Na stronie Królewskich Sił Lotniczych Wielkiej Brytanii pojawiła się informacja, że pierwszy dywizjon zakupionych od USA 138 samolotów F-35B Lightning będzie wkrótce stacjonował w bazie RAF w Marham i będzie nosił nazwę Squadron 617 na pamiątkę słynnego dywizjonu bombowego z czasu drugiej wojny światowej znanego pod mianem Dambusters. Ta jednostka przeprowadziła serię ataków na niemieckie zapory wodne za pomocą skaczących bomb.
Naloty miały sparaliżować przemysł Zagłębia Ruhry i osłabić potencjał wojenny III Rzeszy. Były pierwszym przypadkiem zastosowania chirurgicznych uderzeń mających w założeniu precyzyjnie niszczyć obiekt bez zbędnych strat w ludziach. Jednak należy wątpić, że Brytyjczykom przyświecał właśnie taki cel - odpowiadali z całą bezwzględnością na bombardowanie swojej ludności i liczyli na utopienie jak największej liczby Niemców. Dywizjon został utworzony 21 marca 1943 roku na lotnisku Scampton. Jednostka wyposażona była początkowo w 18 samolotów Avro Lancaster Mk. III (Special) przystosowanych do zrzutu skaczących bomb. To właśnie ta broń stała się podstawą operacji zniszczenia zapór wodnych umiejscowionych w głównym zagłębiu przemysłowym Niemiec.

Bomba jak kaczka
Plan zniszczenia fabryk produkujących broń dla Hitlera nie byłby do pomyślenia bez znakomitego naukowca i inżyniera Barnesa Wallisa. Wallis najpierw projektował sterowce, ale kiedy ta technologia została poniechana po spektakularnych katastrofach, został budowniczym samolotów. Opracował nową konstrukcję kadłuba - zapożyczoną od sterowców konstrukcję geodetyczną, która okazała się bardziej wytrzymała od stosowanych żebrowych i nadała niezwykłą żywotność bombowcom Vickersa Wellesley i Wellington.
Najsłynniejsze - wśród jego licznych projektów - okazało się stworzenie skaczącej bomby przeznaczonej do niszczenia celów o znacznych gabarytach, takich jak zapory wodne czy schrony okrętów podwodnych. Była to bomba o masie 4 ton w kształcie beczki, a jej wyjątkowość polegała na specyficznej metodzie zrzutu na cel. Samolot musiał lecieć z prędkością370 km/h na wysokości 20 m nad powierzchnią wody i zrzucić bombę tak, aby - uderzając o płaszczyznę wody - odbiła się od niej i podskakiwała (jak „kaczka” z kamienia) na długości 400 m, aż do osiągnięcia celu - korony zapory wodnej. Przed zrzutem bomby używano specjalnego silnika, który wprowadzał bombę w ruch obrotowy. Dzięki temu bomba łatwiej odbijała się od powierzchni, nie tonąc po zetknięciu z wodą. Po dotarciu do zapory bomba tonęła i na głębokości około 10 m dochodziło do eksplozji.

Już w 1937 powstała w Wielkiej Brytanii lista najważniejszych celów ataków lotniczych na wypadek wojny z Niemcami. Znajdowały się na niej również zapory wodne, ale nikt nie miał pojęcia, w jaki sposób zniszczyć masywny, a zarazem niewielki obiekt. Zapory były chronione przez obronę przeciwlotniczą, ale to nie była największa trudność - w wodzie w sąsiedztwie tam umieszczono sieci zagradzające drogę torpedom. Wallis wymyślił więc sposób na przeskakiwanie tych zabezpieczeń. Skacząca bomba mogła dotrzeć do tamy i wywalić w niej otwór, który zostałby następnie powiększony przez wdzierające się przez niego masy wody.
Większość brytyjskich ekspertów uważało Wallisa i jego zwolenników za wariatów. Przeciwnikiem tych planów był m.in. dowódca lotnictwa bombowego Arthur Harris, który miał powiedzieć w lutym 1943 do Wallisa: „Damy wam samolot i możecie się bawić, a my w tym czasie będziemy zajmować się wojną”. Jednak już wówczas grupa Dambusters otrzymała wsparcie marszałka lotnictwa Charlesa Portala i premiera Winstona Churchilla, których przekonała wizja zniszczenia tam, zalania obszarów pod nimi i odcięcia dostaw wody oraz prądu dla przemysłu. Operacja dostała zielone światło.

