadciąga „Pafawag” czy też „Fadroma”, wkradały się i takie kwiatki: „Do trybuny głównej zbliża się gromada byków!” . W ferworze pracy spiker zamienił gminę Byków na gromadę rogacizny.
Bywało, że do oficjalnego pochodu przedostawali się kontrdemonstranci. W 1968 roku kilkuset studentów Politechniki Wrocławskiej dwukrotnie przemaszerowało przed trybuną główną domagając się uwolnienia kolegów, aresztowanych podczas Marca’68. Po raz drugi kontrpochód przemaszerował przed partyjnymi dygnitarzami w roku 1983. Wtedy do akcji wkroczyło ZOMO z gazem łzawiącym. Demonstranci musieli umykać, ale trzeba było też pospiesznie ewakuować trybunę główną. Uciekał też radziecki generał...
1 maja, wbrew temu co zwykliśmy mówić, nie jest wcale PRL-owskim świętem. Obchodzi się go w wielu krajach na świecie, które z realnym socjalizmem nie mają nic wspólnego. Święto ma bowiem korzenie w walce o ośmiogodzinny dzień pracy. W 1886 roku doszło do masakry robotników w Chicago, którzy demonstrowali w tej sprawie. Trzy lata później w Paryżu socjaliści podjęli decyzję, że: „Będzie urządzona wielka międzynarodowa manifestacja w dniu oznaczonym, dlatego, ażeby we wszystkich krajach i miastach jednocześnie robotnicy wezwali władze publiczne do wprowadzenia prawa, ograniczającego liczbę godzin pracy do 8 [...]”.
Zobacz jak wyglądało pierwszomajowe święto w 1948 roku.
