Jak mówi Joanna Troc, wszystko zaczęło się od odkrycia, że tekst pieśni "Mira zastupnica" napisała Julia Żadowska XIX-wieczna kaleka poetka. Jej postać, błyszcząca intelektem, mimo ułomności, stała się punktem wyjścia do serii pytań "kim jestem"? Pytań ukazanych w formule podwórkowej psychodramy. Dlaczego podwórkowej? Bo sceniczny bohater, bohaterka, bohaterki, poruszają się krokiem typowego dresiarza słuchającego ulicznego rapu. Choć zamiast rapu, muzykę do spektaklu stworzył na elektronicznych instrumentach Eryk Arłoŭ-Szymkus.
Zaś Joanna Troc co i rusz zakłada najróżniejsze maski. Przecina więzy, narusza struktury, penetruje części ciała. Jest pramatką i meksykańskim bóstwem śmierci, ale także karykaturą kobiet uwiązanych do roli żywych lalek Barbie. Od mnogości skojarzeń może się zakręcić w głowie, a aktorka, prowadzona przez Jurę Dziwakoŭ-Duszewskiego, białoruskiego reżysera, chorografią kojarzącą się z tańcem współczesnym, musi powiedzieć jak najwięcej. Bo słów w tym spektaklu nie jest za wiele. Choć postaci, jakie symbolizuje - całe mnóstwo, nie wyłączając Janiny Ochojskiej. Ale litania ważnych nazwisk ginie w zgiełku niepokojącej elektroniki, jak ważne informacje toną w potoku memów i filmików, jakimi zalewany jest internet.
"Pozory" stwarzają możliwość wielorakiej interpretacji, hipnotyzują rytmem, ale mogą też pozostawiać widza w poczuciu alienacji od przesłania spektaklu. Ale może to się jeszcze da zmodyfikować.