6 czerwca 1998 r. raczkująca jeszcze stacja HBO wyemitowała pierwszy odcinek serialu na podstawie książek Candace Bushnell, który rozciągnął się aż na 94 epizody w sześciu sezonach i dwa filmy pełnometrażowe. „Seks w wielkim mieście” zmienił nie tylko podejście Amerykanów do mody czy seksu, zmienił też telewizję, która miała wtedy swoją złotą erę.
Mimo że serial skończył się w 2004 r., a ostatni film na jego podstawie miał premierę osiem lat temu, to śmiało można powiedzieć, że „Seks...” jest tytułem nieśmiertelnym, pamiętanym i kochanym (chociaż dla młodszego pokolenia już jednak trochę przestarzałym, jak było m.in. z „Przyjaciółmi”, kiedy sitcom pojawił się na Netflixie).
Z okazji 20-letnich urodzin produkcji, dzięki której poznaliśmy losy czterech przyjaciółek, modnych, atrakcyjnych i niezależnych mieszkanek Nowego Jorku, przypomnijmy sobie elementy, dzięki którym „Seks w wielkim mieście” był początkiem nowej epoki.
1. Kobieca przyjaźń
Seriale z kobietami w rolach głównych nie były teoretycznie niczym nowym w amerykańskiej telewizji. Widzowie mogli śmiać się już z perypetii bohaterek oraz utożsamiać z ich rozterkami i problemami w m.in. „Kocham Lucy”, „Złotkach”, „Roseanne” czy „Ally McBeal” (opowieść o najpopularniejszej w USA prawniczce rozpoczęła się rok przed „Seksem w wielkim mieście”).
Jednak, kiedy HBO wyemitowało 20 lat temu pierwszy odcinek serialu o czterech nowojorczankach, felietonistce magazynu „New York Star” Carrie Bradshaw, specjalistce od PR Samancie Jones, historyczce sztuki Charlotte York i prawniczce Mirandzie Hobbes, z miejsca stało się jasne, że to coś przełomowego. Nie dość, że bohaterki otwarcie mówiły o seksie i swoich seksualnych potrzebach (do czego powrócimy później), to przede wszystkim rozmawiały o tym między sobą: w kobiecym gronie. Może się to wydawać niczym niezwykłym, ale prawda jest taka, że w latach 90. w amerykańskiej telewizji wciąż przeważały produkcje o mężczyznach, w których kobiety grały role ich matek, żon lub kochanek. Seriali, w których kobieta mogła rozmawiać z kobietą o wszystkich radościach i bolączkach kobiecości, wciąż nie było dużo (tytuły wymienione na początku były chlubnymi wyjątkami). Tymczasem w „Seksie wielkim mieście” Carrie, Miranda, Charlotte i Samantha w każdym odcinku spotykały się na drinka lub brunch i bezceremonialnie się sobie zwierzały. To była rewolucja.
Przez sześć sezonów zmieniały się ubrania, buty, mieszkania i partnerzy, ale nie zmieniała się przyjaźń. Choćby waliło się i paliło, bohaterki umawiały się na zwierzenia i plotki oraz ruszały na pomoc, kiedy jedna z nich jej potrzebowała, nawet jeśli była to tylko potrzeba wypłakania się. Na drodze nie stawiały im nawet różnice charakteru. Zwariowana na punkcie mody i rozrzutna Carrie, seksualnie wyzwolona posiadaczka ciętego języka Samantha, dążąca do perfekcji marzycielka Charlotte i rozsądna karierowiczka Miranda dogadywały się perfekcyjnie. „Tym, czym „Seks w wielkim mieście” się wyróżnia jest romantyzacja kobiecej przyjaźni, tego, że może ona uleczyć wszystkie rany. Obojętnie, czy są to problemy dotyczące seksu czy braku zaangażowania ze strony mężczyzny, więzi przyjaźni łączące bohaterki są nie do przerwania, a ich wzajemne współczucie i wsparcie mogą być lekiem na wszystko”, tłumaczyła w rozmowie z „Irish Times” kilka lat temu Diane Negra, profesor na wydziale studiów filmowych i kultury wizualnej na uniwersytecie w Dublinie, UCD.
HBO zaryzykowało i postawiło na kobiety, a ryzyko się opłaciło. Serial zapełnił lukę, a wydawało się przecież, że wcale jej nie było. Jednak niezwykle wysoka oglądalność, worek nagród, zainteresowanie mediów i krytyków (w 2000 r. bohaterki serialu znalazły się na okładce magazynu „TIME”, na której widniały słowa: „Coraz więcej kobiet mówi „nie” małżeństwu i decydują się na życie singielki. Czy są szczęśliwe?”) i entuzjazm fanów (głównie fanek oraz homoseksualnych mężczyzn, heteroseksualnych mężczyzn było wśród widzów mniej) pokazały, że zapotrzebowanie na tego rodzaju serial poświęcony wyłącznie kobietom i wszystkiemu, co się z nimi wiąże, był ogromny. - „Seks w wielkim mieście” zmienił ogromne rzesze kobiet. Teraz mają język do rozmów o swoich doświadczeniach i przyjaźni. [Serial] praktycznie dał im wszystkim pozwolenie na przyjaźnienie się z innymi kobietami, co jest ważniejsze od wszystkiego innego - powiedziała w rozmowie z „The Guardian” jedna z kobiet spytana w 2004 r. przez redakcję o wpływ „Seksu w wielkim mieście” na widzów (a raczej widzki).
Prawda jest taka, że bez „Seksu w wielkim mieście” raczej nie byłoby „Dziewczyn”, „Gotowych na wszystko”, „Dwóch spłukanych dziewczyn”, „Homeland”, „Wielkich kłamstewek” czy „Jessiki Jones”, czyli seriali, w których pierwsze skrzypce grają prawdziwe kobiety z krwi i kości, a nie ich wyidealizowane, telewizyjne i nieprawdziwe projekcie, a także kobiece przyjaźnie na śmierć i życie. Albo po prostu: seriali, w których kobiety ze sobą rozmawiają. Zresztą „Dziewczyny” Leny Dunham, również wyprodukowane przez HBO, już w pierwszym odcinku otwarcie nawiązują do narzucających się samo przez się porównań z serialem o Carrie Bradshaw. Podczas pierwszego spotkania jedna z bohaterek, Shoshanna, mówi do Jessy: - Bez wątpienia jesteś Carrie z pewnymi elementami Samanthy i włosami Charlotte. To naprawdę dobre połączenie. Ja jestem w głębi duszy Carrie, ale czasami wychodzi ze mnie Samantha. A kiedy jestem w szkole, z całej siły próbuję być Mirandą.
2. Żadnych tabu
Nie tylko serial HBO był opowieścią o życiu czterech kobiet w Nowym Jorku, ale również poruszał tematy, których raczej w telewizji nie poruszano. Seks w trójkącie, erotyczne zabawki, udawane orgazmy, karmienie piersią, depilacja - wszystko to szczerze, bez idealizowania i z kobiecej perspektywy. Oprócz tego twórcy nie stronili od nagości, śmiałych erotycznych scen i soczystego języka. Jak zauważa portal ShopAlike.pl” „fakty są takie, że serial powszechnie uznany został za początek pewnej epoki. Pokazał nam on, bowiem, że kobiety mogą w zupełnie naturalny sposób rozmawiać o swoich doświadczeniach seksualnych i zawodowych. Żaden wcześniejszy serial telewizyjny nie odważył się na tak wiele i to dlatego „Seks…” zmienił nas wszystkich. Bo choć wszyscy wiemy, że tego typu rozmowy to normalność w kręgu znajomych, po raz pierwszy zobaczyliśmy je w mediach masowych”.
Bohaterki „Seksu w wielkim mieście” były przede wszystkim autentyczne, co najbardziej przyciągało kobiety. Ich luksusowe życie raczej nie było dostępne dla większości oglądających, ale za to problemy były dobrze znajome. Kłopoty z teściową, poważna choroba, kłopoty w związku, dylemat, czy urodzić dziecko - rozterki Carrie, Samanthy, Charlotte i Mirandy, te bardziej i te mniej poważne, pokazywały kobietom, że ze swoimi problemami wcale nie są same. Oprócz tego bohaterki, które wprost mówiły o swoich pragnieniach czy lękach w kwestii seksu, otwierały Amerykanki (i nie tylko) oraz zdzierały zasłonę wstydu z tematów, które jeszcze niedawno były tabu. Mówiąc wprost, „Seks w wielkim mieście” nauczył kobiety być sobą, mówić, czego się pragnie i nie wstydzić się własnych emocji, uczuć i marzeń (nawet tych najbardziej śmiałych).
Przyjaciółki z Nowego Jorku były też po prostu fajne. Nie były ideałami, każda z nich miała wady i popełniała gafy, co czyniło z nich kobiety z krwi i kości. Ale w przeciwieństwie do Bridget Jones, późniejszej bohaterki postfeminizmu, Carrie, Samantha, Charlotte i Miranda nie cierpiały katuszy, walcząc o idealną figurę (już ją miały) ani pracę (tę też już zdobyły), nie organizowały też swojego życia wokół szukania życiowego partnera. Wręcz przeciwnie, cieszyły się życiem mimo 30-stki i 40-stki na karku, celebrowały życie jako singielki, odnosiły sukcesy, były atrakcyjne, zamożne i popularne w nowojorskim światku. Telewizja w końcu pokazała więc, że życie niezamężnych i bezdzietnych kobiet (co zmienia się oczywiście w miarę trwania serialu: pojawiają się bowiem i mężowie, i dzieci) niekoniecznie jest puste, samotne i nudne, ale może być pasmem sukcesów i prowadzić do spełnienia, a każda z nich może żyć zgodnie ze swoim osobistym wyborem. Do tego cieszenie się życiem jest dostępne dla każdego, co idealnie podsumowała w jednym z odcinków Samantha, mówiąc: „Mam, kur....a, 45 lat temu i jestem z tego dumna!”.
Nie wszystkim krytykom się to jednak podobało. Podczas gdy jedni wychwalali serial za autentyczność i szczerą kobiecą perspektywą, inni twierdzili, że jest on płytki i niebezpiecznie liberalny, a bohaterki (do tego białe i szczupłe) myślą tylko o torebkach i butach. Nie da się ukryć, że „Seks w wielkim mieście”, serial, który skończył się kilka lat przed globalnym kryzysem finansowym, był do bólu konsumpcyjny, czego ucieleśnieniem była Carrie Bradshaw, umiejąca wydać na parę butów 700 dolarów. Ale wszystko to było polane zabawnym, ironicznym, lekkim sosem, co dla większości widzów było mniej irytujące, a bardziej rozrywkowe i eskapistyczne. Janet McCabe, filmoznawczyni z uniwersytetu w Dublinie, stwierdziła w rozmowie z „Irish Times”: Krytycy, którzy ocenili „Seks w wielkim mieście” jako płytki lub pusty, tak naprawdę nie zrozumieli kulturowego znaczenia tego serialu. Produkcja ta opowiadała historie kobiet w inny sposób. (…) Te kobiety miały finansowe zabezpieczenie, które pozwalało im siebie zdefiniować i wiedziały, że wcale nie potrzebują mężczyzny, ale cały czas dążyły do życia w bajce”.
3. Wpływ na modę
Symbolem „Seksu w wielkim mieście” z dnia na dzień stała się Carrie Bradshaw, najważniejsza z czterech bohaterek. Dziś nazwalibyśmy ją it-girl, czyli dziewczyną, która wyznacza trendy, cieszy się zainteresowaniem mediów i jest źródłem inspiracji dla tysięcy, a nawet milionów kobiet. Co więcej Carrie udało się być it-girl w epoce przed smartfonami i mediami społecznościowymi. Jak zauważa ShopAlike.pl, dzisiaj, żeby bohaterka prowadziła tak samo barwne i luksusowe życie, musiałaby być instagramową influencerką i, tak jak najpopularniejsze instagramerki, mieć kilkaset tysięcy obserwujących. Carrie raczej nie miałaby z zebraniem takiej grupy fanów najmniejszego problemu.
Carrie była zresztą wzorowana na prawdziwej postaci. Candace Bushnell, której powieści stały się kanwą serialu, wyznała, że Bradshaw to jej alter ago (stąd te same inicjały - C.B.). Bushnell, tak jak bohaterka „Seksu w wielkim mieście”, najpierw pisała swoje lifestyle’owe eseje o życiu w Nowym Jorku w gazecie „New York Observer” (Carrie w fikcyjnej „New York Star”) i początkowo używała własnego nazwiska. Potem stworzyła jednak Carrie Bradshaw, a jej kolumna okazała się takim sukcesem, że zaowocowała serią powieści. To samo spotyka zresztą w „Seksie w wielkim mieście” Carrie, której udaje się wydać książkę. Bushnell włożyła w postać Bradshaw to wszystko, co znała z percepcji: polowania na markowe buty i ubrania, przesiadywanie z przyjaciółkami w modnych lokalach i obracanie się w kręgach światowych, zamożnych nowojorczyków. A to wszystko w niewinnych czasach przed kryzysem finansowym w 2007 r.. Po nim stworzenie takiego skoncentrowanego na luksusie serialu byłoby trudniejsze.
Do tego „Seks w wielkim mieście” zrewolucjonizował modę, stał się wręcz modową biblią, a Carrie Bradshaw - ikoną. To jej stylizacje trafiały na pierwsze strony kolorowych magazynów, to ją kopiowały Amerykanki. To ona powiedziała raz: „Na mężczyznach się nie znam, ale na butach już tak”. Zresztą wszystkie cztery przyjaciółki miały swój własny i niepowtarzalny styl, wszystkie pojawiały się na ekranie z najmodniejszymi torebkami (ulubioną torebką Carrie była Fendi Baguette, która szybko stała się kultowa), dodatkami (biżuteria, paski, okulary słoneczne, sztuczne kwiaty - przed „Seksem w wielkim mieście” dodatki nie były aż tak pożądane) czy w modnych szpilkach (dzięki serialowi szpilki Manolo Blahnika stały się obiektem pożądania tysięcy kobiet). Modowy sukces „Seks...” zawdzięczał serialowej stylistce i kostiumolog Patricii Field, która umiejętnie miksowała modę wysoką z rzeczami z sieciówek. Dzięki produkcji HBO modne stały się naszyjniki z własnym imieniem czy biustonosz widoczny pod prześwitującym ubraniem. - To było jak siedzenie na bombie atomowej - powiedziała raz Field o wpływie, jaki „Seks w wielkim mieście” miał na modę. Zresztą wciąż tak jest. Wystarczy wpisać w Internecie hasło „Sex and the City”, aby zagłębić się w ocean stylizacji wzorowanych na Carrie, Samancie, Charlotte i Mirandzie.
4. Kreowanie mód
„Seks w wielkim mieście” zmienił też sposób, w jaki Amerykanie, głównie mieszkańcy dużych miast z klasy średniej i wyższej, spędzali wolny czas. Mimo że chodziło o drobiazgi, szybko stały się one wyznacznikami modnego życia.
Po pierwsze Cosmopolitan. Ulubione drinki bohaterek zmieniły sposób, w jaki pito w barach i klubach. Nie wystarczył już gin z tonikiem czy whisky z colą. Dzięki „Seksowi w wielkim mieście” wszyscy chcieli być, jak Carrie, Samantha, Charlotte i Miranda i pić wymyślne drinki, głównie Cosmopolitan (który teraz już wyszedł z mody, a to tylko dlatego, że był tak popularny, że już po prostu się znudził). Do legendy przeszedł już tekst Carrie, która przy okienku do jednego z fast foodów złożyła zamówienie: „Dzień dobry, poproszę cheesburgera, duże frytki i Cosmopolitana”.
Po drugie cupcakes, czyli małe babeczki, najczęściej z kremem, polewą czy posypką. Obecnie cupcakes to jedna z najpopularniejszych słodkości, ale cały trend zaczął właśnie „Seks w wielkim mieście”. Kiedy w trzecim sezonie Carrie i Miranda spotkały się w cukierni Magnolia Bakery, gdzie plotkowały nad talerzykami z babeczkami, cupcakes z miejsca stały się hitem. Nie wspominając o samej Magnolia Bakery, która do dziś pozostaje najpopularniejszą cukiernią, a babeczki są tam ponoć najlepsze w całym Nowym Jorku. 6 czerwca w lokalach tej sieci w USA pierwsze 50 klientów dostawało nawet „Babeczkę Carrie” za darmo.
Po trzecie restauracje, które stały się markami. Wcześniej chodziło się po prostu na lunch lub kolację, po „Seksie w wielkim mieście” chodzi się do konkretnego lokalu. SushiSamba, Tao, Pastis, Buddakan - to tylko niektóre nazwy popularnych miejsc, które pojawiły się w serialu. Jak zauważa „Vanity Fair”, dzięki produkcji HBO Manhattan, na którym modnych lokali jest bez liku, stał się „parkiem rozrywkowym kulinarnych doświadczeń”.
Po czwarte coś znacznie ważniejszego - „oswojenie” Amerykanów ze społecznością LGBT. Bohaterki przyjaźniły się z homoseksualistami i chodziły do gejowskich klubów. Śmiało można powiedzieć, że to telewizja, w tym „Seks w wielkim mieście”, przyczyniła się do legalizacji małżeństw jednopłciowych we wszystkich amerykańskich stanach w 2015 r.