- Kiedy zadzwonił po 5-7 minutach, myślałam, że czegoś zapomniał. To mu się często zdarzało - wspominała we wtorek kobieta na sali sądowej.
Jednak ten telefon był inny. - "Umieram! Dopadli mnie, porąbali siekierkami. Leżę na alejkach koło placu zabaw" - tyle zdążył powiedzieć - opowiadała Katarzyna P. Cały czas płakała, chusteczką wycierała łzy.
Katarzyna P. w pierwszej chwili myślała, że 33-latek padł ofiarą napadu rabunkowego. Miał przy sobie około 15 tys. zł, które miał wydać na zakup koszulek sportowych. Próbowała się jeszcze dodzwonić do Tomasza C., ale bezskutecznie. Potem zrozumiała, że jej partnera zaatakowali pseudokibice Wisły Kraków.
Po chwili do mieszkania przyjechała jej mama, by zająć się chorym wnukiem. - Twój samochód stoi rozbity - rzuciła córce.
Katarzyna P. wybiegła i 100 m od bloku ujrzała zniszczone audi. - Gdzie jest kierowca?- pytała obecnych na miejscu policjantów. Nie wiedzieli. Wsadzili ją do radiowozu i pojechali na wskazane przez nią miejsce, gdzie mógł leżeć Tomasz C. Faktycznie tam był, krwawił, umierał. Pomocy udzielał mu kolega, karetka i policja zjawiła się dopiero po kilkunastu minutach.
- Widziałam wszystko z radiowozu, z odległości 20-30 metrów. Nie mogłam wyjść, bo w środku nie było klamki, myślałam, że tam urodzę. Policjanci mnie zamknęli i sobie poszli - zeznawała pokrzywdzona.
Uwolnił ją kolega, ale nie zbliżyła się do miejsca tragedii. - Wtedy bałam się podejść do Tomka, bałam się tego, co zobaczę - nie kryła. Wzruszenie odbierało jej głos, na moment zamilkła.
- Co było dalej? - pytała sędzia Aleksandra Almert.
Katarzynie P. lekarze z karetki udzielili pomocy. Potem kobieta pojechała do szpitala. Tam się dowiedziała, że Tomasz C. nie żyje.
Sąd odczytał jej zeznania ze śledztwa. Wynikało z nich, że Katarzyna P. poznała Tomasza C. kilka lat wcześniej, zostali parą, zamieszkali razem, pół roku pracowali w Anglii.
Urodził się im syn, córka przyszła na świat dwa miesiące po śmierci ojca. - Tomka zna tylko z filmów, zdjęć i opowieści. A syn bardzo tęskni za tatą, był z nim związany emocjonalnie. Wie tylko, że poszedł do aniołków - mówiła kobieta. Tomasz C. utrzymywal też kontakt i płacił alimenty na 10-letnią córkę z pierwszego związku
Katarzyna P. zeznała, że czas przed śmiercią partnera był najlepszym okresem w ich życiu. Planowali ślub, założyli działalność gospodarczą, mieli otworzyć sklep sportowy "Pasiak" na al. Krasińskiego, uruchamiali hotel robotniczy. Tomek dorabiał jeszcze jako trener kick boxingu
- Zostałam sama. Przejęłam prowadzenie interesów po Tomku, mam na utrzymaniu dwójkę małych dzieci i dlatego domagam się teraz zadośćuczynienia, by miały godne życie - stwierdziła.
Była też pytana o środowisko, w którym funkcjonował jej partner. - Był kibicem Cracovii, członkiem klubu. Ja i syn też mieliśmy takie członkostwo, chodziliśmy na mecze, ale nie braliśmy udziału w wyjazdach - opowiadała.
Jak twierdziła, nie miała żadnych informacji, by Tomasz C. handlował narkotykami, miał jakieś długi lub działał w grupach pseudokibiców Cracovii, którzy jeździli na tzw. ustawki. Wiedziała, że jej partner był w przeszłości karany, ale to było zanim się poznali, ponad sześć lat wcześniej.
Powiedziała jeszcze, że sprawiają jej ból napisy na blokach, które obrażają pamięć o jej partnerze, w stylu "Rachu ciachu, Człowiek w piachu". Cieszy się, że jej syn nie umie jeszcze czytać, bo pewnie pytałby, co to znaczy.
Pogryzł kontrolera MPK, nie wiedział, że ma HIV
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!