Operacja Chastise, czyli chłosta
Trwały przygotowania do nalotów, które miały nastąpić do końca maja 1943, kiedy poziom wód w zbiornikach przy tamach osiągnie najwyższy stan. W lancasterach dywizjonu 617 zamontowano podwieszenia dla skaczących bomb i elektryczny silnik, który wprawiał je przed zrzutem w rotację. Ćwiczenia trwały kilka tygodni na nadających się do tego jeziorach, na których wybudowano nawet modele tam w naturalnej skali. Wreszcie wszystko było gotowe.
16 maja o 21.29 z lotniska Scampton wystartowały bombowce ze skaczącymi bombami, żeby zaatakować zapory Möhne, Eder, Sorpe, Ennepe i Lister. Czekał je bardzo niebezpieczny lot na niskiej wysokości nad terytorium okupowanej przez Niemców Europy.
Straty atakujący odnotowali zaraz po osiągnięciu brzegów Holandii. Dwa samoloty zawróciły - jeden stracił radio po ostrzale artylerii i się wycofał, drugi uderzył o falę i stracił bombę. Dwa następne roztrzaskały się po trafieniach obrony przeciwlotniczej i od zderzenia z linią wysokiego napięcia. Jeszcze jedna maszyna zawadziła o druty wysokiego napięcia już na terytorium Niemiec i skończyła lot na polu w pobliżu Marbeck.
Brytyjskim lotnikom towarzyszył jednak nie tylko pech - dwa miesiące wcześniej znad zapory na jeziorze Möhnesee wycofano większość obrony przeciwlotniczej. To umożliwiło im stosunkowo łatwe przymierzanie się do zrzutu. Za szóstym podejściem eksplozja utworzyła w zaporze wyrwę długości 76 metrów i głęboką na 23 metry. I kiedy woda zatapiała kolejne miejscowości, lancastery były już w drodze do drugiego etapu misji - tego najtrudniejszego.

Zapora w dolinie Eder nie miała wprawdzie osłony przeciwlotniczej i była długa na 400 metrów, ale była położona w bardzo wąskim korycie i uchodziła za niemożliwą do zaatakowania z powietrza. Piloci byli zatem zmuszeni do lotu nurkowego i ryzykownych skrętów. Liczne próby nie odnosiły skutku. O godzinie 1.37 zanurkował ostatni bombowiec i ostatnia bomba została zwolniona z zaczepów. Załoga samolotu z napięciem śledziła jej podskoki, by po chwili tryumfalnie zanotować idealne trafienie. Tysiące ton wody ruszyły w dolinę, docierając aż do oddalonego o 50 km Kassel.
Dalszy ciąg zadania przebiegł katastrofalnie. Zapora ziemna na jeziorze Sorpesee został uszkodzona minimalnie, zapora Ennepe koło Hagen pozostała nienaruszona, a do Lister nie doleciał ani jeden bombowiec. Z 19 maszyn, które wystartowały ze Scampton, z misji powróciło tylko 11.

Skutki ataku na zaporę na jeziorze Möhnesee opisywał później mały Klaus Schulte z miejscowości Fröndenberg koło Dortmundu. W nocy 17 maja 1943 roku wyszedł przed dom rodziców i od razu dostrzegł nadciągającą od wschodu ścianę z mgły. Do jego uszu dobiegł narastający huk i po chwili Fröndenberg zalały masy wody. Ludzie krzyczeli z trwogi, zwierzęta wydawały z siebie przeraźliwe głosy… W tę bezchmurną noc w tej jednej wiosce zginęło 21 osób, ale wody - zanim tu dotarły - pochłonęły i zatopiły liczne miejscowości. Naloty spowodowały śmierć 1600 osób. Niektóre źródła podają, że większość ofiar stanowili robotnicy przymusowi zmuszani do pracy w zakładach zbrojeniowych, w większości Rosjanie.
„Trafił ich wodny piorun”
Angielska prasa donosiła euforycznie o sukcesie Dambusters i zniszczeniu dwóch głównych celów - zapór Möhne i Eder. Tytuł o wodnym piorunie pochodził z „Daily Mirror” z 18 maja, a „Daily Telegraph” pisał o „Stanie klęski w Zagłębiu Ruhry”. Jednak skutki ataku nie miały wpływu na przebieg wojny. Zdaniem wielu historyków można było wybrać na cel ataku inne zapory, lub ponowić naloty na ocalałe tamy, i wówczas niemiecki przemysł zostałby trafiony dotkliwiej. Za skonstruowanie skaczącej bomby Barnes Wallis otrzymał 10 000 funtów. Pieniądze przeznaczył na dofinansowanie swojego gimnazjum - Christ’s Hospital.