Czteroosobowa rodzina: 50-letnie małżeństwo, ich 21-letnia córka i jej 22-letni narzeczony - wyszli w góry w środę około godz. 13. Od tego też dnia byli poszukiwani.
Zamierzali przejść do wąwozu Homole w Małych Pieninach. W pensjonacie w Szczawnicy pozostawili 16-letniego syna. Gdy nie dotarli na miejsce po godz. 18, czyli w wyznaczonym czasie powrotu, syn zawiadomił służby ratownicze. GOPR-owcy oraz ich słowaccy koledzy, a także policjanci - w sumie ok. 80 osób - poszukiwali turystów przez całą noc ze środy na czwartek, a potem aż do piątkowego poranka. W akcji wykorzystany został policyjny śmigłowiec z Krakowa.
Początkowo ratownicy podejrzewali, że turyści zgubili się gdzieś w rejonie wąwozu Homole. Rozważano także możliwość, że zeszli na słowacką stronę. Służby cały czas starały się namierzyć ich telefony komórkowe. Mimo że komórki po raz ostatni zalogowały się do sieci w środę ok. godz. 22.30, ten ślad niewiele pomógł ratownikom. - Jeden z telefonów logował się do stacji nadawczej w Nowym Sączu, a drugi w Bukowinie Tatrzańskiej. W ten sposób te sygnały przynosiły sprzeczne informacje - mówił w trakcie akcji poszukiwawczej naczelnik Zaród.
W piątek około godz. 10 patrol ratowników odnalazł ciała turystów mniej więcej 300-400 metrów od niebieskiego szlaku, niedaleko schroniska pod Durbaszką. Zwłoki leżały w małym leśnym zagajniku. Były niewidoczne dla piechurów wędrujących szlakiem. - Prawdopodobnie, gdy grupa wędrowała granią, doszło do załamania pogody w górach. Gdy zeszli z grani i dotarli do granicy lasu, uderzył piorun - mówi naczelnik Zaród.
Wszystko wskazuje na to, że turyści widząc burzę postanowili schronić się pod znajdującymi się przy szlaku drzewami. Z nieoficjalnych informacji wynika, że piorun nie uderzył bezpośrednio w wędrowców, lecz trafił tuż obok nich.
Na miejsce odnalezienia turystów udała się policja wraz z prokuratorem, a do szczawnickiej centrali GOPR przybyła rodzina ofiar. Po oględzinach i zabezpieczeniu śladów na miejscu wypadku, zwłoki zostały zwiezione do Jaworek, skąd zabrano je do kostnicy.
To pierwszy tak tragiczny wypadek w Pieninach. Co więcej, ani ratownicy, ani przewodnicy górscy nie przypominają sobie śmiertelnego porażenia piorunem w tym paśmie górskim. - Nic takiego nie pamiętam, a jestem przewodnikiem górskim już od lat - mówi Stanisław Apostoł z Nowego Targu. - Kilka lat temu zdarzyła się sytuacja, że piorun uderzył w metalową platformę na Trzech Koronach, na której turyści czekają, by wejść na szczyt.
Wówczas wędrowcy nie zostali trafieni piorunem, a jedynie lekko porażeni. Zostali zwiezieni na dół przez GOPR. Wszyscy przeżyli.
Teren, w którym doszło do porażenia czworga wędrowców - choć jest dla turystów łatwy - w czasie burzy staje się niebezpieczny. - Szlak wiedzie po niemal odkrytej łące. Wycieczka tamtędy jest łatwa i bardzo piękna, ale gdy biją pioruny robi się wyjątkowo niebezpiecznie, bo nie ma się gdzie schronić - uważa Apostoł.
Zdaniem mieszkańców Szczawnicy, w ostatnią środę, gdy zginęli turyści z Warszawy, od samego rana zbierało się na potężną burzę. - Robiło się ciemno, było bardzo duże zachmurzenie. Od rana siąpiła mżawka. Można było podejrzewać, że będzie burza - opowiada pani Katarzyna, handlująca przy dolnej stacji kolejki na Palenicę.
Jak dodają górale z uzdrowiska, tego dnia w Szczawnicy radzili wielu turystom, żeby nie wybierali się na dalsze wycieczki w Pieniny.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!