Bezwzględny
Nie trzeba dodawać, że już samo imię „Django” budzi we wszelkiej maści rzezimieszkach strach. Bo Django jest tak szybki w sięganiu po colta, że zawiesza tym samym wszelkie prawa fizyki. Z wielką uciechą strzela do białych, Meksykanów, a czasem nawet Indian, ale oczywiście tylko do tych złych. Dobrych oszczędza.
Zaczęło się, gdy w 1966 r. na ekrany wszedł „Django” w reż. Sergia Corbucciego, w którym spiętrzenie nieprawdopodobieństw było tak wielkie, że aż urokliwe. Tytułowy rewolwerowiec (zagrał go niedogolony i niezmiennie uśmiechnięty Franco Nero), przemierza w nim Dziki Zachód ciągnąc za sobą trumnę, w której chował budzący postrach ckm. Szybko wdaje się w krwawy konflikt pomiędzy członkami swoistego lokalnego Ku Klux Klanu a meksykańskimi rewolucjonistami, rujnujący pobliskie opuszczone miasteczko. I co robi nasz dzielny Django? Wszystkich zabija, a zajmuje mu to niecało półtorej godziny filmu.
Potem podobnych historii powstało tak wiele, że zna je wszystkie tylko ten koleś, co powrzucał je na YouTube. W 2012 r. film „Django” zrobił też Quentin Tarantino, ale w porównaniu z dziełem Corbucciego to przereklamowane pretensjonalne badziewie.
Django i jazz
Jak widać, Django idealnie pasuje do naszego kryminalistycznego kącika. To bohater tragiczny: szukając sprawiedliwości, jest z nią jednocześnie zawsze na bakier. A setki nieboszczyków, którymi usłana jest jego droga, to spory wkład w depopulację Dzikiego Zachodu. Może dlatego spaghetti western zaginął jako gatunek?
O „Django” mają też coś do powiedzenia miłośnicy klasycznego jazzu. To tytuł wspaniałej kompozycji Modern Jazz Quartet na cześć Django Reinhardta, legendarnego belgijskiego gitarzysty. Jak będziecie jej słuchać -wybierzcie wersję dłuższą, 7-minutową. Ale co ciekawe, MJQ też miał ciągoty westernowe. W 1963 r. nagrał album „The Sheriff”, z rewolwerowcem na okładce. Nie trzeba dodawać, że dziś kompletnie zapomniany.
