Elżbieta Zielińska, bo o niej mowa, koczuje przy PST w Poznaniu od lipca 2013 roku. To wtedy przyjechała do Poznania. Pierwszy tydzień spędziła na dworcu. Bagaż trzymała w przechowalni. Jednak skończyły się pieniądze i nie mogła już opłacać szafki.
Teren na koczowisko znalazła przypadkowo.
– Jechałam tramwajem i zobaczyłam to miejsce. Była tu duża trawa, więc nikt mnie nie widział i wydawało się bezpiecznie – opowiada Elżbieta Zielińska.
Od niedawna trawy już nie ma, więc jej koczowisko stało się doskonale widoczne. Wtedy dostrzegli ją mieszkańcy i strażnicy miejscy. Ci pierwsi starają się pomóc.
– Codziennie ktoś przyniesie coś do jedzenia i picia, więc można jakoś przeżyć. Dostaję również ubrania i koce – tłumaczy, leżąc na kilku reklamówkach obok namiotu.
Obok namiotu, który kilka dni temu przyniósł jej jeden z mieszkańców. Przyniósł i rozłożył. Teraz nie musi już nocować pod gołym niebem.
Każdy jej dzień wygląda tak samo. Wstaje, robi porządek obok namiotu, idzie do miasta. Dzięki pomocy ludzi, już nie musi grzebać w śmietnikach w poszukiwaniu puszek. Ale gdy jakąś znajdzie, zabiera. Liczy się każdy grosz.
Najbardziej doskwiera jej brak kąpieli. Ostatni raz kąpała się we wrześniu, kiedy trafiła do aresztu. Oprócz wizyt mieszkańców, codziennością są dla niej również odwiedziny straży miejskiej lub policji. Namawiają do przeprowadzki. Ale ona nie chce się na to zgodzić.
Sama przyznaje jednak, że boi się nadchodzącej zimy. Niby zahartowała się rok temu w Warszawie. Tam też spędziła zimę na ulicy. Mieszkała już innych miastach: we Wrocławiu, Krakowie czy Szczecinie. Nie tęskni za rodzinną Gdynią, może trochę za morzem.
O czym marzy?
- Gdybym miała pieniądze, kupiłabym sobie jakiś wóz i w nim żyła. I chociaż końcówkę życia spędziła lepiej - mówi.