
Był późny wieczór 12 lutego 1995 r., kiedy ulicą 1 Maja wstrząsnął wielki huk. Ładunek o sile wybuchu porównywalnej do 1 kg trotylu rozerwał zaparkowane audi 100 i siedzących w nim dwóch ludzi. Z okolicznych kamienic wyleciały szyby z okien.
„Policjanci błyskawicznie zablokowali całą ulicę. Na środku leżał młody mężczyzna z urwaną prawą nogą i ręką. Drugi z mężczyzn został tak bardzo rozszarpany, że strażacy do późna w nocy myli okoliczne chodniki i jezdnię” - czytamy w Kurierze Lubelskim sprzed ćwierć wieku.
W latach 90-tych przy ulicy 1 Maja mieszkała Iwona Burdzanowska, wówczas fotoreporter Gazety Wyborczej.
- Weszliśmy z córką i mężem do mieszkania. Nie zdążyłam zdjąć butów, gdy usłyszałam huk. Otworzyliśmy okno. Poczułam zapach materiałów wybuchowych - wspomina po latach.
Widok był przerażający. Na drzewach i płocie, w którego sąsiedztwie dziś funkcjonuje filia banku Santander, porozrzucane były fragmenty ciała. Podwórze usłane było szkłem. Z samochodu niewiele pozostało.

Do eksplozji doszło przypadkiem. Według policyjnych ustaleń kierowca nieostrożnie obchodził się z bombą. Prawdopodobnie planował wykorzystać ją do porachunków gangsterskich. Zabił siebie i kolegę. Jednak ofiar mogło być znacznie więcej. Kilka sekund wcześniej ulicą przejechał autobus.
- Malucha zaparkowałam dwie latarnie od miejsca wybuchu. Gdybyśmy dwie minuty wcześniej wrócili do mieszkania to znaleźlibyśmy się w bezpośrednim sąsiedztwie tego auta. Myślę, że ktoś nad nami czuwał. Matka Boska lub jakaś inna siła - wspomina Iwona Burdzanowska.
Gang staromiejski i elesemiacy
Zorganizowana przestępczość w Polsce pojawiła się wraz z transformacją ustrojową na początku lat 90-tych. Wymuszenia, haracze, handel narkotykami, strzelaniny i bomby-pułapki stały się normalną praktyką rodzimych gangsterów. W 1990 r. wyleciały w powietrze dwa zakłady Kodaka w Warszawie. Cztery lata później w całym kraju podłożono około stu bomb, z czego ponad 30 wybuchło.
- Przestępczość była zawsze, ale na początku lat 90-tych przestępcy zaczęli się organizować. Największe gangi powstały w Wołominie i Pruszkowie. Z biegiem czasu chciały rozszerzyć swoje wpływy w Polsce. Wykorzystywały do tego lokalnych przestępców - mówi Piotr, emerytowany policjant. Na przełomie lat 90-tych i w roku 2000 pracował w Komendzie Wojewódzkiej Policji, gdzie zajmował się walką z przestępczością zorganizowaną. Ze względów bezpieczeństwa woli pozostać anonimowy.
Niechcianym dzieckiem transformacji na Lubelszczyźnie były gangi ze Starego Miasta i LSM.
- Elesemiacy i grupa ze Starego Miasta rywalizowali ze sobą o wpływy. Konflikt nigdy nie przybrał rozmiarów wojny gangów Pruszkowa z Wołominem, ale też były zabójstwa, strzelaniny i bomby - wyjaśnia były policjant.
Każda grupa liczyła po kilkadziesiąt osób. Na przestrzeni lat zmieniała się liczba członków i konfiguracje osobowe. Jednak trzon pozostawał niezmienny.
- W skład gangu staromiejskiego wchodziły osoby znające się niemal od urodzenia, wychowujące się na tej samej dzielnicy, które już jako osoby nieletnie miały zatargi z policją. Grupa przestępcza powstała na zasadzie koleżeństwa - mówi Piotr.
