„Żona”: silna kobieta stojąca za słabym mężczyzną - czyli małżeństwo? [RECENZJA]

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Żona stojąca murem za swoim mężem, będąca mu wsparciem, pomocą, odpoczynkiem. Marzenie wielu mężczyzn. Ale jego spełnienie może być też nieszczęściem.

Czy najsilniejszy układ, jaki zawiązują ludzie, to małżeństwo? Joan i Joe Castlemanowie tworzą takie stadło od blisko czterdziestu lat i sprawiają wrażenie bardzo sobie oddanego, wspaniale się uzupełniającego duetu. Nawet odmienny sposób bycia i przeciwstawna emocjonalność zdają się być idealnym dopełnieniem: Joe osiągnął status wielkiego amerykańskiego powieściopisarza i lubi pławić się w sukcesie oraz wynikających z niego przywilejach, Joan zaś woli stanąć z boku, czuje się niezręcznie, gdy ludzie o niej rozmawiają lub się jej przyglądają. Joe chętnie bryluje w towarzystwie, Joan woli panować nad domem, dba o relacje męża z dorosłymi już dziećmi, pamięta, by Joe zażył lekarstwa o określonej porze i zwróci mu uwagę, by nie objadał się tłuszczem. Castlemanowie mają wieloletnich przyjaciół, oczekują rychłego nadejścia upragnionego wnuka. Idąc przez życie ręka w rękę zbudowali swój wspólny wizerunek, niczym monolit. Teraz ich niezmordowana jedność znajduje ukoronowanie w literackiej Nagrodzie Nobla przyznanej Castlemanowi. Jednak ów radosny moment może zarazem stać się kroplą, która przeleje czarę skrywanej przez lata goryczy i odkryje tajemnicę ich wspólnego sukcesu. Bardzo wspólnego...

_Björn Runge ze scenarzystką Jane Anderson przygotowali na podstawie książki Meg Wolitzer teatralnie zainscenizowaną dramę _subtelnie rozbijającą sensy opartego na zgodnym oszustwie związku. Film ma solidną konstrukcję, powoli odkrywającą przed widzem prawdę. Twórcy „Żony” od pierwszych sekwencji podrzucają rozmaite tropy, wskazujące na olbrzymią czeluść kłamstwa znajdującą się za fasadą mocnego i szczęśliwego mariażu. Kolejne elementy pojawiają się we właściwych momentach, możemy wygodnie podążać za opowiadaną historią, celnie całość uzupełniają retrospekcje. Reżyserskie wyczucie kompozycji i narracji oraz świetnie zbudowane, nieoczywiste, trójwymiarowe postaci trzymają w ryzach przedsięwzięcie i wtedy, gdy niektóre rozwiązania mogą się wydawać naciągane, a nawet przeszarżowane, inne - zbyt nachalnie wepchnięte w ramy współczesnej poprawności i ideologizacji.

Siłę ognia „Żony” stanowią aktorzy. Glenn Close i Jonathan Pryce tworzą mocne portety, ale też wyśmienicie współgrają. Close pokazuje kobietę, która uśmiechem, klasą i poczuciem humoru tuszuje buzujące w niej skrajne emocje, które - jak wiadomo - muszą eksplodować. Prowadzi widza nieprzeniknionym spojrzeniem, w którym zamyka dziesięciolecia udawania przez swoją bohaterkę kogoś innego. Jej wewnętrzna gorączka, sceny zagrane „po bandzie”, ale i zastosowana, gdy to potrzebne, powściągliwość uruchamiają intrygę. Pryce zaś jest perfekcyjną przeciwwagą. Jego Joe złożony jest z nieprzepracowań, zamaskowanych kompleksów, chłopięcej beztroski. Mając świadomość wielkiej lipy, jaką jest jego kariera oraz godząc się na współuczestnictwo w gigantycznym przekręcie, uznał, że już na zawsze jakoś to będzie i do katastrofy nigdy nie dojdzie. Jest dużo lżejszy w budowaniu swojego bohatera niż Close, co tutaj doskonale się sprawdza. I co czyni finałową konfrontację niezwykle widowiskową, zmysłową, w której zostają wytoczone działa o równorzędnej mocy rażenia. Efektowny popis aktorskiej współpracy. Obok nich celnie robi po prostu swoje Christian Slater, jako dziennikarz-biograf Castlemana, który szukając rys na pomniku pisarza staje się zapalnikiem wstrzymywanego przez lata konfliktu.

„Żona” jest oczywiście ambasadorką bieżącego przykazania prezentowania świata z kobiecej perspektywy. Jest wyrazista, gdy opowiada się po stronie partnerek stłamszonych przez mężczyzn, podporządkowanych ich ambicjom, na starcie pozbawionych osobistych marzeń i pragnień; staje się nieco zacietrzewiona, gdy walczy ze stereotypami. Joan towarzysząc mężowi w wyprawie na ceremonię do Sztokholmu otrzymuje przewodniczkę, która proponuje jej zakupy i wizytę w spa. Takie okropne założenie, że to pan pisarz jest inteligencją w rodzinie, a pani żonie pozostają mniej rozwijające zajęcia. Choć właśnie próba przekonywania, iż tylko niemądre kobiety odwiedzają centra handlowe i korzystają z salonów piękności jest stereotypowa i krzywdząca...

Runge i Anderson nie odkrywają Ameryki wykazując, że za zwycięstwem mężczyzny stoi kobieta, choć przedstawili to w szczególnie drastycznym przypadku i z dużym natężeniem podkreślając koszty, jakie się z tym wiążą. Dodając przekonanie, że w końcu trzeba będzie je spłacić. Biała kartka, nad którą pochyla się Joan po eksplozji jest trochę zatrważająca. Kobieta latami wytrzyma odsunięcie, by po odpadnięciu przeszkód wyjawić swoją prawdę?

Żona USA/Szwecja dramat, reż. Björn Runge, wyst. Glenn Close | OCENA ★★★★☆☆

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: „Żona”: silna kobieta stojąca za słabym mężczyzną - czyli małżeństwo? [RECENZJA] - Dziennik Łódzki

Wróć na i.pl Portal i.pl