Amerykański turysta znikający na bezdrożach Wietnamu

Fragment książki Chrisa Bohjaliana
Pierwsze spotkanie Alexis i Austina przebiegło w bardzo nietypowy sposób - ona, lekarka z oddziału ratunkowego, musiała zszyć ranę postrzałową na jego ramieniu.

„Gdy zobaczył, jak się wyłaniają z wysokiej trawy porastającej pobocze drogi, w pierwszej chwili był jedynie lekko zaskoczony tym, że dwaj mężczyźni pojawili się znikąd na jego drodze. Rolnicy? Nie, zdecydowanie nie. Po plecach przebiegł mu zimny dreszcz. Szybko rzucił okiem przez ramię w nadziei, że ujrzy za sobą jakiś nadjeżdżający pojazd. Ciężarówkę, samochód albo choćby jeden z tych małych skuterków. Że na drodze będzie jakiś świadek tego, co za chwilę się wydarzy. Ale nikogo nie zobaczył. Zastanawiał się, czy powinien pochylić się nad kierownicą, zacząć szybciej pedałować i spróbować ich minąć na pełnej prędkości.

Potem przyszło mu do głowy, żeby zawrócić i pojechać w przeciwnym kierunku.

Ale czy nie byłaby to przesadna reakcja?

W najgorszym wypadku to był zwykły napad. Co innego? Ale oczywiście w głębi duszy wiedział, że może chodzić o coś więcej. Czuł to.

Wszystkie te myśli przeleciały mu przez głowę w czasie nie dłuższym niż parę uderzeń serca - a jego serce biło teraz naprawdę energicznie. Wszystko działo się tak szybko, a on był już tak blisko, że decyzja została podjęta za niego i nie mógł zupełnie nic na to poradzić.

Wyswobodził prawą stopę i gwałtownie zahamował, bo tamci dwaj stanęli na samym środku drogi i kazali mu się zatrzymać, a co najmniej jeden z nich miał broń - z bliska wyglądało to na rosyjski karabinek maszynowy. Austin wiedział, jak to jest dostać kulkę; został kiedyś postrzelony w knajpie na Manhattanie z całkiem innego rodzaju broni. Ale ten egzemplarz ewidentnie był w stanie wyrządzić człowiekowi o wiele większą krzywdę.

Przez chwilę stał z prawą nogą na ziemi i lewą wciąż przypiętą do pedała.

Od razu zaoferował im pieniądze - i użył słowa oznaczającego „pieniądze”, bo w nerwach nie mógł sobie przypomnieć, jak jest po wietnamsku „portfel”. Do tego podniósł ręce, chociaż dzieciak z karabinem (który nie mógł mieć więcej niż szesnaście lat) nawet w niego nie celował. Następnie powoli, drugą rękę nadal trzymając w górze, sięgnął do tylnej kieszeni kurtki, gdzie oprócz pieniędzy miał też kilka opakowań żelu energetycznego Psych. Złapał portfel i wyciągnął go w ich stronę, na płaskiej dłoni, jakby podawał talerz z przystawkami. Drugi z mężczyzn, starszy od niego - na oko czterdzieści kilka lat - posłał uśmiech dzieciakowi z bronią, i właśnie wtedy początkowy strach Austina zaczął przeradzać się w coś znacznie poważniejszego, odczuwanego głęboko w trzewiach. Nie w jawne przerażenie czy panikę, tylko w ogarniającą go z wolna świadomość, że wdepnął w coś, co go przerasta, i że prawdopodobnie nie skończy się to dla niego dobrze. Wcale nie zależało im na jego portfelu. Zażartowali między sobą i się roześmiali, ale mówili tak szybko, że większości nie był w stanie zrozumieć. Z tych kilku słów, które udało mu się wyłowić, wynikało jednak, że rozbawił ich, próbując z nimi pertraktować.

- Mój rower? - zapytał. - Zabierzcie mój rower, proszę. Jest bardzo dobry, wypożyczony. - Odczepił lewą stopę, zsiadł i uniósł jednoślad kilka centymetrów nad ziemię. - Dużo wart, nawet używany.

Mężczyzna, który wyglądał na prowodyra, tylko przewrócił oczami. I wtedy Austin zobaczył furgonetkę wyłaniającą się zza zakrętu jakieś sto metrów od nich. Biały turystyczny wóz, na dachu miał nawet puste stojaki na rowery. Z boku widniało kolorowe logo z wodospadem pośrodku, opatrzone wietnamskim napisem, którego Austin nie umiał odczytać. Nadjeżdża kawaleria, pomyślał.

Oto wyczekiwany ratunek. Pojazd należał do innej firmy niż ta, z którą sam tu przyjechał, ale najważniejsze, że byli w nim ludzie, którzy przez samą swoją obecność mogli powstrzymać to, co miało się za chwilę wydarzyć. Poczuł wielką ulgę, widząc, że być może jednak uda mu się wyjść z tego cało. Ale wtedy przypomniał sobie o karabinie i do głowy przyszedł mu jeszcze bardziej tragiczny scenariusz. Większa masakra, z większą liczbą przypadkowych ofiar. Może po prostu zabiją i jego, i każdego, kto akurat pojawi się w tym momencie na drodze.

Nagle z furgonetki od strony pasażera wyskoczył mężczyzna w czarnej marynarce i białej oksfordzkiej koszuli.

Przewodnicy wycieczek rowerowych nie ubierają się w koszule ani marynarki. Przynajmniej nie na co dzień.

Co oznaczało, że to raczej nie był zwykły przewodnik.

Kiedy nowo przybyły podszedł bliżej i ściągnął ciemne okulary, Austin natychmiast go rozpoznał. Ten wysoki Amerykanin, może z dziesięć lat starszy od niego, nazywał się Douglas. I nie tolerował zdrobnień - nie wchodził w grę żaden Doug ani Dougie. Tylko Douglas. (Austin zastanawiał się czasem, czy to jego prawdziwe imię. Jednego razu, gdy grali w barze w rzutki, facet dwa razy odruchowo podniósł głowę, kiedy przy stoliku obok ktoś zawołał jakiegoś Karla). Jego obecność w Wietnamie mogła oznaczać tylko jedno: wiedział. Przyjechał tu za nim. Taki kawał drogi. Austin w pierwszym odruchu chciał rzucić rower na ziemię, paść na kolana i błagać o litość. O darowanie mu życia. Nie był jednak pewny, jak bardzo zyskałby w ten sposób na czasie. W każdym razie jeśli chcieli, żeby błagał, to z pewnością umiał wyrzucić z siebie wszelkiego rodzaju żałosne i poniżające lamenty, i mógł to robić w bliskim kontakcie z ziemią.

Kiedy Douglas znalazł się obok niego, Austin pokiwał głową.

- Zgaduję, że nie przyjechałeś tutaj grać w rzutki - zaczął w nadziei, że zabrzmi to wystarczająco niefrasobliwie, by mógł ukryć swoje przerażenie.

- Obawiam się, że nie - przyznał Douglas.

- Czegokolwiek ode mnie chcesz, czy to nie mogło zaczekać, aż wrócę do domu? Aż będę z powrotem w Ameryce?

- Tu jest łatwiej.

- Dla ciebie.

- A także dla ciebie. - Douglas wyjął Austinowi z ręki portfel i wrzucił go sobie do przedniej kieszeni marynarki. - Daj mi swój telefon.

Austin posłusznie wykonał polecenie. Douglas wyłączył komórkę i wyciągnął z kieszeni spinacz do papieru. Ostrożnie, jakby wykonywał jakąś bardzo precyzyjną operację albo naprawiał coś drobnego i kruchego - lub wręcz przeciwnie, obrywał skrzydełka schwytanemu owadowi - rozprostował go, uzyskując długi, cienki drucik. Następnie wcisnął jeden koniec do maleńkiego otworu z boku telefonu Austina, żeby wysunąć kartę SIM. Pokazał ją Austinowi niczym iluzjonista wykonujący karcianą sztuczkę, po czym schował ją razem ze spinaczem do jednej kieszeni, a telefon do drugiej.

- I już - powiedział Douglas z uśmiechem.

Austin spuścił wzrok, jego uwagę przykuło wąskie pęknięcie w asfalcie biegnące równolegle do drogi. Właśnie na takich szczelinach rowery łapią gumę. A kiedy zjeżdża się w dół, można w takim miejscu zaliczyć naprawdę groźną kraksę i pogruchotać sobie kości.

- Tam, gdzie jedziemy, telefon nie będzie ci potrzebny - dodał Douglas.

Austin nie odpowiedział. Czuł, jak jego klatkę piersiową wypełnia fala nieprzyjemnego ciepła. Starał się nie dyszeć, żeby nie pokazać, jak bardzo się boi. Wiedział, że Douglas wyjął kartę SIM, żeby nie dało się namierzyć jego telefonu. Pocieszające było to, że przynajmniej nie cisnął go od razu do ciągnącego się po jednej stronie drogi bagna. Austin wyobraził sobie ten złowrogi plusk, praktycznie słyszał go w swojej głowie. Fakt, że Douglas nie zniszczył telefonu, należało uznać za dobry znak - być może da się z nim jeszcze negocjować.

Tymczasem Douglas wyciągnął z kieszeni płócienną torbę zaciąganą sznurkiem - starannie spłaszczoną i złożoną do rozmiaru chusteczki. Jej widok również dodał Austinowi nieco otuchy. Był to kaptur do założenia na głowę.

Austin poczuł niemalże radość, kiedy zaczęli go prowadzić do pojazdu, a jeden z porywaczy podniósł z ziemi rower, ponieważ ten kaptur jasno dowodził, że ci ludzie nie zamierzają go zabijać (...)”.

Amerykański turysta znikający na bezdrożach Wietnamu

Chris Bohjalian - amerykański pisarz, który zdobył uznanie krytyków i czytelników na całym świecie jako autor dziesięciu powieści, m.in. „Cesarskiego cięcia”. Mieszka z żoną i córką w Vermont.
Chris Bohjalian, „Czerwony lotos”, wyd. Sonia Draga, Katowice 2023, cena 54,90 zł

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dlaczego pszczoły są ważne?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl