Zbrodnia Lubińska to efekt katastrofalnego dowodzenia oddziałów milicji

Maciej Sas
Maciej Sas
Krzysztof Raczkowiak/Muzeum Historyczne w Lubinie
Trzy osoby zginęły, a kilkadziesiąt zostało rannych. Miasto zamknięto na 10 dni. Tak 39 lat temu zakończyła się pokojowa demonstracja robotników lubińskich. O tym, dlaczego doszło do tej tragedii i co jeszcze wymaga wyjaśnienia, mówi dr Marek Zawadka, dyrektor Muzeum Historycznego w Lubinie w rozmowie z Maciejem Sasem

Jedna z najdramatyczniejszych scen stanu wojennego rozegrała się w Lubinie. Owszem, działały tam struktury podziemne, ale przecież to nie był Wrocław ani Gdańsk. Z jakiego powodu więc milicja obywatelska akurat tutaj użyła ostrej amunicji?
Żeby to wyjaśnić, musimy się cofnąć do początku stanu wojennego. Okres działania Solidarności między wrześniem 1980 a grudniem 1981 roku upłynął w województwie legnickim pod znakiem strajków, ale ich hasłami były: zasady BHP, ochrona środowiska, praca, sprawy społeczne i socjalne. Niewiele tam było mowy o zmianie ustroju. Nie pamiętam, żeby gdziekolwiek i ktokolwiek o tym głośno mówił. Musimy pamiętać, że Zagłębie Miedziowe było bardzo młodym regionem. Warto przypomnieć, że w samym Lubinie ludzi powyżej 60. roku życia było zaledwie 2 procent spośród ponad 70 tysięcy ludzi. To było bardzo młode społeczeństwo budowane na wzór socjalistyczny – na zasadzie „Stworzymy wam tu raj”.

Było to więc społeczeństwo jednolite pod wieloma względami?
Tak, a przy okazji bardzo łatwe do opanowania – to były głównie hotele robotnicze, nowe osiedla. W takich realiach wprowadzono stan wojenny i nagle władza obudziła się tu z ręką w nocniku, bo w kopalniach i wszystkich innych zakładach wybuchły strajki! Wszystko zaczęło się od pierwszej dramatycznej sytuacji, jaką była niezwykle brutalna pacyfikacja kopalni Rudna. Między 14–17 grudnia 1981 r. miał miejsce strajk. Potem ci ludzie wyszli na powierzchnię, a ZOMO przywitało ich armatkami wodnymi na mrozie. Nie do końca wiadomo, co naprawdę wtedy się stało, bo dotąd nikt się nie zatroszczył o to, żeby to wszystko przypomnieć i opracować. Wiemy natomiast, że był to pierwszy przejaw oporu społecznego w Zagłębiu Miedziowym. Do tego największym na Dolnym Śląsku w pierwszym okresie Stanu Wojennego. Drugim jest związany ze sławnym podłożeniem bomby w lutym 1982 roku pod stacją CPN w Lubinie (jej już nie ma, a była zlokalizowana w środku miasta, niedaleko komitetu miejskiego partii i pobliskiej szkoły).

Zbrodnia Lubińska to efekt katastrofalnego dowodzenia oddziałów milicji
Krzysztof Raczkowiak/Muzeum Historyczne w Lubinie

To głośne, spektakularne wydarzenie, które odbiło się szerokim echem w całym kraju.
A przede wszystkim miało bardzo duże znaczenie psychologiczne. W tym czasie doszło zresztą do kilkunastu przypadków podkładania bomb czy ładunków wybuchowych oraz podpalania drzwi ważnych instytucji. W związku z tym, że władza nie umiała znaleźć sprawców, nadała sprawie kryptonim „Podmuch” i w efekcie do Lubina zaczęła ściągać milicja z Warszawy i z Opola. To drugie miasto było sławne po podłożeniu bomby przez braci Kowalczyków – wydawało się, że tamtejsza milicja ma wyśmienitych speców od ładunków wybuchowych.

Skierowano do Lubina duże siły, żeby definitywnie rozwiązać problem?
Właśnie tak. W efekcie zaczęto łamać ludzi – ktoś jechał samochodem pod wpływem alkoholu, więc od razu musiał się zgodzić na współpracę i zostawał tajnym współpracownikiem. Ktoś inny coś ukradł, zrobił coś zakazanego, miał kochankę – znalazł się na nich hak, więc byli zmuszani do współpracy. Wszystko po to, by Służba Bezpieczeństwa mogła dotrzeć do miejscowych podziemnych struktur i je rozmontować. Liczba ludzi, którzy zostali w ten sposób upodleni przez SB była bardzo duża. Niestety, niewiele o tym wiemy, bo poza kilkoma dokumentami legnicka SB bardzo skrupulatnie wszystko zniszczyła.

Wreszcie nadchodzi sierpień 1982 roku i obchody 2. rocznicy porozumień sierpniowych...
Sam byłem tego dnia we Wrocławiu, bo akurat to był ostatni dzień wakacji i trzeba było udać się do szkoły średniej. Z materiałów, które studiowałem przez wiele lat wynika, że napięcie w kraju było duże już od tygodnia czy dwóch. Wierchuszka PZPR chciała sprawdzić, czy podziemne struktury są mocne, a struktury podziemne chciały przetestować same siebie i sprawdzić, czy istnieją realnie i chciały pokazać, że nie zniknęły mimo działań władzy. Protestujący spotykają się w całym kraju o określonej godzinie 15.00-15:30. Jeśli chodzi o nasze zagłębie, spotkali się we wszystkich większych miejscowościach, a więc w Lubinie, Głogowie, Polkowicach i Legnicy. Ale takie demonstracje odbywały się też w Ścinawie, Chocianowie i Chojnowie. Na demonstracji w Lubinie pojawiło się między 1,5–2 tysięcy ludzi. Wszystko odbywało się spokojnie, ludzie zaczynali się rozchodzić do domów.

Zbrodnia Lubińska to efekt katastrofalnego dowodzenia oddziałów milicji
Krzysztof Raczkowiak/Muzeum Historyczne w Lubinie

Czyli wszystko odbywało się w sposób pokojowy?
Tak, ale w pewnej chwili na miejscu pojawiła się jakaś milicyjna, kiepsko dowodzona grupa. To był tzw. pluton rajdujący w samochodach. On najpierw pojechał do Polkowic, a potem wrócił. Dowodził nim taki nadgorliwy chorąży Jarocki, który był normalnym, milicyjnym pismakiem. Niespodziewanie został dowódcą trzech drużyn zomowców, zakapiorów z lokalnych posterunków, którzy zostali skoszarowani i, zabijając czas za murami, po prostu pili na umór. Niespodziewanie ich główny dowódca nabawił się ostrej obstrukcji i nie mógł wyjechać na akcję. Przydzielili im więc takiego młodego chłopczyka, który nie miał żadnego autorytetu. Przy tej okazji zostało zresztą popełnionych kilkanaście innych błędów, katastrofalnych w skutkach. Jednym z najważniejszych było to, że dowódca całej komendy w Lubinie wrócił z wczasów dopiero rano 31 sierpnia. A więc tego właśnie dnia, którego wszystko się działo i nie był w stanie przygotować odpowiednio do zadań. To był porucznik Maj, człowiek nieco „nadaktywny”. Nie wiem, kto i gdzie popełnił ten błąd, ale w efekcie sytuacja błyskawicznie wymknęła się spod kontroli...

Pytanie podstawowe brzmi: kto i po co wydał interweniującym zomowcom ostrą broń?
Moim zdaniem wynikało to ze straszliwego bałaganu w szeregach milicji. Promowana jest teoria, że Lubin został celowo wybrany do takiej pacyfikacji. Nie zgadzam się z nią. Moim zdaniem została ona stworzona później. Powtarzam – winę za to ponosił katastrofalny bałagan w szeregach milicji i innych służb. Przypomnijmy więc: demonstranci spokojnie rozchodzą się do domów i nagle zostają zaatakowani ostrą bronią. Giną trzy osoby (Michał Adamowicz, Andrzej Trajkowski i Mieczysław Poźniak), a kilkanaście innych zostaje rannych, z czego 11 mniej lub bardziej ciężko! Tak naprawdę niewiele brakowało, by zabitych zostało 10 osób. To pokazuje kompletny brak wyszkolenia interweniujących milicjantów. Może byli pod wpływem narkotyków? Trudno orzec. Według mnie byli potwornie skacowani i katastrofalnie dowodzeni, a zaraz po tej strasznej interwencji wpadli w panikę. W dokumentach, które zostały już opublikowane czytamy, że w tłumie manifestantów byli też milicjanci po cywilnemu i do nich też strzelano. Milicja mogła więc zabić swoich ludzi! Zna pan to zdjęcie, na którym pięciu manifestantów niesie jednego rannego?

Oczywiście.

To dlaczego nie można znaleźć wszystkich tych pięciu ludzi? Tak naprawdę nic o nich nie wiemy. To znaczy po prostu, że wśród protestujących musiały działać jakieś służby. Myśli pan, że władza świadomie zabijałaby ludzi służby? Niektórzy historycy tak twierdzą, ale nie ma na to jakichkolwiek znanych dokumentów.

Zbrodnia Lubińska to efekt katastrofalnego dowodzenia oddziałów milicji
Krzysztof Raczkowiak/Muzeum Historyczne w Lubinie

Co się działo później?
W Lubinie padają strzały. Są ofiary. I nagle to, co się uspokoiło w Legnicy, Głogowie i Polkowicach wybucha z wielką mocą – ludzie znowu wychodzą na ulice. A zwróćmy uwagę na to, że ten region był skonfliktowany ze sobą. Nagle okazuje się, że w Głogowie trzeba użyć wojska do uspokojenia protestujących. W Legnicy ludzie wychodzą na ulice i trzeba użyć dużych sił milicyjnych. Podobnie dzieje się w Jaworze – jest nawet takie sławne zdjęcie z dzisiejszą marszałek Sejmu Elżbietą Witek i jej mężem, którzy brali udział w tej demonstracji. Wszystkie te zamieszki kończą się dopiero o północy. Dla mnie to taka forma wsparcia i rodzenie się poczucia tożsamości regionalnej – to naprawdę trzeba podkreślić. Następnego dnia, czyli 1 września na ulice Lubina wychodzi 15 tysięcy ludzi, a 2 września – 10 tysięcy ludzi. 15 tysięcy ludzi w Lubinie to 40 procent całej populacji osób dorosłych!

Niezwykłe w tak zróżnicowanym towarzystwie...
To sprawia, że w obozie rządowym, w kręgach milicyjnych zapanowała straszna panika. Władze zareagowały z wielką agresją – w nocy z 31 sierpnia na 1 września lubińskie i legnickie siły milicyjne zostają odstawione z Lubina. Na miejscu pojawia się kompania Wojsk Obrony Pogranicza z brygady w Lubaniu. Ona stara się wszystko uporządkować, uspokoić sytuację. Wojewoda przychodzi im z pomocą, zamykając miasto Lubin na 10 dni.

Miasto zamknięte jak Wrocław w czasie ospy z 1963 roku?
Tak było. W efekcie do Lubina nie można było wjechać bez przepustki, po mieście nie można poruszać się taksówkami, zabronione jest tankowania samochodów, jednostki kultury i stołówki zakładowe zostały zamknięte. Można jedynie pójść do pracy i wrócić do domu. Od godziny 18 obowiązuje godzina milicyjna. 3 września odbywa się pogrzeb pierwszej ofiary. 2 września jeden z księży apeluje do wiernych w kościele o to, by nie dali się rozegrać władzy. Atmosfera powoli się uspokaja. W tym wszystkim jest jeszcze jedna mało znana, a dramatyczna postać – prokurator wojskowy z Wrocławia Milan Senk. Nikt nigdy nie prowadził dochodzenia na jego temat – ani komisja Jana Rokity, ani IPN. On, o ile pamiętam, zmarł w 2005 roku. Proszę sobie wyobrazić, że ten człowiek (ojciec dwójki małych dzieci) w stanie wojennym robi raport, w którym wskazuje, że wszystkiemu winna jest milicja!

Jak reaguje ówczesna władza?
Od razu biorą go na dywanik. Pan prokurator wraca, próbuje coś zmienić, załamuje się. W efekcie inni zmieniają jego raport zgodnie z potrzebami władzy. Ale dokument w wersji oryginalnej dostaje Radio Wolna Europa i go publikuje. Facet ma złamaną karierę, odchodzi do cywila. W ogóle nie można go namierzyć.

Co właściwie prokurator Milan Senk zrobił na potrzeby raportu?
Chodził w nocy po Lubinie, zbierał łuski wystrzelone w czasie tych tragicznych wydarzeń. Poszedł do kościoła, prosił księży, by mówili o tym, co widzieli. Prosił też ludzi, by zbierali wszelkie artefakty związane z tymi wydarzeniami.
Za to już 1 września lokalna władza zaczęła tynkować budynki i wstawiać wybite w strzelaninie szyby, żeby szybko pozacierać ślady. Senk kazał milicji oddać całą broń. Ale już dzień później prokuratura zwróciła wszystko milicji. Losy tego człowieka to jedna z wielu niewyjaśnionych rzeczy z czasów stanu wojennego w Lubinie.

Zbrodnia Lubińska to efekt katastrofalnego dowodzenia oddziałów milicji
Akta proIlustracja z książki „Bezpieczne przekraczanie progu sierpniowego. Lubin, 31 sierpnia 1982 r.”, Ośrodek Kultury „Wzgórze Zamkowe”; Stowarzyszenie „Lubin i okolice”

Tak naprawdę więc, jeśli chodzi o Zbrodnię Lubińską, żyjemy w większości mitami, mnóstwo jest niejasności?
Zdecydowanie. W tym przypadku żyjemy głównie mitem, że to miasto wybrane do takiej interwencji przez peerelowską władzę. A z drugiej strony próbujemy rozsądnie pokazać, że to była bylejakość i totalna histeria. Natomiast wszyscy zapominamy o tym, czego to miasto doznało później, jak pokazało swój pazur 1 i 2 września 1982 roku. To są te słynne zdjęcia Krzysztofa Raczkowiaka, na których widzimy idący tłum. I w tym tłumie niezbyt wielu udało się rozpoznać. Niemniej jednak należy podkreślić, że w tych dniach stało się jasne, że nie jest to miasto ludzi stworzonych przez socjalizm. To data, kiedy Lubin i Zagłębie Miedziowe zrzuciły z siebie odium „pieszczochów czerwonych”.

Wspomniał Pan o zacieraniu śladów zbrodni. Podobno broń użyta wtedy, została najpierw przestrzelana, a później sprzedana do Algierii.
Rzeczywiście tak było, ale do Algierii sprzedano ją dopiero w połowie lat 80.

Inne ważne pytanie brzmi: dlaczego wszystko nie zostało do końca wyjaśnione, a winni – ukarani?
Nawet zostali nagrodzeni: Marek Ochocki, były szef MO w Legnicy, sam w swojej książce wydanej w latach 90. stwierdził: „Byłem człowiekiem generała Czesława Kiszczaka”. W latach 80, został szefem Urzędu Spraw Wewnętrznych w Łodzi. Ludzie odpowiedzialni za tę zbrodnię szybko awansowali. Ileż lat toczyła się sprawa związana z ich osądzeniem? Pierwsze przesłuchania na gorąco w 1982 roku, później jeszcze raz w 1983, Komisja Rokity (1989–1991) była impulsem do trzeciego podejścia do sprawy. Przesłuchania trwały w latach 1990–1992, a wszystkie apelacje i uprawomocnienia to początek XXI wieku. Efekt stanu badań nad Zbrodnią Lubińską, osądzania winnych jest wypadkową przekazania władzy przy Okrągłym Stole przez członków PZPR i Służbę Bezpieczeństwa swoim agentom i renegatom. I... tyle.

W jaki sposób te wszystkie wydarzenia wpłynęły na późniejsze życie Lubina?
Nie przesadzałbym z tym wpływem... Przez pewien czas było to starannie zamazywane. Komuniści byli przerażeni tym, co się może stać w Lubinie i w efekcie rok później przygotowali wielką akcję, którą nazwali „Bezpieczne przekroczenie progu sierpniowego”. Ona była związana z pierwszą rocznicą Zbrodni Lubińskiej. Z czasem emocje opadły. Potem w latach 1989–1990 zainicjowano akcję budowy pomnika ofiar Lubina. Była ona odnotowana i infiltrowana przez SB, która jeszcze wtedy istniała. Pomnik postawiono, wydano książkę Stanisława Śniega i co roku spotykano się pod pomnikiem. Mówiąc szczerze, zapanował taki klimat polityczny, by zabliźniać, a nie szukać wyjaśnień – także rozmazywać sprawy sprzed 1989 roku.
Dopiero z okazji 25. rocznicy Zbrodni Lubińskiej prezydent Robert Raczyński uznał, że to nie może być określane jako „wydarzenie lubińskie”. Wydarzenie to jest wtedy, jak ciotka z Ameryki przyjeżdża i rodzina przychodzi na imprezę... Dużo siły i działań włożyliśmy w to, by nazwać to Zbrodnią Lubińską i żeby ta nazwa się przyjęło. Udało się. To jedno z nielicznych wydarzeń, które spajają mieszkańców Lubina, jeżeli chodzi o historię i tożsamość z tym młodym, co by nie było miastem.

Zbrodnia Lubińska to efekt katastrofalnego dowodzenia oddzia...

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Zbrodnia Lubińska to efekt katastrofalnego dowodzenia oddziałów milicji - Gazeta Wrocławska

Komentarze 3

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

P
Pamiętamy
31 sierpnia, 18:51, Gość:

Minęło tyle lat a milicja (zwana obecnie policją) dalej morduje ludzi. Kilka tygodni temu kilku uzbrojonych bandytów w mundurze dusiło przez pół godziny człowieka na oczach jego rodziny i sąsiadów po czym ukradli telefony na których nagrano mord. Dowody zaginęły, sprawę umorzono a policyjni mordercy nawet przez chwilę nie zostali zawieszeni

Pamiętajmy też o Śp Igorze Stachowiaku który też został zamordowany przez człowieka który ślubował służyć prawo a bezlitośnie torturował człowieka aż ten wydał ostatnie tchnienie

G
Gość
Minęło tyle lat a milicja (zwana obecnie policją) dalej morduje ludzi. Kilka tygodni temu kilku uzbrojonych bandytów w mundurze dusiło przez pół godziny człowieka na oczach jego rodziny i sąsiadów po czym ukradli telefony na których nagrano mord. Dowody zaginęły, sprawę umorzono a policyjni mordercy nawet przez chwilę nie zostali zawieszeni
G
Gość
"...jest wypadkową przekazania władzy przy Okrągłym Stole przez członków PZPR i Służbę Bezpieczeństwa swoim agentom i renegatom. I... tyle." Ktoś ma jeszcze wątpliwości kim są ci co rządzą tym krajem? Nie słyszałem by zwykli ludzie, którzy byli bici, męczeni, ich rodziny były szkalowane, zrobili karierę polityczną. Karierę zrobił Wałęsa, Frasyniuk, Kaczyński, Tusk, Macierewicz. Teraz żrą się między sobą, bo ci co ich prowadzili już poumierali, a teczki dawno zniszczone.
Wróć na i.pl Portal i.pl