Stan wojenny. Plutony specjalne ZOMO, SS Batalion Hempel, "Czarne diabły". Bezwzględni pałkarze Jaruzelskiego

Witold Głowacki
ZOMO-wskie taktyki i doświadczenia zdobyte w stanie wojennym wykorzystywane były jeszcze na początku lat 90.
ZOMO-wskie taktyki i doświadczenia zdobyte w stanie wojennym wykorzystywane były jeszcze na początku lat 90. Fot. Robert Kwiatek/archiwum
Brutalni, pozbawieni skrupułów, często dobierani spośród kandydatów o skłonnościach sadystycznych. Takie formacje tworzono do katowania demonstrantów w stanie wojennym.

ZOMO-wców było na początku stanu wojennego więcej niż 10 tys. 13 grudnia generał Jaruzelski do "zdobywania" Warszawy łącznie z wojskiem zaangażował większe siły niż Niemcy do tłumienia powstania warszawskiego. Ale i te środki nie zawsze wystarczały. Potrzebni byli jeszcze ludzie wprost stworzeni do brutalnego bicia. Oto oni.

Plutony specjalne ZOMO
Tworzono je od końca lat 70. - początkowo zresztą do celów niekoniecznie związanych z łamaniem kręgosłupa społeczeństwu. ZOMO-wcy z plutonów specjalnych mieli służyć do akcji antyterrorystycznych i aresztowań wyjątkowo niebezpiecznych przestępców - tworzenie tych struktur wpisywało się zresztą w ogólnoświatowy trend zapoczątkowany zamachem w Monachium, który udowodnił, że siły bezpieczeństwa muszą mieć w zanadrzu wyspecjalizowane jednostki policyjne przygotowane do działań zdecydowanie wykraczających poza policyjne standardy.

Taka była teoria. Już przed stanem wojennym plutony specjalne ZOMO były wykorzystywane przede wszystkim do działań przeciwko opozycji. Grudzień 1981 r. był momentem, po którym mówienie o "zadaniach antyterrorystycznych" w odniesieniu do plutonów specjalnych ZOMO może wywołać tylko pusty śmiech.

CZYTAJ TAKŻE: "Najgorsza była niepewność...". Cisi bohaterowie stanu wojennego

ZOMO-wcy z plutonów specjalnych byli starannie szkoleni. Program wzorowano na doświadczeniach wojskowych kompanii specjalnych, do plutonu specjalnego zdecydowanie nie było łatwo się dostać. "Specjalni" ZOMO-wcy odróżniali się od reszty nawet umundurowaniem. Nosili tzw. kaski skoczka - nadające im ówczesny, "antyterrorystyczny" sznyt. Zamiast zwykłego moro mieli tzw. US, czyli wersję spadochroniarską umundurowania mającą wygodniejszy krój, uszytą z mocniejszego materiału, z większą liczbą kieszeni. Na wyposażeniu mieli między innymi pistolety maszynowe PM-63 RAK, karabinki AKMS (odpowiednik specnazowskiej krótkiej wersji AK-74), karabiny wyborowe SWD. Dostawali nawet broń produkcji zachodniej, na przykład noże szturmowe Glock-78, rewolwery Smith & Wesson. W użyciu były także kamizelki kuloodporne. W szkoleniu od początku skupiano się przede wszystkim na działaniach z zastosowaniem broni. Wbrew pozorom mało czasu poświęcano "zwykłym" działaniom z pałką i tarczą w ręku - według założeń był to element szkolenia unitarnego ZOMO, które "specjalsi" mieli już mieć dawno za sobą. Za sprawą tych założeń w praktyce resortowi szkoleniowcy tworzyli raczej maszynę do zabijania niż jednostkę o policyjnym charakterze.

Jedynym plutonem specjalnym realnie zajmującym się działaniami antyterrorystyczymi - zresztą "podpiętym" pod komisariat na Okęciu, a nie pod ZOMO - był ten na warszawskim lotnisku. Oprócz niego istniał jednak w Warszawie także pluton specjalny ZOMO - stacjonował na terenie Golędzinowa, w rejonie ul. Jagiellońskiej. To ludzie z tego plutonu tłumili strajk w Wyższej Szkole Pożarnictwa tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego, odznaczając się wyjątkową brutalnością. Najgorszą sławą zapisali się jednak ludzie z plutonu specjalnego ZOMO, który stanął naprzeciw górników w kopalni Wujek. To oni 16 grudnia 1981 r. otworzyli ogień do strajkujących, zabijając dziewięciu z nich.

