Mikołaj Jerofiejew urodził się pod Smoleńskiem. Do Polski przybył ponad 30 lat temu, jako żołnierz. - Rozwiodłem się z żoną i wyjechałam z Rosji, zostawiając tam dzieci - wspomina. W Polsce szukał lepszego życia. Po wycofaniu wojsk radzieckich z Polski pozostał w okolicach Legnicy, imając się różnych zajęć. Fakt, że w końcu trafił na fermę małżeństwa Ś. odmienił jego życie na zawsze.
Właściciele fermy, pod pretekstem zalegalizowania pobytu pana Mikołaja w Polsce, odebrali mu dokumenty. - Najprawdopodobniej je zniszczyli, ponieważ straż graniczna, która przeprowadzała wizję lokalną na nie nie natrafiła - mówi adwokat pana Mikołaja, Dominik Góra z Lex Advena.
Na szczęście na fermie pracowali także inni ludzie. Pracownicy, którym państwo Ś. zalegali z wypłatami. - Za panem Mikołajem ujęła się jedna z pracownic. Poinformowała swojego znajomego, pana Krzysztofa, o tym w jakich warunkach żyje pan Mikołaj. Że nie otrzymuje wynagrodzenia, je odpadki, jest traktowany nieludzko i śpi w małym, brudnym pomieszczeniu przy kurniku - opisuje prawnik pana Mikołaja.
Nocna akcja odbicia niewolnika
Niczym w powieści kryminalnej, akcja odbicia niewolnika państwa Ś. odbyła się w nocy. Pan Krzysztof przyjechał na fermę, oswobodził więzionego Rosjanina i po przesadzeniu płotu, przewiózł go w bezpieczne miejsce. Mikołaj Jerofiejew pracuje dziś u pana Krzysztofa. Po podpisaniu dokumentu nadania mu obywatelstwa polskiego w Urzędzie Wojewódzkim zwrócił się bezpośrednio do niego. - Gdyby nie mój obecny pracodawca, nie byłoby mnie tutaj - mówił.
- Chciałbym podziękować w imieniu mojego klienta wszystkim dobrym ludziom, dzięki którym udało się zalegalizować pobyt pana Mikołaja w Polsce - podkreślał adwokat Góra. - To także piękna decyzja ze strony prezydenta Andrzeja Dudy, który nadał panu Mikołajowi obywatelstwo.
Nie miał kontaktu ze światem. Nie wiedział co to internet
- Kiedy opuścił fermę nie wiedział nawet jak używać telefonu komórkowego. Nie znał internetu. Można więc stwierdzić, że z oczywistych powodów jest trochę jak dziecko, którym teraz trzeba się opiekować. Cierpi na traumę, dlatego przebywa pod opieką psychologa - zaznacza mecenas Góra.
Pan Mikołaj wspomina, że na początku miał koszmary. Śniło mu się, że wciąż jestem na tej fermie. Ale - jak mówi - już powoli te myśli znikają. Chce zapomnieć o ostatnich 20 latach życia. Nie wyklucza, że kiedyś odzyska kontakt z rodziną w Rosji.
- Najpierw muszę wszystko sobie poukładać. Ustabilizować kwestie mieszkaniowe, odbyć sprawy sądowe. Odnosząc się do zainteresowania sprawą ze strony mediów, powiedział nam - To nie dla mnie, stresuje mnie to. Chciałbym mieć już spokój i normalnie żyć.
W legnickim sądzie już ruszył proces o odszkodowanie dla Mikołaja Jerofiejewa. Małżeństwo Ś. nie poczuwa się jednak do winy. Właściciele fermy twierdzą, że pan Mikołaj nie powinien narzekać. Za wykonywaną pracę miał gdzie mieszkać i co jeść. W dodatku nie stawili się na ostatniej rozprawie, przedkładając zwolnienie lekarskie. - Na tę chwilę za samą pracę na fermie pan Mikołaj powinien otrzymać 1,5 miliona złotych. To wynagrodzenie, którego za ciężką pracę przez 23 lata nie otrzymywał. A to podchodzi już pod handel ludźmi - mówi mecenas Góra. Przypomnijmy zatem, że za to przestępstwo (189a. KK) grozi od 3 do 15 lat pozbawienia wolności.
