Po wydrukowanym przez niego remisie dominowała w narodzie ledwo tłumiona radość przed walką z przeważającym wrogiem… Niestety, nie poznali się na tym Chorwaci i Niemcy, którzy bez żadnego poczucia misji, sucho, prasnęli nas i Austriaków po pyskach i awansowali do ćwierćfinałów mistrzostw Europy. Zwyczajnie byli lepsi.
Następnego dnia, jadąc przez całą Warszawę, naliczyłem tylko trzy biało-czerwone chorągiewki na samochodach - i to tylko na zaparkowanych. Czyżby właściciele nie zdążyli jeszcze zdjąć barw po ciężkiej nocy? Z poczuciem klęski jest jak z kacem - jednym mija szybciej, innych trzyma długo. Należę do tych drugich. Przez ojca, który przekazał mi geny kibica starej daty, więc tak jak on cierpię strasznie, długo i w milczeniu.
Tata, wychowanek konwiktu ojców jezuitów w Chyrowie, w którym sport był na niesłychanie wysokim poziomie, najbardziej przeżywał zmagania lekkoatletów - sam nieźle skakał o tyczce. Był z pokolenia zafascynowanego polskim wunderteamem, czyli z prehistorii. Dziś ja jestem takim sentymentalnym dinozaurem, bo mój syn skwitował euroklapę lekko - byliśmy gorsi - i poszedł toczyć mecze w internecie.
Jako tata kibic z trudem to przeżyłem, ale… cieszę się z Dnia Ojca i z prezentu w postaci półfinałów i finału, rozgrywanych przez piłkarzy lepszych od naszych. A poza tym - już niedługo olimpiada!