„Użycie siły militarnej przeciwko Ukrainie, po pierwsze, zakwestionuje istnienie samej Rosji jako państwa; po drugie, uczyni Rosjan i Ukraińców śmiertelnymi wrogami na zawsze. Po trzecie, z jednej i drugiej strony zginą tysiące (dziesiątki tysięcy) młodych, zdrowych chłopaków, co z pewnością wpłynie na przyszłą sytuację demograficzną w naszych wymierających krajach”. To kolejny apel – zdziesiątkowanej już - demokratycznej opozycji w Rosji? Nie. To fragment oświadczenia, które znalazło się na stronie internetowej wpływowej organizacji weteranów: Ogólnorosyjskiego Zgromadzenia Oficerów.
To nie tylko wyraz sprzeciwu wobec potencjalnej wojny z Ukrainą, to wręcz personalny atak na Władimira Putina. „Od prezydenta Federacji Rosyjskiej (...) żądamy, aby zrezygnował ze swojej zbrodniczej polityki prowokowania wojny, w której Federacja Rosyjska znajdzie się sama przeciwko połączonym siłom Zachodu, stworzył warunki do realizacji w praktyce artykułu 3. Konstytucji Rosji i podał się do dymisji” - czytamy w oświadczeniu. Skąd tak ostra ocena działań obecnego gospodarza Kremla? „Jeśli chodzi o zagrożenia zewnętrzne, to z pewnością są one obecne. Ale według naszej oceny eksperckiej, nie są one w tej chwili krytyczne, nie zagrażają bezpośrednio istnieniu państwowości rosyjskiej i jej żywotnym interesom. Ogólnie rzecz biorąc, utrzymywana jest stabilność strategiczna, broń jądrowa jest pod niezawodną kontrolą, nie są rozbudowywane zgrupowania sił NATO i nie prowadzą one zagrażającej nam aktywności” - możemy się dowiedzieć z oświadczenia, pod którym podpisał się… Nie, nie jakiś liberalny opozycjonista. Podpisał się pod nim znany emerytowany generał. Znany z nacjonalistycznych i imperialnych poglądów.
Głos generała
To nie jest kolejna rozpaczliwa petycja rosyjskiej inteligencji, terroryzowanej przez reżim i próbującej wbrew wszystkiemu, przemówić do rozumu władzy, która podniosła stawkę konfrontacji z Zachodem do tego stopnia, że jedynym wyjściem może być wojna na Ukrainie. To tekst podpisany przez emerytowanego generała-pułkownika Leonida Iwaszowa, który stoi na czele Ogólnorosyjskiego Zgromadzenia Oficerów, organizacji zrzeszającej byłych wojskowych.
Generał Leonid Iwaszow w latach 1996-2001 był naczelnikiem Głównego Zarządu Międzynarodowej Współpracy Wojskowej Ministerstwa Obrony. To skrajny nacjonalista i ultrakonserwatysta, wręcz – skoro mowa o Rosji – czołowy współczesny czarnoseciniec. Iwaszow w imieniu byłych wojskowych, a więc i dużej części obecnej kadry dowódczej, atakował poprzedniego ministra obrony Anatolija Sierdiukowa usiłującego reformować wojsko. Jak zauważa świetny rosyjski analityk Aleksandr Goltz, Iwaszow to „nadzwyczaj niegłupi i nieźle wykształcony (jak na rosyjskiego generała) człowiek, głęboko zakorzeniony w rosyjskim establishmencie”. Jak podkreśla Goltz, Iwaszow „z powodzeniem wykłada pseudonaukę pod nazwą wojenna geopolityka” na moskiewskich wyższych uczelniach, w tym słynnym MGiMO (kuźnia kadr dyplomacji i służb). Generał Iwaszow jest członkiem znanego ze skrajnie konserwatywnych i imperialnych poglądów Klubu Izborskiego. Regularnie pojawia się w mediach.
Oświadczenie wisi na stronie Ogólnorosyjskiego Zgromadzenia Oficerów od tygodnia. Po drugie, nikt w tej organizacji nie potępił i nie odciął się od Iwaszowa. O co więc chodzi? Po pierwsze, brak reakcji Kremla świadczy o jednym: reżim musi liczyć się z opinią wojskowych. Pamiętać należy, że obecnie wielką rosyjską armią dowodzi dwóch ludzi, którzy nie są wojskowymi. Władimir Putin to były oficer KGB, Siergiej Szojgu na stanowisko ministra obrony trafił z posady szefa resortu ds. sytuacji nadzwyczajnych. Zarządzał strażakami, teraz dowodzi żołnierzami. Wszechwładza byłych kagiebistów i cywilów (jak wspomniany Sierdiukow) nie podoba się wielu wojskowym. Także z tego względu, że ci cywile z łatwością rzucają ostrymi deklaracjami i grożą wojną, a nie wiedzą do końca, jakie mogą być militarne konsekwencje. Mówiąc krótko, obecne ścisłe kierownictwo Kremla chyba uwierzyło we własną propagandę: że Rosja to wielka wojskowa potęga, a Ukrainę da się zmiażdżyć dosłownie w godziny.
Z Ukrainą blitzkriegu nie będzie
Michaił Chodarienok to emerytowany pułkownik, który wcześniej służył jako starszy oficer w Głównym Zarządzie Operacyjnym rosyjskiego Sztabu Generalnego. Z pewnością nie jest pacyfistą ani przeciwnikiem użycia rosyjskich sił zbrojnych w celu realizacji interesów państwa, niemniej jednak podkreśla, że Moskwa musi stawić czoła rzeczywistości, a nie żyć we własnym świecie fantazji. Jest to szczególnie prawdziwe, jeśli chodzi o ewentualne zbrojne wkroczenie na Ukrainę. Swój krytyczny artykuł na temat ewentualnej wojny z Ukrainą płk Chodarienok zamieścił w wojskowym dodatku „Niezawisimoj Gazety” 3 lutego.
Emerytowany pułkownik Sztabu Generalnego zżyma się na tych, którzy twierdzą, że Rosja może pokonać Ukrainę w ciągu kilku godzin, którzy twierdzą, że Ukraińcy nie będą walczyć, którzy upierają się, że siły rosyjskie będą witane przez Ukraińców jak wyzwoliciele i którzy uważają, że Zachód nie zrobi nic skutecznego, aby pomóc Kijowowi lub zaszkodzić Rosji. Żadne z tych twierdzeń nie wytrzymuje próby w świetle dokładnej analizy, twierdzi Chodarienok.
Przede wszystkim, pisze pułkownik, Ukraińcy będą walczyć. Zrobili to w 2014 roku, zmuszając Moskwę do porzucenia planów zbudowania „Noworosji” na południowo-wschodnim terytorium Ukrainy. Po drugie, Ukraińcy są dziś jeszcze bardziej wrogo nastawieni do Rosji niż siedem lat temu; a ich armia jest lepiej wyszkolona i wyposażona. Po trzecie, rosyjska siła ognia, choć przytłaczająca, nie będzie w stanie zniszczyć wszystkich sił ukraińskich ani zapobiec powstaniu silnego partyzanckiego ruchu oporu w ukraińskich miastach, jeśli Moskwa zajmie duże połacie kraju. Po czwarte, kontrola Rosji nad niebem nie gwarantuje zwycięstwa - co Rosjanie powinni pamiętać z Afganistanu i pierwszej wojny czeczeńskiej. Po piąte, rosyjskie groźby nie tylko zjednoczyły Zachód w sposób, którego Moskwa się nie spodziewała, ale także skłoniły NATO do podjęcia działań na rzecz silniejszego wsparcia Ukrainy, co z pewnością pomoże Kijowowi i zaszkodzi siłom rosyjskim. Co więcej, zwycięstwo to może okazać się pyrrusowe, jeśli - co wydaje się prawdopodobne - Zachód nałoży następnie na Moskwę miażdżące sankcje w odwecie za jej eskalację agresji wobec Ukrainy.
(Nie)lojalna armia
Fakt, że wysocy rangą wojskowi – nawet jeśli nie są już w służbie czynnej - są sceptyczni wobec planów wykorzystania armii przez cywilnych przywódców, nie jest to zjawiskiem czysto rosyjskim. Dla ludzi w mundurach jest jasne, w przeciwieństwie do tych, którzy wydają im rozkazy, jakie straty poniosą. Jest też dla nich oczywiste, że łatwiej jest zaangażować się w operacje wojskowe niż z nich wyjść. Ponadto generałowie dobrze wiedzą, na kogo spadnie wina, jeśli coś pójdzie nie tak.
W swoim przesłaniu generał Iwaszow daje jasno do zrozumienia, że nie wierzy, aby jego kraj mógł odnieść prawdziwe zwycięstwo na Ukrainie. Nawet jeśli Rosja odniesie militarny triumf w pierwszej fazie, to z powodu wynikającej z tego izolacji międzynarodowej i surowych sankcji wejdzie na drogę prowadzącą do katastrofy. W rzeczy samej, emerytowany generał mówi, używając języka, którego wcześniej użył wobec byłych przywódców Kremla Michaiła Gorbaczowa i Borysa Jelcyna, że takie awanturnictwo doprowadzi do „ostatecznego zniszczenia rosyjskiej państwowości i unicestwienia rdzennej ludności kraju”.
Co najważniejsze, jest to krytyka, która wydaje się przemawiać do szerokiej grupy osób średniego szczebla w ramach aparatu wojskowego i bezpieczeństwa: kapitanów, majorów, nawet niektórych pułkowników. Kreml rozumie z pewnością, że poglądy pułkownika Chodarienoka i generała Iwaszowa podziela wielu oficerów w służbie. Tyle, że z oczywistych względów, nie mogą oni otwarcie tego wyrazić. Oczywiście, jeśli Putin zdecyduje się iść na wojnę, to nie będzie ta opinia przeszkodą. Musi jednak Kreml rozumieć, że w przypadku dużych strat czy niepowodzeń wojennych, może błyskawicznie stracić lojalność wojska. A to już byłby wielki krok do upadku reżimu.
