Bez przebaczenia, czyli rzecz o filmie o Wyszyńskim

Dariusz Wieromiejczyk
Kolejne filmowe produkcje „patriotyczne” obozu władzy okazują się nieudolnie wypichconymi gniotami. O jakiejkolwiek „konserwatywnej, chrześcijańskiej rewolucji” w kulturze i mediach nie może być nawet mowy.

Film „Wyszyński. Zemsta czy przebaczenie” obejrzałem w ubiegłą sobotę, w warszawskim kinie Luna. Na dużej, mogącej pomieścić ponad setkę osób sali znalazło się około dziesięciu widzów, przeważnie emerytów. Był to w Lunie jedyny pokaz tego dnia.

Z danych udostępnianych przez dystrybutorów wynika, że w tak zwany „weekend otwarcia” film zobaczyło w całej Polsce 13 tysięcy widzów, mimo że rozpowszechniany był w 197 kopiach kinowych. W kolejny weekend „Wyszyńskiego” zobaczyło już tylko 11 tysięcy widzów, zaś ogólna liczba widzów kinowych po dwóch tygodniach wyświetlania nieznacznie przekroczyła 40 tysięcy.

Dodajmy, że film reklamowany był jako „oficjalna produkcja uroczystości beatyfikacyjnych Stefana kardynała Wyszyńskiego i matki Róży Czackiej”, zaś w uroczystej premierze, która odbyła się wieczorem 17 września, zaraz po szeroko nagłaśnianych w mediach uroczystościach beatyfikacyjnych, wziął udział prezydent Andrzej Duda, marszałek sejmu Elżbieta Witek i minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak.
Producenci „Wyszyńskiego” nie ukrywali, że do obejrzenia filmu namawiane będą szkoły, jako że koproducentem filmu jest Ministerstwo Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu, za pośrednictwem programu „Niepodległa”.

Stracone wielkie nadzieje
Film wsparły swoim autorytetem najwyższe władze państwowe i kościelne. Dystrybutor, „Kino Świat” to doświadczona firma, mająca na swoim koncie wiele sukcesów frekwencyjnych. Data premiery, skojarzona z uroczystościami beatyfikacyjnymi, wydaje się promocyjnie niezwykle korzystna. Film współprodukowany został ze środków publicznych, a na dodatek jego mecenasami były największe spółki skarbu państwa - KGHM, PGNiG i Grupa Azoty. Skąd więc tak słaba frekwencja?

Odpowiedź jest prosta. „Wyszyński” jest filmem kompletnie nieudanym. Jego reżyser, scenarzysta i producent, Tadeusz Syka, poradził sobie jedynie z ostatnią ze swoich ról - zdołał film na czas wyprodukować. Okazał się też nadzwyczaj pewny siebie, o czym świadczy nie tylko nazwa jego firmy producenckiej „High Hope” - co przetłumaczyć można jako „Wielka Nadzieja”, ale i triumfalistyczny ton udzielanych przed premierą wywiadów. Kto chce - może ich poszukać w Internecie - trwają znacznie krócej niż film, a opinie o reżyserze i scenarzyście można sobie dzięki nim wyrobić z łatwością.

Podlane ckliwym sosem
Film „Wyszyński” nie ma w zasadzie konstrukcji dramaturgicznej - jest to ciąg ułożonych chronologicznie scenek, dziejących się w Kampinosie przed wybuchem i w trakcie powstania warszawskiego i ukazujących szlachetność i cnoty charakteru dwójki głównych bohaterów beatyfikacji i filmu. Opowieści reżysera o tym, jak to w jego historii kształtują się marmurowe postaci świętych możemy włożyć między bajki - oboje są równie nieskazitelnie cnotliwi od pierwszej do ostatniej minuty filmu.

Całość podana jest w sosie przesłodzonym, patetycznym i ckliwym. Dziewczęta na prześwietlonych słońcem kadrach częstują partyzantów mlekiem z emaliowanych garnuszków, wojacy przy ognisku opowiadają sobie rześkie dowcipy, by zaraz potem, w walce, dawać jak jeden przykłady nieustraszonej odwagi. Ci, którym na modlitwę czasu braknie giną wprawdzie, lecz czynią to na rękach uduchowionego kapelana, opatrzeni błogosławieństwem, co gwarantuje ich historii niebiański happy end.
Niemcy już choćby z twarzy wyglądają na zwyrodniałych sadystów - ludzie obdarzeni przez naturę taką powierzchownością nie mogli mieć żadnych szans na zbudowanie zdrowych relacji społecznych - co kusić może widza do zainteresowania się protestancką teorią predestynacji. Wątek ten nie jest jednak przez reżysera rozwijany - Tadeusz Syka nie wychodzi w swoim scenariuszu poza krąg prawd najbardziej oczywistych.

Siostrzeńcy Kaczora Donalda
Dowiadujemy się więc o niewinnych i wstydliwych zakonnicach, dziarskich żołnierzach i świętym kapelanie (w tej roli Ksawery Szlenkier), który pogłębia swą wiarę w trakcie spacerów po zielonych łąkach, kiedy na jego twarzy odbijają się duchowe zmagania oraz łuny płonącej w oddali stolicy. Świętą Różę Czacką gra - choć naprawdę niewiele jest w tym filmie do zagrania, Małgorzata Kożuchowska. W rolę jednej z zakonnic - szczególnie wstydliwej i niewinnej, wcieliła się prezenterka TVP Ida Nowakowska - być może Danuta Holecka mogłaby na jej miejscu wypaść gorzej, ale dla widza niewielka z tego pociecha.

Pozostali aktorzy drugoplanowi, odtwarzający role powstańców są od siebie praktycznie nieodróżnialni - równie dziarscy, przystojni, bojowi i energiczni tracą cechy szczególne niczym siostrzeńcy Kaczora Donalda, z tą tylko różnicą, że nasi chłopcy ubrani są w schludne, przedwojenne mundury - a tamci nosili marynarskie ubranka.
Ktoś mógłby zasadnie spytać - skoro „Wyszyński” jest filmem tak bardzo nieudanym, po co poświęcać mu tyle uwagi? Za kilka tygodni zapomną o nim widzowie, już w październiku będzie prawdopodobnie rzadkością na ekranach polskich kin, oglądaną jedynie w tygodniu przez karnie zorganizowaną dziatwę szkolną i kółka katechetyczne. Wydaje mi się jednak, że oczywiste mankamenty „Wyszyńskiego” mówią nam coś ważnego o polityce kulturalnej rządzącej w Polsce prawicy.

Kolejne filmowe produkcje „partriotyczne” obozu władzy okazują się nieudolnie wypichconymi gniotami. O jakiejkolwiek „konserwatywnej, chrześcijańskiej rewolucji” w kulturze i mediach nie może być nawet mowy. Nie sprawią jej ani nieudany i zignorowany przez widzów „Zieja” Roberta Glińskiego, ani „Wyszyński” Syki, ani przeboje w stylu „Osieckiej” i „Zenka” wykuwane w pocie czoła przez telewizję publiczną.

Mdłe opowieści
W czasie, gdy triumfy na festiwalu filmowym w Gdyni święcą filmy o katolikach LGBT, polska prawica zdaje się niezdolna do stworzenia jakiejkolwiek żywej, kontrowersyjnej, autentycznie angażującej widza opowieści. Jeśli nawet tak fascynująca, bogata postać jak kardynał Wyszyński - symbol sprzeciwu sumienia przeciw potędze władzy świeckiej, symbol wierności tradycji i autentycznego duchowego triumfu okazała się inspiracją do filmu mdłego, dworsko wykalkulowanego i całkowicie pozbawionego aktualności - to o czym my, polscy katolicy potrafimy jeszcze opowiedzieć?

W czasach, gdy nawet chrześcijanie z odległych Chin fascynują się kardynałem Wyszyńskim, widząc w nim postać pokrewną nieugiętemu i niezmiernie poważanemu kardynałowi Zen, my nie potrafimy o polskich bohaterach i świętych przekazać niczego, co zainteresowałoby choćby naszych widzów. Co warta jest kultura, która straciła umiejętność opowiadania o swoich dziejach, zastępując żywe historie banałami i pustą celebrą?

Odpowiedź na to pytanie poznamy niebawem wszyscy, nawet jeśli nie chodzimy już do kina na polskie filmy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najlepsze atrakcje Krakowa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Bez przebaczenia, czyli rzecz o filmie o Wyszyńskim - Plus Dziennik Polski

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl