Potrzebny-Curyło: Narodziny dziecka to cudowny moment

Dorota Kowalska
unsplash/zdjęcie ilustracyjne
Przyjście na świat małego człowieka zmienia codzienność całej naszej rodziny. A przede wszystkim jest początkiem nowego życia - mówi Janina Potrzebny-Curyło, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Położnych.

Pamięta pani pierwsze dziecko, przy porodzie którego pani asystowała?
To było jeszcze w szkole położniczej. Miałam przyjmować pierwszy poród, niestety, zostałam od niego odsunięta, bo okazało się, że rodzi się bezczaszkowiec. Doświadczona położna przyjmowała to dziecko. Jako studentka nie mogłam asystować, bo to było zbyt traumatyczne przeżycie, nawet dla starszych lekarzy czy położnych.

To dziecko oczywiście nie przeżyło?
To dziecko nie miało dokładnie wykształconej czaszki. Nie miało najmniejszych szans na przeżycie.

Podobno zawsze chciała pani zostać położną, to był pani wymarzony zawód. Dlaczego?
Może nie zawsze. Moim wymarzonym zawodem był zawód nauczyciela biologii. Długo zastanawiałam się, jaką wybrać drogę. Z czasem stwierdziłam, że położnictwo to najpiękniejszy zawód na świecie. Położna od chwili poczęcia spotyka się z matką, rozmawia z nią o narodzinach dziecka, radzi, jaką ma mieć dietę, jak się ma zachowywać. Tłumaczy, jaki jest kontakt dziecka z matką, kiedy to dziecko jest jeszcze w łonie. Potem, na sali porodowej, wiadomo, że to położna jako pierwsza patrzy, jak wyrzyna się główka malucha, widzi, jakie dziecko ma włosy. Oczywiście, to matka rodzi dziecko, położna tylko asystuje i pomaga przy jego przyjściu na świat. Tłumaczy mamie, jak się ma zachowywać, aby dziecko urodziło się jak najszybciej i w jak najdogodniejszych dla siebie warunkach: żeby było dotlenione, żeby nie było uszkodzone. Po narodzinach, zanim położy dziecko na klatce matki, to ona pierwsza bierze je do rąk. I to jest najpiękniejsze.

Są jakieś dzieci, które pani szczególnie pamięta?
Tak, to było dziecko, które przy narodzinach ważyło ponad 6 kilogramów. Wyglądało tak, jakby miało 3 miesiące. Zazwyczaj dzieci rodzą się małe: waga urodzeniowa to tak naprawdę od 2,5 do 3,5 kilograma. Natomiast to dziecko było bardzo dorodne, duże.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kobieta

Dalszy ciąg artykułu pod wideo ↓

Miało 6 kilogramów?
Ponad! To był poród traumatyczny dla nas, jako położnych. Byłam wtedy młoda, ale stała obok mnie doświadczona koleżanka - obie przeżyłyśmy szok. Bałyśmy się, żeby się to dziecko nie zaklinowało, żeby się urodziło zdrowe. To były czasy, kiedy nie było badań USG, tak jak teraz.

Czyli nie wiedzieliście, że to dziecko będzie takie duże?
Nie, nie.

W którym momencie zorientowałyście się, że to nie będzie maluszek, tylko całkiem spory dzieciak?
Kiedy zaczynała się wyrzynać główka i barki, wiedziałyśmy, że to będzie spory maluch. To był zresztą chłopczyk.

Sale porodowe i oddziały położnicze pełne są pewnie takich historii!
Pamiętam rodziców, którzy przywieźli do szpitala swoją 19-letnią córkę z bólami brzucha. Było około godz. 2.00 w nocy. Mama podenerwowana, z płaczem, bo nie wie, co się jej kochanej córeczce dzieje. Mówi, że ta całą noc chodzi i zwija się z bólu. Na izbie przyjęć lekarz bada dziewczynę i mówi kobiecie, że jej córka rodzi. Rodzice w szoku! „Niemożliwe, przecież ona nie jest w ciąży! Cały czas chodziła do szkoły, na wychowaniu fizycznym ćwiczyła, brzuch ma płaski. To chyba żart!” - niemal krzyczą. My na to, że ich córka ma bóle parte. Mama mdlejąca, panika, przecież nic nie mają dla dziecka. Wtedy do akcji wkracza tatuś, całuje córeczkę i z uśmiechem na twarzy mówi: „Będzie dobrze”. Chwyta żonę, podnosi do góry wołając: „Zostaniemy dziadkami! Kochanie, będzie dobrze, oby maleństwo było zdrowe. Ja już jadę do domu po rzeczy dla córki. Jutro coś zorganizujemy dla dzidziusia”. Sytuacja rozładowana, mama się trochę uspokoiła, ale nie mogła pogodzić się z myślą, że córka nie przyznała się do ciąży. Dziewczyna urodziła zdrowe, piękne dziecko. Bardzo ładnie zajmowała się maleństwem, dziadkowie byli przeszczęśliwi. Pamiętam też dość zabawną historię…

Niektórzy ojcowie są niesłychanie zaangażowani: płaczą przy narodzinach, potrafią zemdleć z wrażenia

Chętnie posłucham!
To było dość dawno temu. Na sali porodowej leżała rodząca i wrzeszczała wniebogłosy. Pytamy, dlaczego tak krzyczy. Bóle miała słabe, to był początek porodu. Pacjentka patrzy na nas i mówi: „Za drzwiami stoi mój mąż. Powiedział, że jak będę bardzo cierpieć przy porodzie, to kupi mi futro. Dlatego panie tak krzyczę, żeby słyszał, jak bardzo mnie boli. Boję się tylko o swoje gardło”. No cóż, czego się nie robi, aby mieć piękne futro. Szkoda nam było tylko tego męża, który za drzwiami przeżywał męki, oczekując na swoje potomstwo. Kobieta wyszła do domu ochrypnięta, z czerwonymi oczami. Takich historii jest bardzo wiele. Każdy poród, każda rodząca jest inna. Nieraz słyszymy: „Koniec! Żadnych więcej dzieci, zero współżycia”, a po narodzinach: „Kochanie, zobacz, jakie mamy piękne maleństwo!”. Mijają dwa lub trzy dni i małżeństwo zaczyna myśleć o kolejnym dzidziusiu, tak są zauroczeni i zakochani w tym małym człowieczku.

Mówi pani o matkach. Z jakimi matkami się spotykacie, bo pewnie kobiety bardzo różnie podchodzą do porodu i ciąży?
To wszystko zależy od tego, jak podchodzi się do dzieci, do tego, że pojawią się na świecie. One są przecież skarbem każdego narodu, każdego państwa. Żaden kraj, żaden system polityczny nie może myśleć o swojej przyszłości inaczej niż poprzez wizję przyszłych pokoleń. Zaczyna się jeszcze przed narodzeniem dziecka, w chwili poczęcia - to prawdziwy sprawdzian stosunku człowieka do człowieka, czyli matki i jej otoczenia do dziecka. Ale żeby odpowiedzieć na pani pytanie, trzeba sobie wcześniej odpowiedzieć na inne: co to jest ciąża? Dla jednych ciąża to stan błogosławiony i okres bycia przy nadziei. Dla innych - ciężar i brzemię, które jest trudne do udźwignięcia. Jakby nie było, ciąża to zawsze stan odmienny i to, co się dzieje z kobietą w ciąży, zarówno w kontekście medycznym, jak i psychologicznym, jest porównywane do długotrwałego stresu, bo trzeba przyjąć nową rolę, trzeba reagować na zmiany organizmu. Może dlatego mamy cały przekrój pacjentek - są matki, które całymi latami czekają na dziecko, to ich wymarzony skarb, przyjmują je z radością. Ale są matki, które bardzo negatywnie reagują na dziecko, jest dla nich wielkim ciężarem.

I jak pani z takimi matkami rozmawia?
Pamiętam taki poród: rodziło się dziecko i matka zamiast współpracować z nami, wręcz przeciwnie - szalała na łóżku porodowym, o mały włos dziecko się nie udusiło. Urodzenie łożyska musiało się odbyć na sali operacyjnej, w znieczuleniu. Potem okazało się, że to była samotna kobieta, która chciała udusić to maleństwo. Po prostu go nie chciała. Było dla niej wielkim, wielkim ciężarem.

Jak na takie przypadki patrzycie?
Dla nas każdy taki przypadek, kiedy matka odrzuca dziecko, nie chce go - jest niesłychanie przykry. Ktokolwiek pracuje na sali porodowej, w położnictwie, na oddziałach położniczych, ma określony stosunek do ciąży i porodu. Na oddziałach leżą malutkie dzieci, widzimy codziennie matki karmiące - to dla nas cud. Najpiękniejsza rzecz, jaką dała ludzkości natura. I jeżeli takie dziecko jest odrzucone przez matkę - przyjmujemy to bardzo, bardzo traumatycznie, bardzo to przeżywamy. Bo taki szkrab jest odrzucony, nie jest kochany od maleńkiego - będzie musiał walczyć o przetrwanie i o miłość.

Próbujecie z takimi matkami rozmawiać, tłumaczyć, żeby dziecka nie odrzucały, czy zostawiacie sprawy, jakimi są?
Rozmawiamy. Ostatnio miałam taką kobietę, która była adoptowana przez rodzinę, urodziła dziecko i sama też chciała je oddać do adopcji. Bardzo długo z nią rozmawiałam, przekonywałam, żeby tego nie robiła, żeby się nie zrzekała praw rodzicielskich, że może kiedyś pokocha to dziecko, przecież to istota z jej krwi i kości. Wyprzytulałam ją, bardzo dużo rozmawiałyśmy i modliłam się, żeby jednak to dziecko przy niej zostało. Trzęsie mi się głos, jak o tym mówię…

Najbardziej narodziny dziecka przeżywają Romowie. Nieważne, które dziecko rodzi pacjentka, zawsze jest przy niej cała rodzina

Właśnie słyszę. I co, zostawiła to dziecko?
Ona nie chciała nawet tego dziecka widzieć, ale po tych naszych wspólnych rozmowach poszła i zrobiła mu zdjęcie. Zobaczyła, jak to maleństwo wygląda, jakie ma oczy. Przyjeżdżała do niego później. Noworodek został oddany do adopcji. Zostawiłam jej mój numer telefonu. Powiedziałam, że gdyby potrzebowała rozmowy, wsparcia, pomocy, niech dzwoni.

Nie zadzwoniła?
Nie. Nie mam z nią kontaktu. Myślę jednak, że wcześniej czy później te nasze rozmowy przyniosą skutek. W szpitalu nie zrzekła się praw do dziecka. Dała sobie czas do namysłu. Dla mnie wielkim osiągnięciem było to, że ta kobieta zdecydowała się zobaczyć swoje dziecko, zrobić mu zdjęcia. Powiedziała: „O, jakie ma piękne oczy!”.

Są też matki, dla których, mówiła pani już o tym, dziecko jest wielkim szczęściem, prawda?
Ależ oczywiście! To najpiękniejsza rzecz na świecie, że matka może urodzić dziecko, nowego człowieka. Tego się nie da opisać słowami. Mogę tylko powiedzieć na swoim przykładzie: kiedy byłam w drugiej ciąży, miałam już syna, który miał osiem lat. Pewnego razu przytulił się do mnie i powiedział: „Mamusiu, jaka jesteś szczęśliwa, że jesteś kobietą”, a ja zapytałam: „Dlaczego, przecież mężczyźni mają tak dobrze?”, a on, ośmioletni chłopak: „Nie, bo mężczyzna nigdy nie urodzi dziecka! A ty masz pod sercem nowego człowieka”. To był dla mnie szok, że ośmiolatek w ten sposób reaguje.

Pamięta pani jakąś niesamowitą reakcję matki na widok swojego dziecka?
Większość się cieszy - dziecko jest dla nich całym światem. Oglądają te dzieci z każdej strony, patrzą, do kogo jest podobne, po kim ma brodę, po kim oczy, po kim czoło. Rozpływają się każda nad swoim dzieckiem, bo wiadomo, że jest najpiękniejsze na świecie. Najbardziej narodziny dziecka przeżywają Romowie. Nieważne, które dziecko rodzi pacjentka, zawsze towarzyszy jej cała rodzina. Są wytrwali, siedzą nieraz pod salą porodową kilka godzin, oczekując na narodziny. Są dobrze przygotowani. Dbają zwłaszcza o to, żeby położnica nie była głodna. Jeżeli jest po cięciu cesarskim, musimy pilnować, co przynoszą jej do jedzenia. Są bardzo mili i opiekuńczy. Kiedyś leżała u nas młoda Romka, miała czwarte cięcie cesarskie i ciągle wołała: „Siostro, siostro!” Podeszłam do niej i powiedziałam, że jestem położną. Zaczęło się: „Pani położno, pani położno!” i tak było do końca jej pobytu w szpitalu. Cały czas chodziła za mną mówiąc: „Pani położno, dziękuję za opiekę! Za dwa miesiące będzie rodzić moja siostra, będzie pani położna?”. Za dwa miesiące, rzeczywiście, rodziła jej siostra, oczywiście w szpitalu zjawiła się cała romska ekipa. Jak mnie zobaczyła moja była pacjentka, bardzo się ucieszyła i zaczęła krzyczeć: „To ta położna opiekowała się mną! Ta!”. Chociaż, jak już mówiłam, zdarzają się kobiety, które z powodu porodu i dziecka wcale nie są szczęśliwe: nie chcą go oglądać ani go karmić.

To podobieństwo do rodzica też pewnie dostrzegacie, bo niektóre dzieci wypisz wymaluj rodzice?
To są malutkie dzieci. U niektórych widać to podobieństwo do mamy czy taty od razu, u innych nie.

Na czym polega wasza praca? Wiele osób wciąż myśli, że pomagacie przy porodzie i na tym wasza rola się kończy.
Tak nie jest. Między nami cały czas panuje duża rotacja, zmieniamy się na różnych stanowiskach pracy. Ja na przykład na sali porodowej nie pracowałam zbyt długo, więcej pracuję na oddziale położniczym. Położna to nie tylko poród, to cały zakres innych obowiązków. Mnie jako przewodniczącej związku położnych zawsze się marzyło, żeby położne pracowały także w szkołach. Mogłyby być takimi edukatorkami młodzieży, przybliżyć jej: dziewczynom i chłopcom pewne kwestie. Odpowiedzieć sobie z nimi na pytanie: co to jest człowiek? Co to znaczy współodpowiedzialność? U nas nie ma takiej świadomości. Mówi się: ciąża, płód, a przecież to od początku jest dziecko. W momencie, kiedy pojawia się już kilka komórek w ciele matki, pojawia się jednolity plan ich rozwoju, dochodzi do ludzkiego spotkania. Mamy do czynienia z takim autentycznym dialogiem, spotkaniem się jednego człowieka z drugim. W piątym, szóstym tygodniu dziecku bije serce. Więc to nie jest żaden płód, coś obcego, tylko nowy człowiek. Moim marzeniem było to, aby położne przekazywały swoją wiedzę młodzieży, żeby młodzi ludzie byli odpowiedzialni za swoje czyny i za macierzyństwo. Tak naprawdę położna opiekuje się dziewczyną od narodzin aż do śmierci: przeprowadza ją przez okres dojrzewania, przygotowuje do macierzyństwa, jest obecna w jej życiu podczas ciąży, ma przecież wizyty patronażowe, przyjmuje poród, potem pielęgnuje matkę i dziecko w czasie połogu.

Także potem opiekuje się matką, prawda?
Ależ oczywiście, odwiedza ją w domu, uczy i pomaga w opiece nad dzieckiem. Zajmuje się także profilaktyką, chociażby profilaktycznymi badaniami piersi czy szyjki macicy.

Mówi się, że zawód położnej to najstarszy zawód świata!
Na pewno jeden z pierwszych zawodów świata. Dopiero potem pojawiła się medycyna i chirurgia. Położnictwo obecne jest od początku, od kiedy na Ziemi pojawiły się kobiety i zaczęły rodzić dzieci. Różnie te położne nazywano, ale od zarania dziejów uczestniczyły w narodzinach dziecka.

Coraz więcej i częściej mówi się o depresji poporodowej. Była pani świadkiem takiej sytuacji? Widziała na własne oczy, jak kobieta z czasem zaczyna kochać swoje dziecko?
Oczywiście, że tak. Depresja poporodowa oczywiście się zdarza. To, w jaki sposób przyjmujemy dziecko, zależy od wielu czynników. Bardzo ważne jest, czy kobieta ma wsparcie w rodzinie, czy to jest pełna rodzina, czy to są związki partnerskie, czy kobieta zostaje z dzieckiem sama. Kiedy zostaje sama, pojawia się strach: jak sobie poradzi? Czy jej ktoś pomoże? Poza tym urodzenie dziecka wiąże się ze zmianami hormonalnymi, mówiłam już o tym. Pojawia się świadomość odpowiedzialności i poczucie obowiązku, bo taka kobieta wie, że musi się opiekować tym młodym człowiekiem. Przecież nie zostawi go i nie wyjdzie z koleżankami. Te stany depresyjne często są właśnie związane z sytuacją rodzinną, z tym, czy matka ma oparcie w innych.

Kiedyś pojęcie „depresji poporodowej” właśnie nie funkcjonowało, prawda?
Dawniej inna była sytuacja życiowa Polaków, poza tym ludzie nad pewnymi sprawami się nie zastanawiali. Dzisiaj panuje swoista presja społeczna: kobieta zawsze musi być piękna, musi osiągać sukcesy zawodowe, a tu nagle przychodzi macierzyństwo. Kobiety sobie oczywiście pewne rzeczy planują, ale te plany mogą się mieć nijak do rzeczywistości, bo okazuje się nagle, że ciąża nie przebiega tak, jak to sobie przyszła matka wyobrażała: musi zrezygnować z pracy, dochodzą różne choroby współistniejące z ciążą. Przyszła matka planuje sobie poród naturalny, który ma przebiegać książkowo, a przychodzi do niego i jest zupełnie inaczej, niż miało być. Pojawiają się komplikacje. W połogu nie jest tak, jak pokazują w telewizji, że natychmiast można pozbyć się brzuszka czy nadmiaru tłuszczu tu i ówdzie. Dziecko też nie zawsze jest grzeczne, nie śpi 18 godzin dziennie, tylko płacze. Trzeba się tym dzieckiem zająć.

Wiem, że czasami pojawiają się kłopoty z karmieniem piersią, kobiety mają z tym problem.
Karmienie piersią jest najlepsze dla dziecka i matki, bo dziecku jest wtedy dostarczane najlepsze pożywienie, pogłębia się także więź matki i dziecka. Drugi raz taka sytuacja przy tym konkretnym dziecku się już nie powtórzy. Więc kobiety chcą karmić, ale często boją się o wygląd swojego biustu, o to, jak zareaguje partner. Tak jak mówię: bardzo ważne jest, w jakim związku pozostaje pacjentka. Poza tym, jak mówiłam, czasami nie da się wszystkiego zaplanować, scenariusz i tak pisze życie. W takich sytuacjach często kobiety przechodzą traumę, ale to nie znaczy, że nie kochają swoich dzieci.

Pewnie wszystkim, ale zwłaszcza wam, położnym, trudno zrozumieć sytuację, kiedy matki po porodzie zabijają swoje dzieci?
Właśnie w naszym szpitalu niedawno, chyba półtora roku temu, doszło do podobnej sytuacji: pacjentka zabiła w piwnicy siebie i dziecko. To była głośna sprawa.

Wasza pacjentka?
Tak. Leżała u nas w szpitalu. Najgorsze, że nic nie wskazywało na to, że ma depresję. Była bardzo spokojna, cicha, przytulała dziecko, karmiła je. Wyszła do domu, wszystko było w porządku. Co się stało, że dopuściła się tak dramatycznego czynu? Nie wiem.

Rozmawiałyście o tym?
Oczywiście! Zastanawiałyśmy się, czy czegoś nie przeoczyłyśmy, czy wszystkiego dopatrzyłyśmy, czy poświęciłyśmy jej odpowiednio dużo czasu. Ale, niestety, nie wszystko jesteśmy w stanie dostrzec. Poza tym, może na oddziale wszystko było w porządku, wyszła do domu i tam stało się coś, co skłoniło ją do takiej desperackiej decyzji.

Przychodzą do was czasami po latach pacjentki? Pokazują dzieci, przy porodach których asystowałyście?
Przychodzą, często właśnie z dziećmi. Mówią: „Proszę popatrzeć, jakie duże już to moje dziecko! Jak dobrze się rozwija”. Jestem już w takim wieku, że dzieci moich pacjentek mają swoje dzieci. Niektóre pacjentki przysyłają zdjęcia swoich pociech albo przy spotkaniach na ulicy mówią „Ta pani się tobą opiekowała”.

Pewnie setki takich dzieci przeszły przez pani ręce!
O tak, pracowałam sporo na oddziale ginekologicznym i potem na patologii ciąży. Kobiety, których ciąża jest zagrożona, potrafią leżeć w szpitalu po sześć, siedem miesięcy, zwłaszcza przy przodujących łożyskach. Ale jeśli ktoś naprawdę pragnie dziecka, jest wytrwały. Spotykamy się potem z tymi kobietami w szpitalu, czy na mieście, rozmawiamy, bo przez te kilka miesięcy, kiedy były u nas, zbliżyłyśmy się do siebie. Nawiązała się między nami zupełnie inna relacja. Mówią: „O, jak nam pani pomagała! Dobrze mi było u was”. Ciąża to dar od Boga, radość, spełnienie marzeń, cud. Błogosławieństwo, wspaniałe przeżycie dla każdej kobiety i dla każdego mężczyzny, kiedy widzi swoje dziecko. Pamiętam historię pewnej kobiety, która niestety zakończyła się wielkim dramatem. To było 30 lat temu. Leżała na patologii ciąży kobieta z piątą ciążą. Była troszkę upośledzona psychicznie, ale bardzo kochała swoje dzieci. Niestety, nie miała przy sobie żadnego, ponieważ mąż alkoholik nie chciał mieć dzieci w domu. Przyprowadzał sobie kolegów i wspólnie gwałcili tę kobietę. Ona bardzo tęskniła za swoimi dziećmi. Nie umiała nawiązać kontaktu z innymi ciężarnymi. Na jednym z dyżurów nocnych zaprosiłyśmy ją z koleżanką do dyżurki. Było nam jej potwornie żal. Rozpłakała się przy nas i powiedziała, że tak bardzo pragnie mieć przynajmniej jedno dziecko przy sobie. Wiedziała, że jak urodzi, koszmar dnia codziennego wróci, kiedy tylko wyjdzie do domu. Dziecko urodziła zdrowe, piękne, ale po trzech dniach od porodu zmarła. Tęsknota i miłość do dzieci były tak wielkie, że niejedna osoba powinna się nauczyć takiej miłości. Do dzisiaj pamiętam nazwisko i imię tej pani oraz dzień jej śmierci.

Ojcowie też pewnie dla wielu kobiet są wsparciem podczas porodu?
Bardzo dużym. Niektórzy są niesłychanie zaangażowani: płaczą przy narodzinach, potrafią zemdleć z wrażenia, bo właśnie urodził im się syn albo ukochana córka.

Naprawdę miała pani takie przypadki, że mężczyzna zemdlał przy porodzie?
Owszem, z emocji zemdlał i trzeba mu było udzielić pomocy. Nie tak dawno pewna kobieta rodziła u nas siódme dziecko. Para była dobrze sytuowana, oboje mieli wyższe wykształcenie. Najbardziej urzekająca była ich miłość do siebie i do dzieci. Mąż asystował przy wszystkich czynnościach tak, aby jego ukochana żona mogła wypocząć. Patrząc na ich wielką miłość, robiło się błogo na sercu. Pytam ich, jak mały będzie miał na imię. Tatuś odpowiada, że Jan, ponieważ urodził się w dniu, kiedy św. Jan Chrzciciel został ścięty. Przeszły mi dreszcze po plecach. Wiedziałam już, skąd czerpali radość i miłość. Pomyślałam sobie wtedy, oby wszystkie małżeństwa były tak szczęśliwe.

Takie najbardziej znane narodziny to narodziny Chrystusa, święta bardzo radosne!
Dla każdego narodziny dziecka, już nie mówię o narodzinach Jezusa, który się powinien narodzić w sercu każdego z nas, są czymś niesamowicie pięknym. Bo przyjście na świat tego małego człowieka zmienia codzienność całej naszej rodziny. A przede wszystkim jest początkiem nowego życia. Przyjęcie dziecka jest prawdziwą wymianą darów - wiele dając, także wiele otrzymujemy.

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera

Wybrane dla Ciebie

Dramatyczne wyznanie wokalistki i tiktokerki, kiedyś gwiazdy serialu "Waksy" - WIDEO

TYLKO U NAS
Dramatyczne wyznanie wokalistki i tiktokerki, kiedyś gwiazdy serialu "Waksy" - WIDEO

Podpisał się pod postulatami stowarzyszenia "Tak dla CPK"

Podpisał się pod postulatami stowarzyszenia "Tak dla CPK"

Wróć na i.pl Portal i.pl