Jan Zbigniew Potocki, Marek Świętopełk Światopełk Zawadzki, Karin Sobieski, Leszek Antoni Wierzchowski i inni polscy samozwańcy

Witold Głowacki
Na „spadek” po Stanisławie Leszczyńskim powołuje się co najmniej dwóch samozwańców
Na „spadek” po Stanisławie Leszczyńskim powołuje się co najmniej dwóch samozwańców shapiroauctions.com
Mamy w Polsce między innymi samozwańczego prezydenta, co najmniej dwóch regentów (nie licząc pomniejszych), kilku królów, kilkoro pretendentów do tronu oraz regenta Królestwa Bożego na Ziemi.

Kilka lat temu furorę w sieci robiło ogłoszenie matrymonialne, w którym niejaki Kryspin Jasiejko z Mołożowa w powiecie hrubieszowskim („aktualny Król Polski, 51/166 nie volksdeutsch, kawaler, spadkobierca Józefa Poniatowskiego”) poszukiwał odpowiedniej dla swego statusu małżonki - formułując zresztą w tej materii dość koszmarne, zoologiczno-rasistowskie wymagania. O dalszej karierze, zarówno matrymonialnej, jak i politycznej „króla” Kryspina, internety jednak milczą.

Ogłoszenie się królem Polski nie jest niczym szczególnie zakazanym - o ile nie idą za tym oczywiście próby dokonania zamachu stanu. W sensie formalnoprawnym jednak samo tytułowanie się królem, księciem, prezydentem czy nawet bóstwem nie jest przestępstwem.

Może właśnie dlatego samozwańców ci u nas dostatek. Bo w świecie samozwańczych władców Polski, „król Kryspin” to zupełny amator.

Od biedy najbardziej może go przypominać regularny uczestnik Marszu Niepodległości i innych imprez narodowej prawicy - Marek Świętopełk Światopełk-Zawadzki - a mówiąc ściśle „Król Polski Polskiej Partii Królewskiej Pomocy Człowiekowi, Hetman Koronny, Prezydent Założyciel Polskiego Stowarzyszenia Właścicieli Ziemi, Rolników, Ogrodników i Kupców, Prezydent Założyciel Polskiego Zrzeszenia Fundacji Pomocy Człowiekowi, Główny Dowódca i Przewodniczący Komitetu Obrony Właścicieli Ziemi, Rolników, Ogrodników i Kupców na Targowisku Okęcie w Warszawie Książę Marek Światopełk Świętopełk Zawadzki”. Na ogół dość łatwo go rozpoznać, bo zwykł na takie okazje przywdziewać królewski płaszcz z gronostajami.

Alternatywny „prezydent” Polski uważa się za spadkobiercę Ignacego Mościckiego i Drugiej RP

Marek Świętopełk Światopełk-Zawadzki jest nie tylko królem. Swego czasu był psychologiem w warszawskim technikum samochodowym. Zainteresowań nie porzucił - odrzucił jednak psychologiczną doktrynę, powołując do życia Polskie Królewskie Słowiańskie Piastowskie Towarzystwo Psychologiczne. Głosi, że „leczy” m.in. z homoseksualizmu i biseksualizmu, masturbacji, a nawet pedofilii. Rzecz jasna psycholodzy z Polskiego Towarzystwa Psychologicznego odradzają jakiekolwiek konsultacje z „piastowskim psychologiem” uważającym się za króla.

Spośród polskich samozwańców być może najgłośniej ostatnio jest o hrabim Janie Zbigniewie Potockim. Choć hrabia jest w zasadzie „Prezydentem Wolnej Polski na Wychodźstwie”, zamierza ubiegać się o urząd prezydenta Warszawy. A jeszcze całkiem niedawno próbował złożyć z urzędu prezydenta Andrzeja Dudę. W maju zeszłego roku złożył w Sądzie Rejonowym dla Warszawy Śródmieścia pozew o ustalenie, że to on jest prawdziwym prezydentem Polski, natomiast Andrzej Duda sprawuje urząd nielegalnie. W uzasadnieniu wskazał, że ponieważ konstytucja kwietniowa nie została nigdy uchylona, to nadal obowiązuje - a na jej mocy to przecież on (jako namaszczony przez poprzedniego samozwańczego prezydenta Juliusza Nowinę-Sokolnickiego) jest prezydentem.

Obecnie Potocki aspiruje (zapewne tylko chwilowo) do roli prezydenta Warszawy. Założył konto na Twitterze i próbuje swych sił w trudnych realiach politycznej kampanii w sieci.

Swego czasu w sieci było o nim głośno. Status nieśmiertelnego mema zyskała okładka magazynu „Świat Elit” właśnie z Janem Zbigniewem Potockim w roli bohatera. „Zajmuję się różnego typu działalnością” - głosi słynny nagłówek. Z okładki spoglądał na nas dumnie Potocki - w białym jedwabnym szalu narzuconym na elegancką marynarkę. Podpisany był tym razem jako hrabia, do tego Wielki Mistrz Orderu Świętego Stanisława.

Potocki rzeczywiście zajmuje się „różnego typu działalnością”. Jego tytuł hrabiowski budzi wprawdzie rozliczne wątpliwości, jednak w XXI wieku nie jest to problem, który spędzałby sen z powiek komukolwiek poza genealogami. Znacznie ciekawsze od tych herbowych (przy okazji - Potocki pieczętuje się herbem Pilawa Złota) są jego roszczenia polityczne.
Potocki mianowicie uważa się za jedynego legalnego prezydenta Polski. Co więcej, ma na to rodzaj papierów - bowiem na samozwańczego prezydenta wyznaczył go tuż przed swą śmiercią w 2009 roku wieloletni poprzednik w tej roli - Juliusz Nowina-Sokolnicki, samozwańczy prezydent Wolnej Polski na Wychodźstwie.

Ta historia zaczyna się w 1972 roku - kiedy zmarł legalny (albo przynajmniej względnie legalny) prezydent RP na uchodźstwie August Zaleski, pełniący tę funkcję nieprzerwanie od 1947 roku, kiedy zmarł Władysław Raczkiewicz. Prezydenci na uchodźstwie powoływani byli na podstawie autorytarnej sanacyjnej konstytucji kwietniowej - w warunkach wojennych mieli prawo do wyznaczania swego następcy. A ponieważ emigracyjne władze nigdy nie podpisały traktatu pokojowego z Niemcami, zapis ten był wykorzystywany aż do końca zimnej wojny. To właśnie w oparciu o tę samą logikę Sokolnicki, a później Potocki uważali się za kontynuatorów historii II Rzeczypospolitej.

Co prawda od 1954 roku August Zaleski był kontestowany jako prezydent przez emigracyjną Radę Trzech w składzie: Władysław Anders, Tomasz Arciszewski, Edward Raczyński - bo ci (i nie tylko ci) emigracyjni politycy uznali, że Zaleski przedłużył swą kadencję w trybie absolutnie pozakonstytucyjnym. Część środowisk emigracyjnych uznawała zatem za głowę państwa właśnie kolegialną Radę Trzech, a nie prezydenta Zaleskiego. Ta specyficzna dwuwładza na uchodźstwie trwała do roku 1971, kiedy to dożywający kresu swych dni Zaleski wyznaczył na swego następcę Stanisława Ostrowskiego. Rada Trzech uznała tę decyzję i ogłosiła swe samorozwiązanie.

Skąd więc w tym wszystkim wziął się Juliusz Nowina-Sokolnicki? Otóż po śmierci Zaleskiego ogłosił on, że to jego, a nie Ostrowskiego wyznaczył na swego następcę umierający prezydent. Na dowód rozsyłał emigracyjnym personom fotokopię stosownego aktu - oryginału nie widział nikt. Właściwie nikt też wśród emigracyjnych polityków nie traktował Nowiny-Sokolnickiego poważnie, co jednak nie przeszkadzało mu w powoływaniu kolejnych „rządów” emigracyjnych i w „rządzeniu” emigracyjną Polską aż do 1990 roku.

Dlaczego akurat do tego momentu? Bo wtedy to miały miejsce pierwsze wolne wybory prezydenckie w Polsce. Ten prawdziwy prezydent RP na uchodźstwie - Ryszard Kaczorowski - przekazał wtedy insygnia głowy państwa Lechowi Wałęsie i ogłosił zakończenie swej misji. III RP została w ten sposób kontynuatorką emigracyjnej tradycji II RP. Ta decyzja podziałała w jakimś sensie również na Sokolnickiego. Zaprzestał on wydawania dekretów itp. Skupił się głównie na przyznawaniu Orderów św. Stanisława. Nie zmienia to jednak faktu, że przed śmiercią mianował swym następcą właśnie Jana Zbigniewa Potockiego.

Jan Zbigniew Potocki, będąc alternatywnym prezydentem alternatywnej Polski, budował sobie solidne alternatywne zaplecze. W 2015 roku miał nawet stawić się przed alternatywnym „sejmem” Polski - bo i taki istnieje - by dowieść słuszności swych roszczeń - czego ostatecznie nie zrobił.

Ten alternatywny parlament alternatywnej Polski to Sejm Walny - zwoływany przez ładnych kilka lat przez „marszałka” Wojciecha Edwarda Leszczyńskiego.

Jan Zbigniew Potocki nie stawił się jednak na obradach Sejmu Walnego. Posłowie zresztą chyba nie uznaliby jego prezydenckich roszczeń, bowiem polityka Sejmu Walnego ciążyła jednoznacznie w kierunku restauracji monarchii. Doszło do tego w roku 2016, a królem elektem został oczywiście dotychczasowy marszałek Wojciech Edward Leszczyński - obecnie Wojciech Edward I. Co było dalej? W zeszłym roku Wojciech Edward I - albo, jak kto woli, Wojciech Edward Rex Poloniae - powołał w Kruszwicy (a jakże!) swój „rząd”. Nowy polski monarcha jest gorącym zwolennikiem restytucji Imperium Lechitów.

Ale jeśli chodzi o dynastię Leszczyńskich, to mamy co najmniej jeszcze jednego „króla”, który wywodzi swe pochodzenie od Stanisława Leszczyńskiego. To Jan Michał Leszczyński, który uważa się za praprawnuka króla - choć jeśli chodzi o spadek po mieczu, to byłoby to niemożliwe - jako że Stanisław Leszczyński pozostawił po sobie tylko córkę - Marię, żonę Ludwika XV i królową Francji. Od dłuższego czasu jednak o Janie Michale Leszczyńskim nie słychać nic.
Nie zmienia to jednak faktu, że Leszczyńscy nam z jakiegoś powodu nie odpowiadają, zawsze możemy sięgnąć po spadkobierców lub „spadkobierców” innych władców i dynastii. O wywodzącym swą monarszą godność od Piastów Marku Świętopełku Światopełku-Zawadzkim już wspominaliśmy, ale do wyboru mamy jeszcze Karin Sobieski zu Schwarzenberg, która jako Księżna, Pretendentka do Tronu Polskiego, chciałaby koronować się w warszawskiej katedrze. Karin Sobieski zu Schwarzenberg mieszka w Niemczech i prowadzi tam ni mniej, ni więcej, tylko zakon rycerski powołany według jej własnej reguły. Członkom Arystokratycznego Zakonu Rycerstwa Złotego Graala (Aristokratischen Ordens der Ritterschaft zum goldenen Gral) nie przeszkadza to, że Karin Sobieski uważa się za potomkinię Jana III Sobieskiego nie dość, że jedynie po kądzieli, to jeszcze z nieprawego łoża. W rzeczywistości jej jakiekolwiek rodzinne związki ze zwycięzcą spod Wiednia są więcej niż wątpliwe. Nie przeszkadzało to jednak Karin Sobieski procesować się z producentami i dystrybutorem wódki „Sobieski”. Ostatecznie wygrali ci ostatni - bo udało im się przekonująco podważyć pokrewieństwo Karin Sobieski z Janem III Sobieskim.

Niezwykle ciekawą wersję początku „dynastycznej” historii Karin Sobieski opisał przed laty słynny reporter „Gazety Wyborczej” Jacek Hugo-Bader. Według niego, Karin Sobieski była zwykłą niemiecką bibliotekarką, którą u schyłku lat 80. sprowadził do Polski jako „pretendentkę do tronu” Piotr Tymochowicz. Odbyła wtedy rodzaj tournée po kraju limuzynami udostępnionymi przez Lecha Grobelnego (aferzystę od Bezpiecznej Kasy Oszczędności), a hotel „Marriott” wydał bankiet na jej cześć. W zasadzie aż do procesu z producentami wódki nikt też nie podważał jej dynastycznych koligacji - bywała m.in. pożądanym gościem na imprezach nowych biznesowych elit lat 90., pojawiła się też inicjatywa nadania jednej ze szkół na warszawskim Wilanowie jej imienia. Na szczęście do tego nie doszło.

Tyle, jeśli chodzi o królów i królowe. Ale oprócz nich jest też kilku regentów. Na przykład regent Leszek Antoni Wierzchowski, poeta i założyciel Polskiego Ruchu Monarchistycznego. Wierzchowski ma nad innymi regentami tę przewagę, że ogłosił się nim jako pierwszy. Teraz zaś nadaje całkiem nowe tytuły szlacheckie i arystokratyczne - rzecz jasna nobilitowana przez niego nowa „szlachta” jest bezwzględnie tropiona przez genealogów i nieuznawana przez środowiska ziemiańskie i arystokratyczne.

Część samozwańców twierdzi, że Polska to nadal Rzeczpospolita Obojga Narodów. Inni, że raczej kontynuacja Drugiej RP

Nobilitował nową „szlachtę” i nadawał arystokratyczne (a nawet, ho, ho, dzielnicowe!) tytuły również zmarły 14 lat temu regent Adam Myśliński - najważniejszy konkurent Wierzchowskiego w tej roli. Tytułował się Wielkim Księciem, Regentem Polski i Unii Polskich Ugrupowań Monarchistycznych, a jego zapleczem była Unia Polskich Ugrupowań Monarchistycznych. Ostatecznie spotkał go jednak marny - jak na regenta - los, został bowiem obalony przez polityków UPUM, którzy w jego miejsce powołali kolejnego regenta - Aleksandra Podolskiego.

Jeśli regent polskiego królestwa to dla nas jednak trochę za mało, mamy jeszcze do wyboru Regenta Królestwa Bożego na Ziemi. Za takowego podaje się niejaki Maciej Modzelewski, który zasłynął zwłaszcza filmem na YouTubie, na którym wraz z małżonką zapowiada „ataki atomowe na Stany Zjednoczone i Londyn” i ogłasza, że został wyznaczony przez Boga do objęcia władzy - nie jest do końca jasne, czy tylko w Polsce, czy jednak na całym świecie. Generalnie Modzelewski wraz małżonką dążą do „prawdziwej” intronizacji Chrystusa jako króla Polski, uważając tę już uskutecznioną za „ponowne wyszydzenie Jezusa”. Dopóki to nie nastąpi, regentem Chrystusa pozostaje oczywiście Modzelewski.

Podobny rozmach miał kilkadziesiąt lat wcześniej Michał Goleniewski. To jeden z bardziej znanych uciekinierów na Zachód z peerelowskiego wywiadu. Swą bezpieczniacko-wywiadowczą karierę zaczął tuż po wojnie w strukturach MBP - podobno z potężnym parasolem ze strony NKWD. Po likwidacji resortu po śmierci Bieruta spadł na cztery łapy. Był najpierw wiceszefem kontrwywiadu, a następnie wywiadu - czyli Głównego Zarządu Informacji. Ale na początku lat 60. uciekł na Zachód - oddając CIA sporo ważnych informacji. Następnie przez kilka lat prowadził typowy żywot „nawróconego” czekisty, zdradzając kolejne komunistyczne tajemnice.

Aż tu nagle w 1964 roku Goleniewski niespodziewanie ogłosił, że jest ni mniej, ni więcej tylko carewiczem Aleksym, synem rosyjskiego cara Mikołaja II i obwieścił, że zgłasza pretensje do rosyjskiego tronu. W apogeum zimnej wojny był to pomysł co najmniej ekscentryczny - dzięki niemu Goleniewski zyskał jednak medialną tubę do nagłaśniania kolejnych „ujawnień” sowieckich agentów na Zachodzie. W krótkim czasie oskarżył o pracę na rzecz sowieckiego wywiadu m.in. szefa MI5 Michaela Hanleya oraz nawet Henry’ego Kissingera. Stąd też na samych szczytach zachodnich służb wywiadowczych pełno było wątpliwości, czy aby „dysydent”, a następnie „carewicz” nie jest czasem superagentem KGB, wytypowanym do siania zamętu na Zachodzie. Pozostały one nierozstrzygnięte aż do dziś.

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl