Byk i Maczuga. Morderczy rajd po przedwojennej Polsce

Justyna Bakalarska
Władysław Maczuga, odbitka z policyjnych archiwów („Albumy policyjne 1927-1937”). Uwagę zwraca charakterystyczny szalik bandyty, objaw jego swoistej elegancji.
Władysław Maczuga, odbitka z policyjnych archiwów („Albumy policyjne 1927-1937”). Uwagę zwraca charakterystyczny szalik bandyty, objaw jego swoistej elegancji. FOT. Policja.pl
Siali postrach, zostawiając za sobą długi, krwawy ślad. Przez całe lata policja nie potrafiła schwytać tych groźnych bandytów.

Był mglisty poranek 31 grudnia 1933 r. Ostatni dzień roku dla dwóch mężczyzn okazał się nowym początkiem. Byli to Antoni Byk i Władysław Maczuga, najgroźniejsi przestępcy owych lat, którzy po brawurowej ucieczce z rzeszowskiego więzienia znaleźli się ponownie na wolności, unikając czekającego na obu wyroku śmierci.

Elementy układanki

Po przeskoczeniu więziennego płotu i przepłynięciu Wisłoki ślad po mężczyznach zaginął. Już w kilka dni po ucieczce dali o sobie znać, zabijając i rabując bezbronnych ludzi. Choć drogi obu przestępców zbiegły się dopiero w rzeczonym więzieniu, obaj mieli już wiele na sumieniu. Razem stanowili bezkompromisowy i długo nieuchwytny duet.

Byk miał twarz pociągłą, a cerę bladą. Bandycki wizerunek dopełniała blizna po lewej stronie głowy. Jego piwne oczy nieraz widziały śmierć. Mordował z zimną krwią, umiejętnie zacierając za sobą ślady, głównie poprzez groźby kierowane pod adresem świadków jego „brudnej roboty”. Przez 12 lat był bezkarny, a policja po omacku rzucała oskarżenia wobec niewinnych osób, ośmieszając się wielokrotnie. Kto mógł przypuszczać, że dowód świadczący o winie Byka na policję przyniesie jego własny ojciec? Wówczas to elementy krwawej układanki zaczęły składać się w całość. Pierwszym z nich było tajemnicze zniknięcie bogatej Żydówki Goldbergowej. Mówiono, że wyjechała do dzieci mieszkających w Berlinie, ale w tę wersję nikt nie wierzył.

Wszyscy wiedzieli, że starsza i samotna kobieta dostaje od dzieci pieniądze, które okazały się dla niej przepustką do grobu. Widziano ją spacerującą wieczorem po wsi, następnego dnia zniknęła bez śladu. Ciała nigdy nie odnaleziono. Kilka miesięcy później za to odnaleziono inne - posła Piotra Kawalca. Sądząc po stopniu zmasakrowania, narzędziem zbrodni była siekiera. Podobno widziano, jak trzech mężczyzn napadło Kawalca, dwóch go przytrzymało, a jeden zadawał śmiertelne ciosy. Podobno nawet widziano, kim byli mężczyźni, ale nikt nic nie wyjawił, nikt nic policji nie powiedział, bojąc się, by nie podzielić losu polityka.

Na wolności

Śledztwo w sprawie śmierci Kawalca nie przynosiło żadnych odpowiedzi. O morderstwo oskarżano najpierw kochankę Kawalca Zofię Czach, to jej bowiem polityk w testamencie zapisał cały swój majątek. Nie znaleziono jednak dowodów na jej winę. Aresztowano także konkurenta politycznego Kawalca, byłego wójta Jana Drausa i kilka innych osób, jednak po pewnym czasie wszyscy wychodzili na wolność. Sprawa mogła zostać wyjaśniona po kilkunastu miesiącach, gdy pracownik budki kolejowej Szczepan Wiktor zapowiedział przy wspólnym piwie z kolegami, że on się odważy i powie w końcu, kto stoi za morderstwami Goldbergowej i Kawalca, przez które nikt nie mógł czuć się bezpiecznie, a które z pewnością doprowadzą szajkę na stryczek. Po tym wyznaniu poszedł jeszcze do pracy, z której już nie wrócił. Na zalanej krwią podłodze budki nr 1 znaleziono zmasakrowane od ciosów siekierą ciało Szczepana Wiktora. Zaaresztowano Franciszka Łagowskiego, który z Wiktorem przegrał walkę o posadę zawiadowcy, ale ponownie z braku dowodów wypuszczono podejrzanego.

Jedynym świadkiem zajścia była mieszkająca po drugiej stronie torów starsza kobieta, którą obudziło ujadanie podwórkowego psa. Przestraszona kobieta, widząc całe zajście, skryła się w domu. Żeby nie przyszło jej do głowy dzielić się z nikim tym, co się wydarzyło, o poranku znalazła swojego psa - martwego, pchniętego bagnetem - oraz list z pogróżkami. Po tych wydarzeniach Byk opuścił rodzinną mieścinę i wyjechał do Legii Cudzoziemskiej, z której jednak po jakimś czasie uciekł, bo nie umiał się podporządkować rygorowi. Jedynym śladem, jaki pozostał po jego zniknięciu, było znalezione zmasakrowane siekierą ciało bogatego Araba.

Wydawało się, że nic nie może zaszkodzić nieposkromionemu Bykowi, a jednak wpadł po powrocie do Polski za drobne napady rabunkowe. Dostał wyrok trzech lat więzienia. Wtedy to właśnie ojciec Byka podczas remontu odnalazł ukrytą w poszyciu dachu książeczkę. Była to legitymacja kolejowa Szczepana Wiktora. W książeczce znajdowała się również kartka. Ojciec Byka był analfabetą, gdyby nie to, przeczytałby na kartce: „W sprawie bandyty zdrajcy do jego żony: Masz być cicho i nic nie gadać, bo inaczej pojedziesz w taką samą podróż jak twój mąż. Ale jak chcesz wiedzieć, co robił i jakie były jego ostatnie słowa, jak dawał głowę pod miecz, to miej przygotowane 20 zł; przyjdę po nie”. Nie wiadomo, czemu Byk listu nie przekazał wdowie po Wiktorze, wiadomo jednak, że dokument wraz z książeczką został dostarczony policji. Ekspertyza pisma wykazała, że list został napisany przez Byka. Jego wina była niewątpliwa, zatem nie czekając na wykonanie wyroku, morderca zbiegł z więzienia wraz z Maczugą.

Łupienie plebanii

Maczuga był o osiem lat młodszy od swojego kolegi z celi, mimo to nie miał wiele mniej na sumieniu. Ten młody, szczupły i wysoki mężczyzna o błękitnych oczach i blond włosach również mordował dla zysku, pochodził bowiem z biednej, wielodzietnej rodziny. Jako młodzieniec, za rozbój trafił do więzienia na dwa lata. Pobyt tam zamiast być dla niego karą, stał się pomysłem na życie. Wraz z kolegami z celi po wyjściu na wolność zawiązał złodziejską szajkę. Napadali na kupców wracających z targowisk, czasem na kasy gminne w okolicznych wsiach. Po każdym skoku ukrywali się u znajomych gospodarzy, czekając, aż sprawa ucichnie, i planowali kolejne napady. W końcu zaczęli też łupić plebanie.

Podczas jednego z napadów w Przybyszówce koło Rzeszowa zamordowali księdza. Policja, tak jak w przypadku Byka, nie potrafiła złapać groźnej bandy. Do czasu. W 1933 r. podczas przeszukiwania mieszkania jednego ze złodziei policjanci odnaleźli monety austriackie i rosyjskie, takie same, jakie zrabowano podczas napadu w Przybyszówce. Złodziej przyznał, że łup otrzymał od Maczugi i jego kompanów. Po kilku miesiącach cała szajka trafia do rzeszowskiego więzienia. Maczuga siedzi niecały miesiąc. Ucieka za namową Byka.

Dwa tys. nagrody

Po odzyskaniu wolności obaj przestępcy wcale nie zamierzali zrezygnować z okrutnej profesji. Razem dokonują jeszcze bardziej przerażających zbrodni. Mordują trzyosobową rodzinę, kierownika szkoły i nauczycielkę. Maczuga znacznie bardziej dystyngowany w swym fachu niż Byk strzela do ofiar z rewolweru. Kilka tygodni później również martwy pada komendant posterunku policji Feliks Lewandowski, który stanął na drodze bandytom w czasie napadu na kasę kolejową. Jego śmierć przechyliła szalę goryczy - 2 tys. zł nagrody za schwytanie bandytów ofiarowali starostowie czterech okolicznych gmin, policja dorzuciła 500 zł. Na efekty nie trzeba było długo czekać, zewsząd spływały informacje o miejscu ukrywania się przestępców.

„Strach mieszkańców ówczesnej środkowej Małopolski potęgował się z kolejnymi doniesieniami o wyczynach wspomnianej dwójki. A było ich co niemiara, chociaż trzeba też brać pod uwagę, że szybko Byk i Maczuga znaleźli naśladowców, którzy „pracowali na ich konto”. Już kilka dni po ucieczce przestępcy dokonali mordu rabunkowego koło Jarosławia, zaś w Drohobyczu sterroryzowali kierownika miejscowej szkoły, kradnąc 700 zł, rewolwer i dubeltówkę. W Błażowej zamordowali rodzinę Herzbergów, w Stadlach Szklarskich zmaltretowali kierowniczkę szkoły, zabierając jej 250 zł” - pisał Szymon Jakubowski na łamach „Podkarpackiej Historii”, w tekście „Byk i Maczuga - postrach przedwojennej Rzeszowszczyzny”.

Zaklinowany

Koniec bandyckiej epopei nastąpił po śmierci Byka. Maczuga kilka miesięcy ukrywał się w zaprzyjaźnionych gospodarstwach. Ale został odnaleziony pod Przeworskiem w jednym z gospodarstw. Policjanci wyciągnęli go z… kryjówki pod psią budą. Zmarł w szpitalu od poniesionych ran postrzałowych.

„Większość czynów tej niebezpiecznej spółki bandyckiej obfitowała w tragedje, po których pozostały mogiły ich ofiar i nieotarte łzy pozostałych po tych ofiarach sierot i najbliższych krewnych. Rozprawa Maczugi okazała, że byli to bandyci najpospolitszego gatunku, którzy nie znali litości” - pisał w grudniu 1934 r. popularny, sensacyjny tygodnik „Tajny Detektyw”. Rzeszowszczyzna odetchnęła wtedy z ulgą.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl