kwestionariusz osobowy
imię ADAM
nazwisko DURBAS
hobby myślistwo
zawód przedsiębiorca
MOTTO Człowiek powinien postępować w życiu tak, aby nie stać się zwierzęciem
Wracają z pustymi rękami - ubłoceni, bez zwierzęcych trofeów, ale twarze mają rozświetlone radością. - Mamy w lesie łowiecką altanę, prymitywną, bez wygód - opowiada Adam Durbas. - Żeby było ciepło, trzeba napalić w piecu. Nie ma bieżącej wody, musimy ją przynieść. To jest prawdziwie traperskie życie, za którym się tęskni, gdy się mieszka w mieście. Tylko my i dzika przyroda. Cisza we dwóch ma sporo zalet. Młody ma wielu przyjaciół, ale te wyprawy z ojcem są dla nich obu czymś szczególnym. Siedzą na tarasie i po prostu patrzą: kaczki przylatują na kukurydziane ściernisko. Słuchają, jak gdzieś w dali odzywa się bażant.
- W takich chwilach nie ma potrzeby chwytać za broń. Nie ma potrzeby sukcesu, chwalenia się wielkimi trofeami, pokazywania ich na wystawach - mówi myśliwy. - Uczę syna, że oprócz sięgania po broń, rzadkiego zresztą, trzeba dużo dawać od siebie. Czasu, środków finansowych, pomocy zwierzętom. Nie musimy też używać górnolotnych słów. Jest czas na rozmowę, niespieszną, spokojną. O przeszłych polowaniach, o myśliwskiej tradycji, ale też o szkole syna, o życiu. I to jest tylko nasza, męska rzecz. Adam Durbas uczy syna, że myślistwo to nie tylko hobby, a już na pewno nie sport. To wielka pasja i wielka miłość. - Bo być myśliwym to nie znaczy wyłącznie polować - mówi.
Dla niego myślistwo to sposób na życie, metoda wychowywania dzieci i coś, co spaja całą rodzinę. Urodził się na Pogórzu, mieszkał na wsi, między powiatem limanowskim a bocheńskim, 600 metrów n. p. m. Najbliższy sąsiad miał gospodarstwo pół kilometra dalej. Dom Durbasów stał przy lesie i to las ich żywił i wychowywał. - Stąd od dziecka miałem do lasu szacunek - opowiada. - Przez las szedłem do szkoły i nigdy nie miałem lęku przed zwierzętami. Jeśli już, to bardziej przed ludźmi. W 1979 roku do łowiectwa zapisał sięmój brat Marek, starszy o 11 lat. I to on pobudził wyobraźnię młodego wówczas Adama: - Jako 18-letni chłopak z wypiekami na twarzy słuchałem opowieści myśliwych. Nie, wcale nie o trofeach i nie o tym, jakiego to byka udało im się ustrzelić czy jakie to niespotykane poroża jeleni zdobyli - uśmiecha się na to wspomnienie.
- To była garstka ludzi, zaprzyjaźnili się z naszym domem, nocowali u nas, stali się przyjaciółmi rodziny. Przyjeżdżali z miasta, żeby pobyć z naturą, odpocząć od zgiełku, szybkiego życia, w którym nie było czasu na refleksję, zapominało się o ważnych rzeczach. Fascynowała mnie ich radość, z powodu tego, że mogą być tak blisko przyrody. Brat po raz pierwszy pozwolił mu wyjść z bronią zimą 1984 roku. - To były emocje - kręci głową z przejęciem, choć od tamtego czasu minęło ćwierć wieku. - Sam na sam z lasem i lisem, którego udało mi się ustrzelić.
Ale myśliwi nie używają tego słowa. Mówią - pozyskać. Skończył technikum rolnicze, zakochał się w Małgorzacie, przyszłej żonie, zamieszkał w Krakowie, ale wciąż wracał do lasu, bo tam najbardziej czuł się u siebie. - Kilka dni przed ślubem, 15 lipca 1985 roku, zostałem członkiem Polskiego Związku Łowieckiego, otrzymałem pozwolenie na broń. W tamtych latach nie można było być myśliwym bez broni. No i zaraz potem, 20 sierpnia, wzięliśmy ślub. Żona kręciła głową na jego pasję, ale miłość potrafiła połączyć ich z pozoru odległe światy.
Małgorzata mówiła, że to ją nie interesuje, nie aprobuje tego, ale tolerowała. Z właściwą sobie pogodą ducha pogodziła się z tym, że ich życie rodzinne będzie się kręcić wokół łowiectwa. Syn Adama, Marcin Durbas, poważny jak na swój wiek licealista, lubi wracać pamięcią do pierwszych łowieckich wypraw z ojcem. Szelest krzaków, trzask łamanych gałęzi, odgłosy, od których przyspiesza puls. Adrenalina. Wyrósł w atmosferze myśliwskich spotkań. Polowania hubertowskie, wigilijne, noworoczne należą do najważniejszych imprez, w których udział biorą całe rodziny.
Zaczynają się mszą świętą, tradycyjnym odtrąbieniem "darzbór!". - To kultywowanie tradycji - mówi z zapałem. - A dla mnie wszystko zaczęło się od pierwszej wyprawy z tatą na łowisko. Była późna jesień, miałem 5 lat, pojechaliśmy w okolice Limanowej. To były bezkrwawe łowy. Z workami na plecach, pełnymi zboża, kukurydzy i soli, odwiedzali paśniki, dokarmiali zwierzęta.
- I wtedy po raz pierwszy w lesie zobaczyłem bażanty: koguta i kurę. Ujrzeć je w ich naturalnym środowisku to było niesamowite przeżycie dla 5-letniego chłopca. Potem były pierwsze polowania na kaczki i wspólne sprzątanie lasu, kiedy znalazł wnyki, które zastawili kłusownicy. "Masz oko - chwalili go myśliwi. - Będzie z ciebie łowczy". A on puchł z dumy, że będzie taki jak tata. - Miał chyba 7 lat, gdy brał udział w poważnym polowaniu na kaczki - opowiada Adam Durbas.
- Po polowaniu jak zwykle zbiórka, odprawa, pokot i wreszcie posiłek - prawdziwa żołnierska grochówka. I nagle słyszymy krzyk. To Marcin, z michą grochówki, wpadł do stawu. Przebrany, najedzony, choć jak my wszyscy pokąsany niemiłosiernie przez komary, zapakował się z nami do busu. I nagle po raz drugi słyszymy krzyk. Tym razem z powodu osy, która wpadła przez otwarte okno i ukąsiła syna w policzek.
Do dziś wspominamy, jak to Marcin nie dość, że się topił, to jeszcze pokąsany wrócił z polowania. Ale te przygody wcale nie zniechęciły go do myślistwa. Niedoszły topielec pokąsany przez osę połknął bakcyla. Gdy skończył 15 lat, ojciec zapytał go, czy chciałby odbyć staż w łowiectwie. Marcinowi oczy się zaświeciły, ale odparł: "Przecież wiem, ile to kosztuje". "Poradzimy sobie" - odparł na to ojciec. Od kilku lat jeżdżą razem na strzelnicę. Marcin od maleńkości miał wpojone zasady posługiwania się bronią. Na polowaniach nabrał do broni szacunku, na strzelnicy uczy się ostrożności.
Na jednym z ostatnich polowań sterował naganką zajęcy. Myśliwi, stojąc na swoich stanowiskach, ustrzelili wówczas 40 sztuk. Po wszystkim gratulowali Marcinowi, że tak obfite polowanie to dzięki niemu. -Gratulowali jak mężczyźnie, choć to nastoletni chłopiec i dopiero kandydat na myśliwego - mówi ojciec. - Widziałem, jaki był dumny. A ja byłem dumny z syna.
Jeśli masz pasję, pochwal się. Napisz do nas: [email protected] "Męska Rzecz", Polskapresse, ul. Domaniewska 41, 02-672 Warszawa