Irena Santor wie, że ma wybuchowy charakter, więc nie wyszła drugi raz za mąż

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Od początku swej kariery wokalnej zachowuje się na scenie niezwykle powściągliwie. Tak ją nauczono - i choć próbowała wnieść więcej ekspresji do swoich koncertów, jest temu wierna
Od początku swej kariery wokalnej zachowuje się na scenie niezwykle powściągliwie. Tak ją nauczono - i choć próbowała wnieść więcej ekspresji do swoich koncertów, jest temu wierna Anna Kaczmarz
Wojna odcisnęła na jej życiu dramatyczne piętno. Najpierw zginął jej ojciec, potem zachorowała mama i zmarła. Dzięki wsparciu szkolnej wychowawczyni mogła jednak pokazać swój talent i zabłysnąć. Od wielu lat Irena Santor jest pierwszą damą polskiej piosenki

Kilka dni temu dotarła do nas niepokojąca wiadomość: Irena Santor odwołała najbliższe koncerty ze względu na stan zdrowia. W plotkarskich mediach od razu wybuchła sensacja, że pierwsza dama polskiej estrady... straciła głos. Sugestie te zdementowała jednak stanowczo agentka artystki, zapowiadając jednocześnie, że odwołane koncerty odbędą się w innym terminie. Fani gwiazdy odetchnęli - bo przecież uważają jej głos za „dobro narodowe”.

- Mój głos jest mną. Jest sprzężony z moją świadomością, podświadomością. Pozwala kontaktować się z ludźmi. Zawsze jednak trzeba sprawdzać, czy ta ,,komunikacja” jest komuś miła, potrzebna. Czy ten tembr głosu nie rani czyjegoś poczucia estetyki - deklaruje wokalistka w „Gali”.

Nic dziwnego, że gwiazda wyjątkowo dba o swój głos. Już dawno temu rzuciła palenie. Co prawda w lecie pozwala sobie na lody i chłodne napoje, ale kiedy jesienią zaczyna się sezon koncertowy, odstawia tego rodzaju przyjemności na bok. Już sama świadomość, że może sobie zaszkodzić odbiera jej przyjemność z konsumpcji tych smakołyków. I jak sama przyznaje, tylko raz w życiu straciła głos i było to dosyć dawno.

- Kolega namówił mnie, żebym przeczytała opasły ,,Kapitał” Karola Marksa. Powiedział, że po tym ,,będę wszystko wiedziała o świecie”. Wypożyczyłam ten ,,Kapitał”, poszłam do parku, usiadłam na kamieniu i czytałam przez dwie godziny. Nie rozumiałam ani słowa, ale uparcie czytałam. A kiedy wróciłam do domu, to nie mówiłam. Po raz pierwszy w życiu nie mówiłam w ogóle! - śmieje się w „Gali”.

Kiedy pojawiają się najdrobniejsze kłopoty z głosem, pani Irena od razu przestaje mówić i zdarza się jej milczeć przez kilka dni. Wszystko po to, by potem móc wyjść na estradę i zaśpiewać dla ukochanej publiczności.

***

Z domu nazywa się Irena Wiśniewska. Urodziła się pięć lat przed II wojną światową. Jej wybuch naznaczył życie przyszłej gwiazdy piosenki wielkim dramatem - w pierwszych dniach okupacji zamordowany został ojciec pani Ireny. Mieszkała wtedy w Solcu Kujawskim, ale tuż po zakończeniu wojny przeniosła się wraz z mamą do Polanicy Zdroju. To wtedy dziewczynka zaczęła śpiewać. Żyło się im biednie. Mama dorabiała szyciem, potem ciężko zachorowała i zmarła. Młoda dziewczyna chciała iść do fabryki, by zarobić na życie, dlatego w międzyczasie zapisała się do Gimnazjum Zdobienia Szkła. Tam zaopiekowała się nią wychowawczyni.

- Kiedy dowiedziała się, że jestem zagrożona gruźlicą, dokarmiała mnie ze swojej skromnej pensji. To ona mnie nauczyła, że ludzie powinni sobie pomagać - opowiada w „Pani”.

Nauczycielka wykorzystała swoje znajomości, by przedstawić ją Zdzisławowi Górzyńskiemu, dyrektorowi opery w Poznaniu, który wypoczywał w Polanicy-Zdroju. Kiedy posłuchał młodej uczennicy, zachwycił się jej głosem. Napisał list polecający i skierował ją do Tadeusza Sygietyńskiego, ówczesnego dyrektora zespołu Mazowsze.

Akurat grupa wyjechała na występy. Kilka młodych kandydatek czekało na jego powrót w budynku, gdzie mieszkali członkowie formacji. Aby się nie nudzić, dziewczyny śpiewały sobie piosenki. Pani Irena zaśpiewała „Czemu żeś mnie, matuleńko”. Los ponoć chciał, że Sygietyński właśnie wracał i przystanął pod oknem. Kiedy dobiegł go głos pani Ireny, miał wykrzyknąć: „Brylant! Znalazłem brylant!”.

- Mazowsze to była szkoła życia. Byliśmy przygotowywani do występów na scenie. Uczono nas fachu, przyjeżdżali do nas najlepsi instrumentaliści, muzycy, wożono nas do teatru i opery. Jeździliśmy na tournée po Polsce i za granicę. Ale chyba ważniejsze było to, jak nas tam wychowywano, jaką wpajano kulturę - wspomina piosenkarka.

