Rząd zajął stanowisko po wielu tygodniach odwlekania sprawy. Paweł Szałamacha, minister finansów, nie przekonał prezesa PiS, że ten wariant spełnienia obietnicy z kampanii prezydenckiej jest najbardziej kosztowny dla budżetu. Szałamacha oraz wicepremierzy: Mateusz Morawiecki i Jarosław Gowin opowiadali się za tym, by niższy wiek powiązać z minimalnym stażem ubezpieczeniowym, wynoszącym 35 lat składkowych dla kobiet i 40 lat dla mężczyzn.
Niższy wiek emerytalny - ile to będzie kosztowało
Według wyliczeń Ministerstwa Finansów przywrócenie poprzedniego wieku kosztowałoby w 2017 r. 8,6 mld, w 2018 - 10,2 mld, w 2019 - 11,9 mld zł. Jednak w 2017 roku koszty będa niższe, bo przepisy mają wejść w życie nie wcześniej niż 1 października 2017 r. ZUS musi mieć czas na przygotowanie systemu do zmian.
- Jako centrala związkowa stanowisko rządu przyjęliśmy z rozczarowaniem - nie ukrywa Wiesława Taranowska, wiceprzewodnicząca OPZZ, członek Rady Nadzorczej ZUS. - Myśleliśmy, że jednak dorzucona zostanie druga możliwość, czyli przejście na emeryturę po osiągnięciu lat składkowych, 35 dla kobiet i 40 dla mężczyzn, bez względu na wiek. To byłyby warunki wygasające, bo coraz trudniej jest udowodnić tak długi okres składkowy.
Przytacza badania ZUS z 2012 roku, z których wynika, że tylko 20,5 proc. mężczyzn miało 40 lat składkowych, a 18 proc. kobiet- 35 lat.
Po obniżeniu wieku emerytury będą niższe. To wynika z matematyki: mniejsza uzbierana kwota dzielona będzie przez większą liczbę lat. - Na razie nie będzie miało to takiego znaczenia, bo ratuje nas kapital początkowy - mówi Taranowska. - Bardziej odczują to roczniki bez kapitału. Każdy jednak musi zdawać sobie sprawę z tego, że tyle dostanie ile uzbiera. Widać, że to już do ludzi dotarło.
Podwójna fala emerytów
Jeremi Mordasewicz, ekspert Konfederacji Pracodawców "Lewiatan" stanowisko rządu podsumowuje krótko: - To spowoduje wolniejsze doganianie bogatszych państw UE.
Przypomina, że w najbliższych pięciu latach, mimo stopniowego podnoszenia wieku emerytalnego, w wiek poprodukcyjny wejdzie 600 tys. osób. - Cofnięcie podwyżki spowoduje, że liczba ta podwoi się. Nie wiemy, jak się zachowają, czy przejdą na emeryturę, ale raczej tak. Pokazują to dane GUS: ponad 90 proc. osób, które nabywają prawo do emerytury od razu z tego korzysta.
Kobiety częściej oszczędzają w trzecim filarze niż mężczyźni.
Odejście z rynku pracy tak dużej grupy osób to z jednej strony mniejsze wpływy do ZUS z płaconych składek, z drugiej zaś - większe wypłaty emerytur. Tym samym konieczność wyższych dopłat z budżetu, bo wpływy ze składek pokrywają tylko część kwoty na wypłaty emerytur. Już w tym roku deficyt ZUS wynosi 44 miliardy zł.
Dopłaty z budżetu do ZUS będą musiały być coraz większe.
Z czego rząd może sfinansować deficyt? Na razie z deficytu czyli długu oraz rosnących wpływów podatkowych - uważa Aleksander Łaszek, główny ekonomista FOR. - W obecnej kadencji o sfinansowanie deficytu nie obawiałbym się, jeśli nie nastąpi jakiś kryzys. Gorzej, co będzie w następnej. Bo z roku na rok koszty będą coraz wyższe.
Lotto [wyniki losowania, transmisja online]
Przypomina, że choć obecnie mamy względnie dobrą koniunkturę, to gospodarka rozwija się cyklicznie. Mamy niepewną sytuację w gospodarce chińskiej, nieuregulowane problemy strefy euro. - To może spowodować pogorszenie koniunktury.
A sfinansowanie wcześniejszego wieku emerytalnego, to nie jedyna kosztowna obietnica rządu.
Albo emerytura, albo praca?
W rządowej opinii do prezydenckiego projektu obniżenia wieku emerytalnego są haczyki. Po pierwsze, nie ma być przywilejów dla rolników, sędziów i prokuratorów po 2017 roku. Po drugie, ale chyba ważniejsze, Rada Ministrów sugeruje ("wnosi o rozważenie przez Sejm"), by wprowadzić poprawkę ograniczającą lub uniemożliwiającą łączenie pobierania emerytury z pracą. Może to być całkowity zakaz lub obniżenie wysokości emerytury.