Drugi szereg
Tym mianem określano ubranych po cywilnemu ludzi z SB, milicji i ZOMO, którzy podczas tłumienia demonstracji kręcili się wokół milicyjnego szyku. Ten "pierwszy szereg" - niezależnie od rzeczywistego ustawienia (często wieloszeregowego) formacji - stanowili umundurowani i wyposażeni ZOMO-wcy. Kiedy zwarte oddziały przestawały sobie radzić albo też kiedy władza chciała okazać wyjątkową brutalność, "drugi szereg" zaczynał działać. I to bez najmniejszych skrupułów. Ci ludzie wywlekali demonstrantów z tłumu i wyjątkowo brutalnie bili. Czasem na oczach wszystkich, czasem w bramach czy zaułkach - wtedy skutki bywały bardzo poważne.
Taktyka "drugiego szeregu" była stosowana przez MSW już w 1968 r. - od tego czasu ewoluowała. Podczas zajść marcowych władza wykorzystywała szeroko tzw. aktyw robotniczy, czyli cywili wyposażonych w milicyjne pałki, trzonki od łopat, drzewce od narzędzi i rury. Część z nich rzeczywiście rekrutowano w fabrykach spośród najbardziej oddanych partii robotników. Większość stanowili jednak esbecy i przebrani milicjanci. Dodatkowo szykowano - wykorzystany tylko w niewielkim stopniu - odwód w postaci około tysiąca wyjątkowo wiernych oficerów wojska (oni także mieli działać po cywilnemu jako aktyw). Rozkaz o tworzeniu tej grupy wydał ówczesny wiceminister obrony Wojciech Jaruzelski.

W czasach, gdy Jaruzelski stał na czele WRON, a także później, do samego końca PRL, ta taktyka uległa już znacznemu rozwinięciu. Do "drugiego szeregu" kierowano też regularnych ZOMO-wców o sadystycznych skłonnościach lub wyjątkowych predyspozycjach fizycznych. W najsłynniejszym - za sprawą procesów w wolnej Polsce - "drugim szeregu" z Krakowa działali m.in. bokserzy i zapaśnicy. Grupę uzupełniano esbekami - dbano o to, by oprócz tych, którzy mieli szczególne upodobanie do bicia, w "drugim szeregu" znaleźli się także tacy funkcjonariusze, którzy będą potrafili namierzyć liderów w szeregach demonstrantów czy wyłapać osoby szczególnie zaangażowane w działalność opozycyjną. Tłumienie manifestacji było przecież doskonałą okazją do tego, by ich dotkliwie pobić w zasadzie bez najmniejszych konsekwencji i kłopotliwego wpisywania przyczyn do protokołu.

Proces ludzi z krakowskiego "drugiego szeregu" skończył się dopiero dwa lata temu. "Drugie szeregi" działały jednak we wszystkich większych miastach - największą brutalnością wyróżniały się te z Krakowa, Gdańska, Warszawy i Wrocławia. Ci z Krakowa potrafili podczas jednej tylko demonstracji pobić między innymi staruszkę i staruszka (niebiorących udziału w demonstracji), niepełnoletnią nastolatkę i kobietę w ciąży - nie mówimy tu o jakimś przypadkowym machnięciu pałką, tylko o regularnym katowaniu osób wywleczonych z tłumu.

CZYTAJ TAKŻE: "Najgorsza była niepewność...". Cisi bohaterowie stanu wojennego

Za "drugim szeregiem" był jeszcze trzeci - najmniej liczny. To byli już niemal wyłącznie esbecy, często z aparatami fotograficznymi i kamerami w rękach. Mieli za zadanie przede wszystkim rejestrować twarze, nazwiska, środowiska, grupy. Nagrania i zdjęcia wielokrotnie później przeglądano, katalogując osoby szczególnie aktywne podczas demonstracji czy pojawiające się na nich regularnie. Paradoksalnie to właśnie jedno z takich nagrań stało się głównym dowodem podczas procesu krakowskiego "drugiego szeregu" - to właśnie esbecki film z Nowej Huty dokumentował wyjątkową brutalność funkcjonariuszy przebranych za cywili. Nagranie nigdy nie przetrwałoby akcji niszczenia teczek w 1989 i 1990 r., gdyby nie fakt, że jakiś esbecki technik - omyłkowo lub, jak głosi legenda, celowo - oznaczył je jako "wypadek w Nowej Hucie".