***

Pierwszy własny występ Irena Santor dała w grudniu 1959 r. w Sali Kongresowej na koncercie z okazji 50. edycji popularnej audycji radiowej „Zgaduj zgadula”. Zaśpiewała piosenkę „Nie oczekuję dziś nikogo”, skomponowaną przez samego Witolda Lutosławskiego. Tak zaczęła się jej solowa kariera, która z wielkim powodzeniem trwa do dzisiaj.

- Nauczono mnie stać sztywno, bez ruchu, na zasadzie: minimum środków, maksimum wyrazu. Śpiewając, czułam, jak moje ręce się zaciskają, a nogi wrastają w scenę. A potem przyszły inne czasy, nastał nowy styl, pojawił się Czesław Niemen i inni. Odkryłam, że ja też mogę się poruszać, zaczęłam od małych kroków, drobnych gestów - opowiada w „Pani”.

Choć jeszcze za czasów Mazowsza uczyła się grać na fortepianie, na ostatnim egzaminie nauczycielka zasugerowała jednoznacznie: „Wolę kiedy śpiewasz a nie grasz”. Tak naprawdę wielki wpływ na umuzykalnienie miał jej pierwszy mąż - wybitny skrzypek Stanisław Santor. Jak sama przyznaje, to dzięki niemu lubi chodzić do filharmonii i rozumie, co tam grają.

Niemal od początku kariery Stanisław każdy swój występ publiczny okupywał ogromną tremą. Zdaniem jego żony, było to spowodowane tym, że w czasie wojny pracował przymusowo w kamieniołomach, gdzie uszkodził sobie dłoń. To mogło go zdyskwalifikować jako muzyka, dlatego skrzętnie ukrywał uraz. Stres jednak dawał o sobie znać, nic więc dziwnego, że Santor sięgnął w końcu po alkohol, aby go opanować. To spowodowało małżeńskie problemy.

Do rozwodu doszło po 19 latach wspólnego życia. Była żona nie zostawiła jednak byłego męża samego. Przez kolejne lata jeździła do niego, żeby ugotować mu obiad i z nim zjeść. Miała też dwie Wigilie - najpierw z byłym mężem dzieliła się opłatkiem, a potem świętowała w swoim domu. Kiedy Stanisław Santor zachorował, była przy nim aż do jego śmierci w 1999 roku.

***

Po rozwodzie pani Irena poznała Zbigniewa Korpolewskiego. Choć był z wykształcenia prawnikiem, wybrał show-biznes. Pracował jako reżyser spektakli i widowisk, pełnił też rolę menedżera wielu peerelowskich gwiazd. Tak poznał swą przyszłą wybrankę.

- Dużo wyjeżdżaliśmy z koncertami za granicę. Na początku nie bardzo się lubiliśmy. Taki był wymagający, ostry, apodyktyczny. Nawet nie wiem, kiedy zbliżyliśmy się do siebie. To nie znaczy, że teraz spijamy sobie z dzióbków. Zbyszek to silny charakter, ja też do łatwych nie należę. Jak się uprę, to długo mnie trzeba przekonywać. On to potrafi, jednak i tak często się spieramy - przyznaje w „Pani”.

Ponieważ oboje mają wybuchowe charaktery i nie lubią się podporządkowywać innym, do tej pory nie wzięli ślubu i mieszkają osobno. Pani Irena część czasu spędza w swoim mieszkaniu w Warszawie, a część w domu Zbigniewa Korpolewskiego w Nadarzynie.

Śmierć zajrzała w oczy naszej gwieździe już dwukrotnie. W 1961 r. wracała samochodem z nagrań w Łodzi. Pod stolicą doszło do tragicznego wypadku, w którym zginęła jej 22-letnia przyjaciółka, również piosenkarka, Ludmiła Jakubczak. Ona wyszła z karambolu bez szwanku.

Potem w 2000 roku podczas rutynowych badań okazało się, że ma nowotwór piersi. Początkowo starano się wyleczyć go metodą nieinwazyjną, potem okazało się jednak, że guz ma charakter złośliwy, trzeba było więc operować. Lekarzom udało się jednak oszczędzić piersi piosenkarki. Gwiazda mówiła głośno o swych doświadczeniach, by zachęcić inne kobiety do odpowiednich badań.

- Wiem, że jestem wybrańcem, żyję, mogę być dzisiaj tu i teraz, a jutro pójść na spacer albo pojechać do Krakowa. Ja nie pozwalam Pani Śmierci rozmawiać ze mną „A kysz, a won precz! - mówię do niej. Przyjdzie mój czas, trudno. Uczę się, żeby godnie ją przyjąć, gdy stanie przede mną - mówi piosenkarka w „Dobrym Tygodniu”. '

***

Karierę wokalną rozpoczęła od występów w Mazowszu w 1951 roku. W zespole tym poznała swojego przyszłego męża, Stanisława Santora, skrzypka i koncertmistrza orkiestry radiowej. Osiem lat później rozpoczęła samodzielną działalność estradową.

W latach 1965-1966 występowała w Teatrze Syrena oraz w Teatrze Ateneum. Koncertowała w większości krajów Europy, w obu Amerykach, Azji i Australii. Dokonała licznych nagrań dla Polskiego Radia. Nagrała szereg solowych albumów.

Pierwszy raz wystąpiła na opolskim IV KFPP w 1966 roku i od razu zdobyła pierwszą nagrodę w kategorii „Premiery”. Grand Prix festiwalu otrzymała jednak dopiero w 1979 roku za „Walc Embarras”.

Wspomaga Fundację Anny Dymnej Mimo Wszystko na koncertach organizowanych przez tę fundację.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Irena Santor wie, że ma wybuchowy charakter, więc nie wyszła drugi raz za mąż - Plus Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl