Rowerem do Azji. Jak skutecznie schudnąć 7 kilogramów w miesiąc

Tomasz Wróblewski
Tomasz Wróblewski
W stolicy Turcji turystów nie brakuje, ale na rowerze przyjechał tylko jeden. Robert Jamróz z Głuchołaz pokonał na dwóch kołach prawie 6 tysięcy kilometrów.
W stolicy Turcji turystów nie brakuje, ale na rowerze przyjechał tylko jeden. Robert Jamróz z Głuchołaz pokonał na dwóch kołach prawie 6 tysięcy kilometrów.
W Turcji spędził trzy dni. Na noc nie rozkładał hamaka, bo nie chciał, żeby go ktoś przypadkowo postrzelił. Robert Jamróz, kolarz - amator z głuchołaskiego klubu Ktukol, na rowerze pojechał spod domu do Stambułu i z powrotem.

W dobie elektronicznych liczników na kierownicy roweru robienie statystki jest proste. Robert co noc, leżąc w hamaku, podsumowywał przejechany dzień. Wyszło mu 5,7 tys. kilometrów w 28 dni i ani jednego dnia przerwy. Przejechanych 15 państw, kilka górskich łańcuchów. Łącznie 48 kilometrów podjazdów (w pionie). Średnio 205 kilometrów pedałowania dziennie. Najdłuższy, pierwszy etap przez Czechy, liczył ponad 300 km, bo jechał przez znane tereny i nie delektował się widokami. W górach Bałkanów pokonywał dziennie 150 km.

Pomysł na wakacje

Robert Jamróz spod Głuchołaz na rowerowe wyprawy po Europie jeździ od 2010 roku. Z reguły wybierał Bałkany, Grecję, Chorwację. W ubiegłym roku zmieniał pracę i mógł poświęcić na wyprawę więcej czasu. Wybrał więc wyjazd do Istambułu.

- Pomysł na taką wyprawę miałem już rok wcześniej, ale wtedy akurat w Turcji doszło do wojskowego puczu. Uznałem, że jest zbyt niespokojnie. - opowiada Robert Jamróz.

Kiedyś bardzo dokładnie planował trasę przed wyjazdem, ale rozczarowały go szeroko reklamowane atrakcje dla turystów. Ostatnio zmienił strategię. Miał wybrany cel główny, stolicę Turcji. Poza tym każdego dnia w hamaku, leżąc pod gwiaździstym niebem, oglądał na telefonie mapy, wyszukiwał ciekawe miejsca, sprawdzał pogodę, żeby ominąć deszcze i wstępnie planował trasę na następny dzień. Nie jest dla niego problemem zboczyć nawet kilkaset kilometrów, albo wybrać boczne, szutrowe drogi przez góry.

- Jestem samowystarczalny. Jadę „góralem” z sakwami i plecakiem. Całość z rowerem i sprzętem fotograficznym waży 45 kg - opowiada Robert Jamróz. - Zabieram ze sobą hamak, śpiwór, moskitierę, ocieplacz do hamaka, bo noce w górach bywają zimne. Nocuję w lesie, w miejscach, gdzie nikt mnie nie widzi. Wcześniej miałem namiot, ale z reguły kończę jazdę w nocy. Po ciemku rozkładanie namiotu jest mało komfortowe. Poza tym namiot to biwak, a nie wszędzie wolno biwakować. Po hamaku nie zostaje nawet ślad.

Miejsc na nocleg też nie planuje. Pedałuje, póki ma ochotę, czasem kończy późno w nocy, albo przejeżdża 200 kilometrów i kończy jazdę. Wtedy skręca w pierwszą boczną drogę i szuka drzew czy zarośli. W takich miejscach rzadko spotyka się ludzi, ale nawet jeśli trafi na jakiegoś drwala, to tylko sympatycznie się pozdrawiają. Restauracje i gospody raczej omija, żeby ograniczyć koszty żywienia. Chyba, że to tani bar dla „lokalsów” z miejscowym piwem i pogaduszkami. Za to wozi ze sobą kuchenkę.

- Jadąc do Turcji nie wiedziałem, czego się spodziewać, tymczasem zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie - opowiada Robert. - Miejscowi są bardziej sympatyczni i uczynni niż ludzie w naszej części Europy. Każdy pytał, czy w czymś pomóc, często proponowano mi nocleg. Masa ludzi mijała mnie na skuterach, pokazując, żebym się złapał za nich, to mnie pociągną. Zasadą jest jednak, że im jest później w ciągu dnia, tym ludzie są bardziej zmęczeni i mniej skłonni do pomocy, bo pracują do późna. Poza tym po angielsku jest tam trudno się dogadać. Używałem translatora z telefonu do tłumaczenia tekstu na angielski i potem na turecki.

Stambuł na rowerze

Łatwiej mu było przejechać drogą Trans - Alpine przez południowe Karpaty w Rumunii, niż dojechać do centrum Stambułu. Ta 20-milionowa metropolia ciągnie się przez 60 - 80 kilometrów przedmieść z ruchliwymi drogami o trzech czy czterech pasach ruchu. Osobnych tras dla rowerów nie ma, rowerzystów zupełnie nie widać w mieście. Na drogę z pierwszeństwem trudno się wcisnąć, bo ruch jest ogromny, a nikt z kierowców nie ustępuje pierwszeństwa, póki nie musi. Turcy dość lekceważąco podchodzą do znaków drogowych, choć z drugiej strony kolizji na drogach specjalnie nie widać.

- Stałem na skrzyżowaniu i czekałem, aż ktoś mnie przepuści - opowiada Robert Jamróz. - W pewnej chwili zatrzymał się obok człowiek w pick-upie, wysiadł, ręką zatrzymał ruch samochodowy na głównej i pokazał mi, że mogę wjechać. Nieźle się wtedy namęczyłem. 6 godzin jechałem przez miasto nad Cieśninę Bosforską , gdzie jest najwięcej atrakcji turystycznych. W powrotnej drodze nauczyłem się już wpychać przed samochody, jeździć między tramwajami i poszło mi lepiej.

Miał plan, żeby promem przejechać na stronę azjatycką Stambułu, ale już w centrum zaczęli go zagadywać napotkani turyści. Był w tłumie ludzi jedynym rowerzystą. Zaczepiła go jakaś Amerykanka, młodzi ludzie z Kazachstanu. Spędził na rozmowach kilka godzin, nie starczyło czasu na prom. Na most autostradowy nie chciał się pchać rowerem. Uciekł z centrum i 40 kilometrów dalej, na przedmieściach, wszedł na jakieś zagrodzone pole, żeby się przespać przez kilka godzin, bo zaczęła się zbliżać burza. Dwa dni później dojechał do Grecji.

- Turcja mi się podoba. To bardzo tani kraj, została mi połowa pieniędzy z zaplanowanego budżetu. Za 8,5 zł zjesz tam kebaba z coca-colą, a kucharz widząc rower dokładał mi jeszcze dodatkową porcję - mówi Robert Jamróz. - Za to w Turcji ani razu nie rozłożyłem hamaka na noc. Spałem na ziemi. Nie chciałem, żeby mnie ktoś postrzelił na drzewie przez przypadek. Zawsze, jak się robiło ciemno, to słyszałem strzały i to nawet z karabinu maszynowego. Tam w każdym miasteczku jest jednostka wojskowa, może to dochodziło z poligonu? W powrotnej drodze na głównej szosie do granicy wszędzie leżały świeże łuski, jakby ktoś strzelał z samochodu.

Choć to już nie jest Strefa Schengen, dla rowerzysty pokonanie granicy nie jest problemem i też można liczyć na ulgowe potraktowanie przez żołnierzy czy celników. Robert tylko wjeżdżając do Turcji musiał pokazać zawartość plecaka i sakw. Kolejki TIR-ów omijał poboczem. Za turecką wizę kupowaną w interecie zapłacił wcześniej 21 dolarów.

Natomiast w greckich górach najgorszą plagą okazały się pasterskie psy, puszczane zupełnie samopas.

- W Turcji żaden pies nie pobiegnie za rowerzystą. Śpią spokojnie przy drogach, wszystkie zakolczykowane za ucho, jak u nas bydło. W Grecji psy pasterskie są ogromne, większe od owczarka niemieckiego. Biegną za rowerem, że trzeba uciekać, a właściciel stoi obok i nie reaguje - opowiada Robert Jamróz. - Kiedyś jeden złapał mnie za rowerową sakwę, to w paszczy zmieścił torbę na 20 litrów pojemności!

Miał skręcić do Aten, ale z Larissy pojechał na północ, bo się bał, że wypadnie mu przerwa w podróży i nie zdąży z powrotem. Przejechał przez Grecję, Kosowo, Czarogórę do Chorwacji. Wykąpał się w Adriatyku i skręcił w góry, które kocha najbardziej. Potem już były znajome miejsca - Węgry, Czechy. 28 dnia podróży zameldował się w domu.

7 kilogramów mniej

Rower przeżył. Zresztą to nie pierwszy jego wyjazd, bo Robert jeździ swoim „góralem” od 2014 roku. Na trasie do Stambułu 13 razy miał przebitą oponę, bo na plaży w Grecji wjechał na jakieś kolce, które stopniowo coraz bardziej wbijały się w oponę, robiąc kolejną dziurkę. Złamał 11 szprych. Raz wymienił klocki hamulcowe. Podstawowy zestaw naprawczy zabiera ze sobą, wszystko robi sam, po drodze. Z doświadczenia wie, że najważniejsza jest taśma klejąca i trytytki, plastikowe opaski zaciskowe. Kiedyś we włoskich Alpach strzeliła mu rawka w kole i musiał trytytką spiąć koło razem z oponą. Dojechał tak do samego domu, choć co 30 kilometrów musiał zmieniać trytytkę. Doskonale sprawdziła się też rowerowa ładowarka do telefonu. To rodzaj dynama na piaście przedniego koła. Wystarczy jechać co najmniej 6 kilometrów na godzinę, i już jest się energetycznie samowystarczalnym.

Za to Robert energetycznie stracił. Wrócił ze Stambułu 7 kilogramów lżejszy.

W tym roku Robert Jamróz pojechał na wakacje rowerowe do Austrii. Tam rowerzystów jest pełno, ale 90 procent jeździ już na „elektrykach”. Tradycyjny rower odchodzi powoli do historii.

Pełna relacja z wyjazdów Roberta Jamroza wraz ze zdjęciami znajduje się a na jego blogu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najlepsze atrakcje Krakowa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Rowerem do Azji. Jak skutecznie schudnąć 7 kilogramów w miesiąc - Plus Nowa Trybuna Opolska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl