Na pisaniu fantastyki naukowej trudno zbić kokosy. Jeśli chcesz być naprawdę bogaty, to musisz wymyślić swoją religię - mawiał Lafayette Ronald Hubbard, amerykański fantasta. Dziś mało kto pamięta jego powieści, za to o założonym przez Hubbarda kościele scjentologicznym słyszał każ-dy. Zresztą jak tu nie słyszeć, skoro do gorliwych wyznawców zaliczają się m.in. Tom Cruise, Katie Holmes, John Travolta czy Lisa Marie Presley, córka Elvisa.
Scjentologia, mająca w USA około 55 tys. zwolenników, to chyba najbardziej znany ruch parareligijny, który przykłada wielką wagę do kwestii istnienia kosmitów. Sekta utrzymuje, że kosmos jest pełen zamieszkanych planet. Dzięki wędrówce dusz każdy z nas może się po śmierci odrodzić na którejś z nich.
Scjentolodzy podkreślają, że nie uprawiają kultu obcych. Wierzą jednak, że niektóre kosmiczne dusze, nazywane przez nich thetanami, mogą być dla ludzi szkodliwe. Na Ziemi największe zagrożenie stanowią zmarli poddanych Xenu, kosmicznego imperatora sprzed 75 mln lat.
Złożona z kilkudziesięciu planet galaktyczna federacja była dotknięta przeludnieniem, które sięgnęło 180 mld osób. By rozwiązać problem, imperator Xenu zwabił nadliczbową ludność do urzędów podatkowych, gdzie została uśpiona i zamrożona. Następnie wywieziono ją na planetę Teegeeack, czyli Ziemię. Tutaj uśpieni kosmici zostali wrzuceni do wulkanicznych kraterów na Wyspach Kanaryjskich i Hawajach, a następnie rozbici w pył za pomocą bomb wodorowych.
Aby dusze zmarłych nie mogły opuścić Ziemi, Xenu zamontował na planecie specjalne blokady oraz "kina" przedstawiające duszom zabitych fikcyjną rzeczywistość zawierającą dowody na istnienie m.in. Boga, Jezusa, Mahometa, Mojżesza itd. Poddane indoktrynacji thetany zamieniły się w niewidzialne pasożyty, które do dziś żerują na ludziach.
Jedynym sposobem, by się ich pozbyć, są - rzecz jasna - praktyki scjentologiczne, którym można się poddać, wspierając hojnie sektę, dzięki temu zdobywając kolejne stopnie wtajemniczenia. Historia Xenu jest znana z przecieków, bowiem sekta przedstawia ją tylko garstce najwierniejszych.
Przeciwne do scjentologów poglądy mają raelianie, którzy uważają, że kosmici odegrali w historii ludzkości pozytywną rolę. To oni drogą inżynierii genetycznej stworzyli ludzi, a następnie przysłali nam nauczycieli, takich jak choćby Jezus, Budda czy Mahomet. Wszyscy najsłynniejsi religijni liderzy byli rzecz jasna kosmitami.
Raelianie wierzą, że naśladując swoich stwórców z nieziemskiej rasy o nazwie Elohim, człowiek może zdobyć nieśmiertelność. Może w tym pomóc klonowanie, które jest swoistą powtórką ze zmartwychwstania Jezusa.
Liczący dziś ok. 80 tys. członków ruch raeliański założył francuski dziennikarz motoryzacyjny Claude Vorilhon (pseudonim Raël), który twierdzi, że 13 grudnia 1973 r. wewnątrz krateru Puy de Lassolas w środkowej Francji spotkał kosmitę.
Kościół raeliański w przeciwieństwie do scjentologicznego nie próbuje zdobywać medialnego rozgłosu tak nachalnymi praktykami jak rekrutowanie hollywoodzkich gwiazd. Niemniej także raelianizm wzbudził liczne kontrowersje, choćby dlatego, że uważa seks za formę medytacji. Z tego powodu sekta organizowała m.in. akcje rozdawania prezerwatyw czy konferencje o pożytkach płynących z masturbacji.
W 1997 r. raelianie założyli firmę Clonaid, która pięć lat później ogłosiła pierwsze w historii sklonowanie istoty ludzkiej. Sensacja się nie potwierdziła. Ponieważ takie praktyki są w wielu krajach zakazane, w sprawie Clonaid dochodzenie prowadziła policja w USA i Korei Południowej. Szefowa firmy Brigitte Boisselier jest jednocześnie raeliańskim biskupem.
Zarówno scjentolodzy, jak i raelianie powoli, choć systematycznie zyskują nowych członków. Inne, podobne sekty, nie rozwijają się tak dynamicznie.
Jedną z nich jest Towarzystwo Aetheriusa, które powstało po tym, jak jego założyciel George King nawiązał kontakt z obcym o imieniu Aetherius. Stało się to rzekomo już w 1954 r., ale King nie dorównał organizacyjnym talentem Hubbardowi i Raëlowi, dlatego dziś jego towarzystwo liczy góra 10 tys. członków.
Z kolei amerykańska sekta Heaven's Gate przestała istnieć, bo jej założyciel w 1997 r. namówił 38 wyznawców na zbiorowe samobójstwo. Wmówił im, że tylko jako dusze zdołają wsiąść na kometę Hale'a-Boppa, która ma być w rzeczywistości obcym statkiem kosmicznym.
Podobne sekty nadal powstają na całym świecie. Wbrew pozorom moda na kino i literaturę science fiction to tylko jedna z przyczyn ich popularności.
W doskonałej książce "Ludzie, bogowie i przybysze z kosmosu" francuski antropolog Wiktor Stoczkowski wyjaśnia, że ubóstwienie kosmitów ma korzenie w tzw. teozofii. Ten ruch, założony w 1875 r. przez rosyjską podróżniczkę Helenę Bławatską, utrzymywał, że wszystkie religie pochodzą z jednego źródła.
Choć początkowo uważano, że źródłem tym była jakaś prastara, pierwsza w dziejach ludzkości cywilizacja, to na początku XX wieku pojawiło się przekonanie, że źródłem objawienia musieli być kosmici.
Z literatury prezentującej ten pogląd czerpał szwajcarski podróżnik Erich von Däniken, który w latach 60. i 70. spopularyzował teorię, że kosmici ingerowali we wszystkie ważne wydarzenia w dziejach ludzkości, od wzniesienia piramid po zagładę Sodomy i Gomory.
Däniken mógłby się zatem ogłosić papieżem wszystkich kosmicznych religii. Ale widać nie ma po co, bo już na książkach dorobił się milionów.Jeśli bowiem założyć, że obce cywilizacje istnieją, to od razu trzeba zapytać, czy one też wierzą w Boga i czy uniwersalne przesłanie Chrystusa także je obejmuje. Skoro Jezus umarł na Ziemi, to czy obcy mieli okazję się o tym dowiedzieć?
A jeśli nie, to czy jego męka powtarzała się na każdej z planet zamieszkanych przez inteligentne byty? Z punktu widzenia teologii są to niebagatelne pytania, dlatego traktuje się je z powagą. W maju tego roku dyrektor Obserwatorium Watykańskiego o. Jose Gabriel Funes udzielił głośnego wywiadu dla "L'Osservatore Romano". Powiedział w nim, że istnienia kosmitów nie można wykluczyć, dlatego wiara w ich istnienie nie jest sprzeczna z katolicyzmem.
Z punktu widzenia Kościoła obcy byliby dla ludzi "braćmi i siostrami". Co do kwestii odkupienia, to być może nie są oni - tak jak my - obciążeni grzechem pierworodnym i pozostają w "przyjaźni ze Stwórcą". Jeśli nie, to - zdaniem ojca Funesa - wystarczy im ofiara, jaką poniósł Jezus.