Na budowę elektrowni wydano już ponad 46,3 mln złotych. Zamontowane są tutaj trzy turbiny. Dwie miały produkować prąd, a trzecia posłużyć do rozruchu tych pierwszych.
Elektrownia mogłaby wyprodukować nawet 14,8 kilowatogodzin energii elektrycznej rocznie, co jest równoważne spaleniu 9430 ton węgla rocznie w konwencjonalnej elektrowni węglowej.
Takim o wiele bardziej ekologicznym prądem można by na przykład zaspokoić potrzeby całych Wadowic i okolicznych miejscowości.
Jednak sprzęt, w który tę elektrownię wyposażono, nie licząc kilku próbnych uruchomień, jest nadal wyłączony.
Poinformowali nas o tym okoliczni mieszkańcy, którzy z bliska obserwują postępy, a raczej ich brak, przy tej inwestycji.
- To niewiarygodne marnotrawienie publicznych, czyli naszych pieniędzy. Wody już od roku jest tutaj pełno, a prąd jak nie płynął, tak nie płynie, bo turbiny wciąż stoją nieruchomo - twierdzi Jerzy Zasławski.
Z początku urzędnicy z Ministerstwa Środowiska tłumaczyli to niewystarczającym poziomem piętrzenia się wody w zbiorniku. Taka wersja obowiązywała do końca 2016 r. Od tego jednak czasu wody znacznie przybyło.
Problem w tym, że gwarancja dla turbozespołów zainstalowanych w tej elektrowni, co potwierdzają dokumenty dostępne na ministerialnych stronach internetowych, skończyła się dokładnie 12 grudnia 2017 r.
Czyli teraz każda naprawa obciążać będzie podatnika. Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej w Krakowie zagwarantował sobie w umowie z generalnym wykonawcą po tym terminie trzyletni okres rękojmi, do 2020 r., ale nie zmienia to faktu, że gwarancja już przepadła.
Co zamierzają z tym zrobić odpowiedzialne za elektrownię instytucje?
Na razie każda z nich zrzuca odpowiedzialność na innych. Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie (przejęło inwestycję po zlikwidowanym od stycznia RZGW), twierdzi, że ma związane ręce. By elektrownia działała, trzeba ogłosić przetarg, żeby było wiadomo, komu dostarczać prąd.
- Wody Polskie przystąpią do pierwszego przetargu, który zostanie ogłoszony przez prezesa Urzędu Regulacji Energetyki. Czekamy na jego termin - poinformował nas we wtorek Daniel Kociołek, rzecznik prasowy PGW Wody Polskie.
Terminu nie ma i nadal go nie wyznaczono. Ministerstwo Energetyki, które nadzoruje pracę UKE, przerzuca winę... na parlament i tłumaczy, że nie może tego zrobić przez brak nowelizacji ustawy o Odnawialnych Źródłach Energii.
Jej zapisy muszą być zgodne z unijnymi przepisani, a nie są. Takiej nowelizacji ustawy też jeszcze nie ma, choć nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że podobno prace nad nią trwają, choć to tak naprawdę nic pewnego.
Zdziwieni takim obrotem sprawy są posłowie z naszego regionu. Nawet ci z rządzącego ugrupowania.
- Od was się dowiaduję, że jest jakiś problem z elektrownią. Byłem przekonany, że po otwarciu wszystko ruszyło - kiwa głową z niedowierzaniem poseł PiS Marek Polak z Andrychowa. - Sprawdzę doniesienia i zapewniam, że nie zostawię tej sprawy. Jeśli to, co słyszę się potwierdzi, to poruszymy niebo i ziemię, żeby taka sytuacja, jaka jest obecnie, nie miała miejsca - obiecuje.
Rozczarowana postępowaniem zarządców zapory, zbiornika i elektrowni wodnej jest posłanka Ewa Filipiak.
- Od dwóch lat zapewniano mnie, że jezioro zostanie wyczyszczone z brudu i elektrownia w końcu ruszy. To przykre, że tak się nie stało. Na pewno wystąpię o wyjaśnienia do ministerstwa - zapewnia.
