Partyzanci ulokowali się na siedemnastym kilometrze szosy z Chełma do Lublina, na wysokości wsi Kamionka. Podając się za wojskową grupę operacyjną, rozpoczęli kontrolę pojazdów, które rekwirowano i odprowadzano wraz z pasażerami do pobliskich zabudowań, położonych na skraju lasu przy drodze do Pawłowa (pow. Chełm). Około godz. 15.00 zatrzymano, jadący od strony Chełma, półciężarowy amerykański Bedford. Stanisław Pakuła „Krzewina”, odpowiedzialny za kontrolę pojazdów, wyszedł na szosę i dał znak, aby kierowca zjechał na pobocze. „Komendant »Jastrząb« – wspominał Pakuła – podchodzi, a tam jakieś państwo. Komendant »Jastrząb« mówi kontrola, a pani o włosach kasztanowych mówi: jak tak można rodzinę prezydenta zatrzymywać, a »Jastrząb« odpowiedział: a my chłopcy z lasu. Pani zbladła. Była to rodzina towarzysza Bolesława Bieruta.[...] Wracali od rodziny z Chełma Lubelskiego”.
Potwierdzał to w pamiętniku brat dowódcy – Edward Taraszkiewicz „Żelazny”, który zapisał: „»Krzewina« zatrzymał i skierował na bok ładny samochód półciężarowy firmy Bakford [Bedford]. Gdy »Jastrząb« udał się do niego celem sprawdzenia kto i co w nim się wiezie, zobaczył kilka osób, które na widok oficera, w mniemaniu, że to UB, przedstawiają się jako rodzina prezydenta Bieruta. Wezwano mnie dla dokładnego sprawdzenia dokumentów i faktycznie stwierdziłem na tej podstawie, że jest to rodzina prezydenta Bieruta”.
Jak się okazało, oprócz kierowcy – Stefana Kwękalskiego, samochodem tym jechała rodzona siostra Bolesława Bieruta, Julia Malewska, jej mąż Bolesław Malewski, syn Wacław Malewski z żoną Wacławą i jej matką Zofią Kańczukowską oraz dwoma znajomymi. Krewni Bieruta przed 1939 rokiem i podczas wojny mieszkali w Chełmie, prowadząc tam wspólnie cukiernię o nazwie „Nadbystrzycka”, należącą do syna Malewskich – Wacława. Na początku 1946 r. Julia Malewska z mężem i synową wyjechali do Warszawy, by zamieszkać u boku Bieruta w Belwederze. Syn Wacław planował wyjechać do Gdańska, więc pozostał w Chełmie, by załatwić wszelkie sprawy z tym związane. W dniu 17 lipca, po godz. 15.00, Julia i Bolesław Malewscy wraz z synową Wacławą i jej matką przyjechali z Warszawy, by pomóc synowi w sprawach związanych z przeprowadzką. 18 lipca około godz. 14.00 wszyscy ruszyli w drogę powrotną do stolicy, jednak po kilkunastu kilometrach zostali zatrzymani.
Około godz. 20.00 partyzanci zwinęli zasadzkę i wraz z rodziną Bieruta odjechali w kierunku Dorohuczy. Tuż przed wsią kolumna skręciła na szosę Fajsławice–Włodawa, którą przed godz. 21.00 dojechali do Cycowa. Tam padł rozkaz, aby wyłączyć światła we wszystkich samochodach i przez Nadrybie kolumna dotarła do Uścimowa Starego, gdzie rozdzielono zatrzymanych. Malewskich i ich szofera przewieziono furmanką do kol. Krasne (pow. Włodawa), gdzie umieszczono ich w domu Franciszki i Konstantego Petryszaków, zaufanej kwaterze partyzanckiej jeszcze z okresu okupacji niemieckiej. Sprawę przechowania Malewskich uzgodniono wcześniej z komendantem miejscowej placówki WiN, Władysławem Borysikiem „Krwaworem”, którego żona była siostrą Petryszaka. Przy zatrzymanych pozostali członkowie sztabów obu oddziałów, a w oddalonych o 300 m gospodarstwach kol. Ryczka, kwaterowali pozostali partyzanci pod dowództwem „Żelaznego”.
Edmund Łabędzki, mąż córki Petryszaków – Kazimiery, tak wspominał obecność niecodziennych gości w ich domu: „Kobiety mogły poruszać się swobodnie po całym obejściu, a nawet udawać się na brzeg lasu. Nieprzerwanie towarzyszyła im jakaś dziewczyna uzbrojona w pistolet TT [sanitariuszka oddziału „Boruty” – Wanda Wolanin „Morwa”]. Do posiłków zasiadali razem. Dopiero po nich posilała się nasza rodzina oraz partyzanci z obstawy. Ci zachowywali się wobec jeńców z grzecznym dystansem, ale dla przekory wymusili na nich to, że rano przed śniadaniem „Bierutowcy" musieli odśpiewać „Kiedy ranne wstają zorze", natomiast przed kolacją – "Wszystkie nasze dzienne sprawy". Wyglądało to i brzmiało dość zwyczajnie gdy się słuchało pieśni, ale dość groteskowo, gdy się spojrzało na ten chór i uświadomiło sobie jego skład!”
W sobotę 20 lipca 1946 r., do gospodarstwa Petryszaków przyjechał komendant Obwodu WiN Włodawa, kpt. Zygmunt Szumowski „Komar”. W obecności członków sztabów obu oddziałów odbyło się długie spotkanie z rodziną Bieruta, ponadto dowódcy wręczyli również Julii Malewskiej list adresowany do jej brata. O świcie 21 lipca przewieziono ich furmanką do Libiszowa, gdzie oddano im samochód, odprowadzono na szosę w pobliżu Sosnowicy i puszczono wolno. Odjechali do Lublina, a stamtąd pociągiem do Warszawy.
Niebawem oddziały rozdzieliły się w lesie pod Białką. Leon Taraszkiewicz „Jastrząb” pozostał na swoim terenie i zgodnie z otrzymanym rozkazem komendanta obwodu czasowo rozformował oddział. Stefan Brzuszek „Boruta” ze swoimi ludźmi odszedł do powiatu chełmskiego, gdzie 17 sierpnia 1946 r. został osaczony i zginął podczas walki z grupą operacyjną chełmskiego PUBP w kol. Chojeniec. Znaleziono przy nim kopię listu, który Malewska miała przekazać swojemu bratu. Dowódcy napisali w nim:
„Do Prezydenta Krajowej Rady Narodowej P[ana] Bieruta w Warszawie. Zatrzymaną rodzinę pańską wypuszczamy na wolność. Całych i zdrowych. Gdybyśmy chcieli zastosować wobec rodziny pana metody, jakie stosuje Urząd Bezpieczeństwa Publicznego wobec rodzin aresztowanych politycznie Polaków, winniśmy rodzinę pańską zmasakrować powybijając zęby, wyłamywać ręce. Nie robimy tego, bo są nam obce bestialstwa i rozpasanie, nie zatraciliśmy etyki chrześcijańskiej, walczymy tylko z tymi, którzy mają umazane ręce w niewinnej krwi bratniej. My nie chcemy przelewu krwi bratniej, a do tego rozpaczliwego kroku pcha Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Wypuszczamy Pańską rodzinę na wolność nie żądając w zamian za to nic – uważamy jednak, że podobnie postąpi pan, panie prezydencie i każe pan zwolnić aresztowane rodziny ściganych politycznie. Grupa Partyzancka”.
Pismo partyzantów pozostało bez odpowiedzi, chyba że za takową uznamy rzucenie w teren pow. włodawskiego potężnej obławy, w wyniku której zatrzymano kolejne setki osób podejrzanych o współpracę z podziemiem. Pięć miesięcy później, 3 stycznia 1947 r., Leon Taraszkiewicz „Jastrząb” został ciężko ranny w Siemieniu koło Parczewa, w czasie szturmu na budynek zajmowany przez grupę ochronno-propagandową Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Zmarł po dwóch godzinach, podczas transportu na konspiracyjną kwaterę.
- Najpiękniejsze jeziora na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim. Sprawdź nasze TOP 10
- Festiwal Maliniaki w Kraśniku. Zobacz zdjęcia
- Kolorowo i wesoło! Za nami Holi Święto Kolorów na Słonecznym Wrotkowie
- Słoneczny Kazimierz Dolny tętni życiem! Zobacz zdjęcia
- Weekend nad jeziorem Firlej. Słoneczna pogoda sprzyja wypoczynkowi
- Psy zakopane w zawiązanym worku. Jedno ze zwierząt było w stanie rozkładu