SS Batalion Hempel
Takim to mianem warszawscy opozycjoniści ochrzcili mokotowską jednostkę ORMO kierowaną przez niejakiego dr. Wojciecha Hempela. Nawiązania do jednostki Dirlewangera złożonej z wyrokowców i degeneratów mordujących cywili podczas powstania warszawskiego - nieprzypadkowe. Oficjalnie był to "pluton szkolny" ORMO, w rzeczywistości zaś regularna bojówka złożona z bardzo młodych, ale silnych i mających skłonność do agresji ludzi. Hempel zrekrutował członków swojej grupy spośród m.in. silnie zindoktrynowanych harcerzy starszych, nie brzydził się jednak także zwykłymi chuliganami. Średnia wieku wynosiła tam niewiele ponad 20 lat.

Hempel uważał się za człowieka z szerokimi horyzontami - doktorat zrobił z historii, chętnie przechwalał się przed kolegami z resortu filozoficznymi lekturami i znajomością dzieł sztuki. Niewątpliwie miał jednak talent przede wszystkim do rozwijania najgorszych skłonności u młodych ludzi.

Członkowie jego "plutonu szkolnego" byli "szkoleni" na różne sposoby. Bojówkarze Hempela patrolowali na przykład ulice Warszawy, szukając okazji do wykazania się. A to stłukli metalowymi prętami chłopaka przyłapanego na kradzieży żarówki, a to skatowali pijanego, który wsiadł w Falenicy do kolejki bez biletu, a potem się awanturował. Hempel wysyłał ich też do kawiarni, w których można było spotkać ludzi opozycji - bojówkarze mieli ich podsłuchiwać niczym regularni esbecy.

Bojówkarze Hempela byli wykorzystywani także do prowokacji. W 1983 r. na oczach ludzi niszczyli samochody przyjeżdżających na msze za ojczyznę odprawiane przez ks. Jerzego Popiełuszkę - oczywiście po to, by wywołać burdę, która dałaby ZOMO pretekst do brutalnej interwencji. Dość niewinnie często wyglądający chłopcy od Hempela podżegali też demonstrantów do bicia milicjantów i atakowania obiektów rządowych czy milicyjnych - by w ten sposób rozpętać prawdziwe piekło.
Najlepiej mogli się jednak wykazać, gdy sami uczestniczyli w tłumieniu demonstracji. W ruch szły wtedy rury i stalowe pręty. Ludzie Hempela współdziałali z warszawskim "drugim szeregiem" - podobnie jak jego członkowie wywlekali ludzi z tłumu i katowali. Robili to prawie do ostatnich dni PRL.

"Czarne diabły"
Istnienie takiej jednostki nigdy nie zostało potwierdzone, nie zachowały się też żadne dokumenty jej dotyczące. Nie można wykluczyć, że to po prostu legenda. Po roku 1981 na - pomorskich zwłaszcza - poligonach wojskowych mieli niekiedy pojawiać się dziwni, umundurowani na czarno milicjanci. Mieli szkolić ich ludzie z wojskowych kompanii specjalnych - ćwiczenia tych milicjantów miały zaś nie odbiegać od najbardziej efektywnych szkoleń komandosów. Wśród opozycjonistów krążyły pogłoski o "czarnych diabłach" - jednostce będącej tajnym odwodem MSW na wypadek naprawdę krytycznej sytuacji. "Czarne diabły" miały stacjonować w Słupsku, a według innej legendy - w Szczytnie. Rzecz jasna, to już miał być raczej szwadron śmierci niż pałkarska bojówka. Nigdy nie widziano ich jednak w realnej akcji. Niewykluczone więc, że cała legenda bierze się stąd, że podczas niektórych demonstracji widywano obsługę ciężkich pojazdów - ubraną w czarne kombinezony czołgistów - kręcącą się gdzieś na tyłach milicyjnych linii.

"Czerwone berety"
Z użyciem przeciw społeczeństwu najlepiej wyszkolonych oddziałów ówczesnego wojska generałowie WRON wiązali początkowo spore nadzieje. Świadczy o tym choćby fakt, że w fazie samego wprowadzania stanu wojennego to właśnie desantowcom powierzono najbardziej odpowiedzialne zadania - jak zajęcie głównego budynku TVP przy Woronicza i centrów łączności czy ochronę obiektów rządowych. Ich realizacja okazała się bez zarzutu z punktu widzenia władz - desantowcy błyskawicznie i sprawnie wykonali te rozkazy o jednoznacznie militarnym charakterze.

CZYTAJ TAKŻE: "Najgorsza była niepewność...". Cisi bohaterowie stanu wojennego

Gdy jednak później pojawiały się koncepcje skierowania "czerwonych beretów" po prostu na ulice, błyskawicznie musiano je zarzucić. Okazało się, że władza absolutnie nie może być pewna postaw elitarnych oddziałów wojska w wypadku, gdyby żołnierze mieli stanąć naprzeciw demonstrujących cywili. Co więcej - nie chodziło tylko o możliwy brak należytego zdecydowania, ale o realną możliwość buntu. Zarówno oficerowie, jak i prości żołnierze jednostek desantowych odnosili się do milicjantów i esbeków "wyniośle i pogardliwie" - jak notowano w oficjalnych raportach. A ich "świadomość polityczna" także pozostawiała wiele do życzenia z punktu widzenia ludzi MSW i partii - może dlatego, że i w czasach PRL do wojskowej elity trafiali poborowi nie tylko najsprawniejsi fizycznie, lecz także o wykraczającej ponad średnią inteligencji.

Polecamy Państwu nowy numer NASZEJ HISTORII Miesięcznik znajdą Państwo w kioskach i salonikach prasowych.

Nowa NASZA HISTORIA na GRUDZIEŃ

TUTAJ - w serwisie prasa24.pl mogą Państwo już teraz, nie ruszając się z domu, kupić e-wydanie Naszej Historii lub zamówić prenumeratę: PRASA24.PL

Zapraszamy także na profil Naszej Historii na FACEBOOKU i do obserwowania naszego konta na TWITTERZE.

od 7 lat
Wideo

Krzysztof Bosak i Anna Bryłka przyjechali do Leszna

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze 25

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

G
Gość
a tam gdzie wtedy było ZOMO dzis stoi PiS
G
Gość
Przed chwilą czytałem że jakiś facet podpisujący się jako Adam Gzik napisał książkę jako że był a Katowicach w ZOMO w plutonie specjalnym,trafił tam w zamian za jakąś kare czyli zamiast odsiatki w pudle, najpierw był kotem a potem dostał się do elitarnych tygrysów,plutonu specjalnego,hahahahaha, w żaden sposób nie dostał by się do do zomo jakikolwiek skazaniec to po pierwsze, po za tym , jakie tygrysy, do plutonu w Katowicach , tak się śmialiśmy, są przyjmowani silni i głupi tacy jak ,, kaszub" kapral imie Jasiu nazwiska nie podam rocznik 83-85 kto wie to wie, nie powiem byli też goście na poziomie i hyle czoła przed nimi, a jak ktoś jest takim znawcą to niech poda stopień i nazwisko dowódcy jednostki w tych latach to nie tajemnica, ja powiem tylko jedno to były piękne czasy.
G
Gość
same pierdoły,byłem w zomo od 1983 do 1985 i jak to czytam to mi sie chce śmiac jak pseudo znawcy się wypowiadaja, ludzie tylko poptrzcie na zdięcia z Wójka czy skąd chcecie ale na Wójku widać najlepiej,pokazuje się polskich żołnierzy z czołgami a narrator mówi,,zomo" albo to że zomo przestało istnieć w 1998 roku i od tego roku są to oddziały prewencji w latach 80-tych my też byliśmy oddziałami prewencji,dzisiaj ludzie śpią w tych samych łózkach co ja chodzą po tym samym placu i oni są cacy amy byliśmy be beczka śmiechu
G
Gość
Ludzie jakie to pierdoły to sprawy sobie nie zdajecie.Nic poza faktem że pluton specjalny ZOMO brał udział w działaniach w kopalni Wujek nie jest prawdą.
O
OPMO-wiec
Tyle w tym prawdy co w micie o tym że ZOMO-wcy dostawali narkotyki przed rozpędzaniem manifestacji - no bo ludzie widzieli że "takie przekrwione oczy mają"... ale że po kilka godzina tak samo jak ci manifestanci na zagazowanych ulicach byli to już szczegół. Drugi genialny mit z Wrocławia - że karmią skurwysyny łabędzie kotletami schabowymi - bo tak się im dobrze powodzi w czasach kryzysu. Mieli to widzieć pacjenci szpitala po drugiej strony Odry, vis a vis koszar. Byłem tam ,prochów nie dostawaliśmy a łabędzie karmili starym chlebem ze stołówki.
B
B
Od razu widać że autor nie ma pojęcia o czym pisze
A
Adam Kropiowski
szanowny autorze-karabinek AKMS nie jest skrócona wersja karabinka AK74...wersja skrocona to subkarabinek Aksu..rózni sie od akms chociazby kalibrem...karabinek aksu tak samo jak ak74 nigdy nie był przyjety na uzbrojenie w Polsce-mielismy swoje konstrukcje pod sowiecki kaliber 5,45mm tj wz 88 Tantal i Wz89 Onyx-ale nie w okresie stanu wojennego.bulshitem jest tez opis pacyfikacji Szkoly POzarnictwa nikomu tam nic sie nie stalo-no moze oprocz jednego rannego z PS zOkecia ktory spadl niefortunnie desantujac sie na dachu.nastepna kwestia na GOledzinowie nie stacjonowal zaden PS tylko Wydzial ZAbezpieczenia dowodzony przez Płk EDwarda MIsztala Miał więcej etatów niz pluton-pozniej został ulokowany na ul Włochowskiej gdzie antyterrorysci stacjonuja do dzis..nie jest teź prawda ze Ps zomo były oparte na wzorcach sowieckich speznazow-podstawa byla organizacja czerpana z finskiej jednostki ,,niedzwiedz,,oraz austriackiej,,cobra,,-wbrew pozorom posiadano tez spora wiedze o francuskich jednostkach specjalnych...takze sorki ale sporo niescisłosci się zakrada
G
Gość
Od zakończenia wojny kiedy naród odbudowywał kraj biała zaraza solidarnie najpierw orężem (ile wówczas zabito ludzi, którzy nie chcieli być już niewolnikami obszarników i fabrykantów) a potem sabotażem, strajkami dezorganizowała kraj nie dając czasu na "dorośnięcie" ucywilizowanie się bo bez przerwy bandy zachodniej kapitalistycznej hołoty wykorzystywały sytuację na kredytach, embargach itp. Za zrabowany nam majątek podczas wojny dobrze sobie żyli a dziś solidarni patrioci oddali im resztę kraju. Naród doprowadzili do tego co ilustruje kampania reklamowa szlachetnej paczki. Tak własnie mają się dziś ludzie, którym "nie starczyło na uwłaszczenie się".
l
lolo
bronią SWOJEGO STATUSU
p
pies
W RWE to się nazywało "wściekłe psy kapitana Szczyszka". Byli i Nowej H i w Katowicach i nie tylko.
o
obserwator
ogulniki przyjemnosc ma wiele twarzy
w
wkl
"karabinki AKMS (odpowiednik specnazowskiej krótkiej wersji AK-74). Jak się nie ma pojęcia o temacie,to lepiej sobie odpuścić pisaninę...
J
Jaro
AKMS nie był niczym wyjątkowym - miał go na stanie każdy szeregowy ,,zomol" ...Krój mundurów US (ubiór specjalny) był fajny ,ale nie był z jakiegoś wyjątkowego ,mocniejszego materiału - zwykłe moro MSW
s
szronik
Co za bzdura. Ktoś kto to pisał nie miał pojęcia co pisze. Źródło informacji to pani Zosia z kibla na dworcu. Panie Redaktorze! Plutony specjalne powstały na zapotrzebowanie na takie pododdziały. Jednym z efektów ich powołania było m.inn. to, ze właśnie plutony specjalne miały brać udział w uwalnianiu zakładników w Polskiej ambasadzie w Brnie (historia). Wbrew takim opiniom jakie redaktor prezentuje to Plutony robiły wszystko, żebu być z dala od polityki (nie zawsze się to udawało - Wujek) ale to osądzi sąd. Dowódcy Plutonów specjalnych tracili pracę za "miganie" się od polityki. Szkolenie obejmowało, m.in. skoki spadochronowe, nurkowanie wspinaczkę, jazdę na nartach, strzelania i przede wszystkim taktykę - która nie była taktyką przeciwko demonstracjom. Ja nie pamiętam, żeby kiedykolwiek ktoś mnie użył do działań na ulicy z demonstrantami. Wystarczy sięgnąć do archiwów i zapoznać się z raportami z działalności plutonów. Ciekawe ile znajdzie Pan tam działań przeciwko opozycji. Obawiam się że jeden.
P
POLAK
Kiedy im odbiorą tak wysokie emerytury.
Wróć na i.pl Portal i.pl