Znajomi Grażyny poradzili jej, by zajęła się wreszcie swoim chorym kręgosłupem i poszła do znachorki. Nie polecili jej znanego lekarza, specjalisty ani skutecznych tabletek z reklamy, gdzie „Grażynka bólu miała dość”. Kręgosłup dawał się we znaki. Dostała od znajomych adres i umówiła się na wizytę. Wróżka położyła jej na głowie lnianą szmatkę, a na niej konopny sznurek, który spaliła. Znachorka pląsała wokół niej, poszeptała, coś strzepała i splunęła. - I wie pani co, bóle ustały - śmieje się.
Danuta poszła do wróżki, bo była zestresowana problemami w pracy. Miała nadzieję, że tam znajdzie rozwiązanie swoich kłopotów. Wróżka położyła jej na brzuchu oraz na głowie len i zapaliła go. Potem przelała nad nią rozgrzany wosk. W ten sposób, jak tłumaczyła, oczyściła jej zaburzoną aurę. Wróżka cały czas coś Danucie szeptała i przy okazji przepowiadała jej przyszłość. Że wokół niej kręcą się źli ludzie, szczególnie mężczyzna, który zabiera jej pozytywną energię. Dowiedziała się przy okazji, że będzie miała syna i wielki majątek, w tym ziemię.
- Nic z tych rzeczy się nie sprawdziło, nic kompletnie, bałam się tylko, że brzuch mi się zapali od tego lnu. A w pracy stresowałam się dalej. To jakieś bzdury - uważa teraz.
Czary na wrzeszczące dziecko
Gdy Ewelina była dzieckiem, babcia stale przelewała żółtko. Tak przynajmniej wynika z rodzinnych opowieści. Ewelina tego faktu nie pamięta. Babcia odprawiała czary, gdy była niespokojna i nie chciała zasnąć, gdy coś ją bolało i płakała tak głośno, że rodzice najchętniej by uciekli. Przelewała jajko i patrzyła, jaki kształt potem w miseczce się pojawia, bo z niego dawało się odczytać, czego boi się wnuczka. Ewelina też przelewa wosk, ale już nad swoim dzieckiem.
Takich sposobów na uspokojenie dziecka jest więcej. Współczesne młode mamy w internecie prześcigają się w poradach: „Można wziąć dwie gałązki brzozy, które krzyżujemy nad szklanką wody” albo „Bierzemy jajko i robimy z niego wydmuszkę. Wydmuchujemy nad śpiącym dzieckiem do szklanki z wodą białko, potem zgodnie z ruchem wskazówek zegara trzy razy chuchamy na malucha, za każdym razem spluwając za siebie przez lewe ramię. Szklankę trzeba postawić za głową dziecka. I wylać przed wschodem słońca. Dziecko po tym zabiegu, według mamy, słodko i spokojnie śpi”.
Można też inaczej. Na przykład tak: - Przyłożyć dziecko do futryny. Najstarsza osoba, która urodziła się w rodzinie, uderza w futrynę drewnem, np. trzonkiem siekiery. Ucina w ten sposób strach - poleca inna mama.
Napluj na swoje ubranie
Internet pełen jest takich rad. Dotyczą odpierania uroków, pozbywania się lęku u dzieci i dorosłych. Czytamy dalej: „Trzeba zdjąć z siebie ubranie noszone blisko ciała, plujemy na nie trzy razy. Następnie tym materiałem zwilżonym kreślimy dziecku albo dorosłemu na czole znak krzyża”. „Są też tacy, którzy spróbują przełożyć dziecko trzy razy pod nogą starszego rodzeństwa i dmuchać na nie. Ile razy, a jakże trzy”- czytamy dalej.
Metoda dla tradycjonalistów: wystarczy rozbujać obrączkę zawieszoną na nitce, a po złowrogiej sile nie pozostanie śladu.
Pomocna okazać się może kąpiel np. w czarcim żebrze, a właściwie w wywarze z tej rośliny. Jeżeli po kąpieli woda jest mętna, to oznacza, że ktoś rzucił na nas urok... Skażoną wodę trzeba rozlać na rozstaju dróg. Co istotne, jedna kąpiel może nie wystarczyć. Powtarzamy ją aż woda będzie przejrzysta - podaje kolejna magiczna instrukcja.
A najlepszym sposobem, radzą młode, nierzadko wykształcone kobiety, jest zapobiegać złu i kupić czerwoną wstążeczkę z medalikiem i przywiązać do łóżeczka albo wózka. Ceny za taki wynalazek zaczynają się od kilku złotych. I kłopot z głowy.
Jajkiem po czole
Nazywa siebie wróżką Arkadią. Prosi, by mówić o niej współczesna znachorka, w żadnym wypadku nie czuje się czarownicą. Uważa, że już lepiej brzmi wiedźma. - Wiedźma pochodzi od słowa „wiedzieć”, czarownica ma zły wydźwięk, negatywnie się kojarzy, z czarną magią. A ja się nią nie zajmuję - podkreśla.
W kącie pokoju, w którym przyjmuje zagubionych, nieszczęśliwych i zestresowanych klientów, stoi miotła. Wiedźma zapewnia, że to prezent, jest całkowicie bezużyteczna, to taka ozdoba. Ale zwraca jednak uwagę i rozbudza wyobraźnię gości. Przy ścianie, namalowany na drewnie, wisi wielki anioł. Ma strzec ode złego. Obok stoją garnek na wosk i płonąca świeczka.
Wróżka Arkadia jest też dyplomowaną bioenergoterapeutką. Wahadełkiem określa poziom energii. Namierza, gdzie jest zaburzenie, jaki jest poziom sił witanych, określa kolory w aurze. I stosuje również sprawdzone od lat metody znachorskie.
- Robię to, co wykonywały nasze prababcie i babcie, nie zajmuję się niczym nowym - zaznacza.
Cel tych zabiegów jest jeden. Oczyścić aurę, przełamać blokadę w energii, zdjąć urok i klątwę, którą nieżyczliwe osoby na nas rzuciły. - Cały czas otacza nas energią, jesteśmy nią. Słowo także jest siłą. Oprócz ciała fizycznego mamy tzw. aurę, do której przyczepia się zła energia i to ona zaburza prawidłowe działanie naszych organów, powoduje choroby czy lęki. W żołądku gromadzimy emocje, których nie trawimy. Z kolei w jelitach kryje się nasza nadwrażliwość, w wątrobie - złość, a bolący kręgosłup oznacza brak oparcia w życiu bądź to, że bierzemy na siebie zbyt wiele zadań - wyjaśnia wróżka.
Sposobów poradzenia sobie ze złem jest kilka. Znachorka toczy jajko po głowie i po kręgosłupie, następnie rozbija i wlewa do święconej wody. Odmawia przy tym modlitwę, szepcze tajemne słowa. Nie chce zdradzić, jakie. Kształt jajka pokazuje nasze lęki i obawy, to, co nas przeraża. W misce widzi linie, bąbelki, splątania. I interpretuje je. Od głowy do stóp przesuwa po ciele gromnicę, którą następnie spala albo macha nią wokół całego ciała. W przepędzeniu złej energii pomagają z kolei witki brzozowe.
Przelewa także wosk, który ma uspokajać. Nad głową gościa rytmicznie porusza garnkiem z rozgrzanym woskiem. Modli się szeptem, potem wylewa ciecz do wody. Tu, w prawidłowej interpretacji ważna jest ilość skręceń i strona.
A gdyby komuś przytrafiła się choroba skóry zwana różą (tę zakaźną infekcję wywołują paciorkowce), znachorzy mają i na to sposób. Na zakażonym miejscu spala się konopie albo len. Twierdzą, że wystarczy kilka zabiegów, by nastąpiła poprawa. Zapewniają, że zazwyczaj po trzech takich rytuałach choroba przechodzi sama. - Zamawiam, zagaduję chorobę, tak jak to robiły szeptuchy - mówi znachorka.
Kto puka do drzwi wróżki?
Przychodzą ci, którym przestało się układać, twierdzą, że mają pecha, z kimś się pokłócili, przeżyli zawód miłosny, obawiają się, że ktoś zazdrosny i podły ich przeklął.
U znachorów i wiedźm lądują lekarze, hydraulicy, pielęgniarki czy nauczycielki, a nad ich głowami kręci się garneczek z rozgrzanym woskiem. - To są stereotypy, że do wróżki chodzą ludzie prości, bez wykształcenia. Otóż nie - zapewnia Arkadia.
Niezależnie od wieku i zawodu wszyscy chcą odmienić los, spróbować niekonwencjonalnych metod. Ale nierzadko ta sytuacja ich krępuje. Mało kto przyzna się przed znajomymi, że wybiera się na toczenie gromnicy czy przelewanie wosku.
- Ludzie nie chcą się przyznawać, kim są, nawet niechętnie zdradzają swoje imię, o nazwisko to już nawet nie pytam. Po drugie, czuję, że się mnie boją. Raz ktoś mnie spytał: a jak ja do pani przyjdę, to mi się nic nie stanie?
Wróżka sama podchodzi do swojego fachu racjonalnie. - Są tacy, co się śmieją z tych metod, proszę bardzo, ale jest sporo ludzi, którzy mówią, że to im pomaga. Wie pani, dlaczego? Nieważne, czego użyję, ważna jest wiara. Jeżeli jest silna, to zadziała. Ludzie lubią pewne rytuały - wyjaśnia.
A co na to psychologia? Jak to możliwe, że pani profesor wierzy w uzdrawiającą moc rozbitego jajka? - Często zachowujemy się nieracjonalnie, ba, nawet mamy taką potrzebę, zakodowaną w nas od zawsze - wyjaśnia psycholog Janusz Moczydłowski - Więszkość ludzi to wzrokowcy, działa na nich ta cała niezwykła otoczka, jak brzozowe witki, jajka czy palenie ziół. To wszystko pomaga mu uwierzyć na tyle, by jego wewnętrzne siły zostały uruchomione.