Podobnie powstała grupa elesemiaków z Andrzejem P. ps. „Pierzo” na czele. Mir zdobył tym, że jako 18-latek na osiedlu Piastowskim zastrzelił 24-latka, którego podejrzewał o porysowanie jego samochodu. Usłyszał wyrok 10 lat więzienia, z czego odsiedział tylko część. Po wyjściu skupił wokół siebie grono oddanych kolegów. To był zalążek gangu, który w kolejnych latach rozwinął działalność przestępczą. Z czego utrzymywali się gangsterzy?
- Główną gałęzią ich działalności był handel marihuaną i amfetaminą. Z tego były duże pieniądze. Poza tym, gangi miały swoje „specjalizacje” - wylicza były policjant.
Na początku lat 90-tych w Polsce eksplodowała przedsiębiorczość. Nowe firmy wyrastały jak grzyby po deszcz. W tym czasie grupa ze Starego Miasta trudniła się wymuszaniem haraczy „za ochronę” od właścicieli młodych przedsiębiorstw. Z tym zjawiskiem łączy się serię podpaleń w lubelskich sklepach, która w tym czasie przybrała formę epidemii.
Elesemiacy początkowo postawili na kradzież samochodów. Zyski pochodziły ze sprzedaży aut z przebitymi numerami i części zamiennych. Obie grupy czerpały także korzyści z agencji towarzyskich i wyłudzania kredytów.
Jeśli akurat gangsterzy nie byli poszukiwani przez policję to można ich było spotkać w lubelskich klubach i restauracjach. Elesemiacy upodobali sobie klub MC przy ul. Skłodowskiej (mieścił się w Teatrze w Budowie, po przebudowie obiektu przestał istnieć). Członków Starego Miasta widywano w restauracji Aura przy ul. Pogodnej (obecnie Chili).
Na Lubelszczyźnie działały też grupy zza wschodniej granicy. Na przełomie ostatniej dekady XX i początku XXI wieku prężnie działała grupa Czeczeńców. Ich ośrodek mieścił się przy ul. Wrońskiej w Lublinie. Z usług przybyszów z terenów Wspólnoty Niepodległych Państw (organizacja powstała w 1991 r., żeby zapełnić pustkę po upadku ZSRR) korzystały zarówno gangi ze Starego Miasta, jak i LSM-u. Na przykład, cynglem elesemiaków był Ukrainiec Albert P., ps. „Alik”.
Kiedy w lipcu 1998 r. w Ciecierzynie pod jednym z dużych magazynów spotkali się tzw. żołnierze dwóch rywalizujących gangów doszło do walki, w czasie której Andrzej P. „Pierzo” miał krzyknąć „Alik, wal!”. Na to polecenie Ukrainiec wyciągnął pistolet i zaczął strzelać. Zabił jednego mężczyznę. Sąd Okręgowy w Lublinie uznał, że brak jest wystarczających dowodów na to, by przypisać Andrzejowi P. sprawstwo zbrodni.
Nie został także skazany za podżeganie do popełnienia przestępstwa w 2000 r. „Pierzo” miał wtedy zlecić killerowi zamach na Krzysztofa B., ps. „Krzywy". Mężczyzna po ciężkim pobiciu leżał wtedy w szpitalu w Lubartowie. Płatny zabójca nie wywiązał się z zadania, bo „Krzywy” wykazał się sprytem. Kilka godzin wcześniej zamienił się łóżkami z innym pacjentem. Uzbrojony mężczyzna wszedł na salę i wymierzył pistolet w łóżko. Jednak kiedy zobaczył przypadkowego chorego wstrzymał się od strzału i wyszedł z sali.
Zagrożenie było realne
Koniec lat 90-tych i początek XXI wieku był czasem burzliwych przemian politycznych i gospodarczych. Znakiem tamtych czasów były także krwawe porachunki gangsterów. Ofiarami strzelanin i bomb nie zawsze byli przestępcy. Można było zginąć od przypadkowej kuli. Szczególnie narażeni na niebezpieczeństwo byli znajdujący się na pierwszej linii frontu policjanci
- Zagrożenie było realne. Czy czułem niebezpieczeństwo? Lepszym określeniem jest „wzmożona czujność”. Każdy policjant ma świadomość, że wykonując ten zawód ponosi ryzyko - przyznaje Piotr. Na dowód przytacza historię z drugiej połowy lat 90-tych. Popularnym przestępstwem było wówczas okradanie kierowców tirów. Piotr był w grupie policjantów, którzy walczyli z tym procederem. Pewnego dnia wyjechali z kolegą na patrol.
- Niedaleko Ryk natrafiliśmy na samochód zaparkowany na poboczu. Chcieliśmy go skontrolować. Podeszliśmy. W środku siedziało kilku mężczyzn. Zostaliśmy sterroryzowani bronią, skuci kajdankami i wywiezieni do lasu. Jeden przyłożył mi pistolet do głowy. Całe życie przeleciało mi przed oczami. Tysiąc różnych myśli - wspomina po latach.
- Jak to się skończyło? - dopytuję.
- Rozmawia pan ze mną - odpowiada policjant. W jego głosie słyszę sarkazm. - Sprawcy zostawili nas w lesie i odjechali. Udało nam się oswobodzić. To była grupa z Warszawy. Została później rozbita przez CBŚ. Do dziś nie wiem, dlaczego nas nie zastrzelili. Przypuszczam, że wśród nich mógł być policjant. Myślę, że mieliśmy sporo szczęścia.
Kiedy skończyły się wojny gangów?
- Metody policyjnie się zmieniały. Dostosowywaliśmy się do nowych realiów działania przestępców. Ważnym momentem było powołanie wydziału do walki z przestępczością zorganizowaną, który był protoplastą Centralnego Biura Śledczego. Komendant Główny Policji Jan Michna powołał CBŚ w kwietniu 2000 r. - mówi emerytowany policjant. Służby rozpracowywały struktury przestępcze od środka. Krwawa odsłona wojen gangów w Polsce wygasła do 2003 r. W 2013 r. CBŚ zostało przekształcone w Centralne Biuro Śledcze Policji.
Do likwidacji lubelskich gangów walnie przyczyniła się utworzona w Komendzie Wojewódzkiej Policji grupa operacyjna Wolf. Głównym zadaniem zespołu policjantów z wydziału kryminalnego i prokuratorów było ujęcie Roberta K. ps. „Ciolo”. To jemu przypisuje się kierowanie na początku lat 90-tych grupą ze Starego Miasta.
W swoich czasie „Ciolo” uchodził za jednego z najgroźniejszych polskich przestępców. Za kilka zabójstw i brutalny napad na dom w Markach w 1993 r. został skazany na wieloletnie więzienie. Bandyta miał w zwyczaju torturować swoje ofiary. W sierpniu 1992 r. miał postrzelić hurtownika Krzysztofa S. przy ulicy Wylotowej w Lublinie. Kasjer miał w torbie 600 mln zł. Zmarł miesiąc później.

W kolejnych latach gangster napadał na domy w Niemczech i w Polsce. Został zatrzymany na Ukrainie w 1994 r. Dzięki współpracy polskiej policji i ukraińskiej milicji udało się go ująć i przetransportować do Polski.
- Ukraińscy milicjanci dostarczyli go nad granicę. Po jej przekroczeniu został przetransportowany helikopterem do aresztu śledczego w Lublinie - mówi dr Andrzej Przemyski, prawnik i historyk, w latach 90-tych rzecznik Komendanta Wojewódzkiego Policji w Lublinie.
Policji i prokuraturze udało się także doprowadzić do uwięzienia Andrzeja P., ps. „Pierzo”. Dla gangu elesemiaków to był gwóźdź do trumny.
- Większość członków grupy została zatrzymana, część zaprzestała działalności. Strzelaniny się skończyły. Zmieniła się przestępczość. Odeszli przestępcy starej daty. Część została zatrzymana przez policję i otrzymała wieloletnie wyroki. Część zmarła. Miejsce haraczy i zabójstw zajęły przestępstwa ekonomiczne, przemyt papierosów. Pieniądze pozyskiwane z przemytu papierosów są równie wysokie, jak z handlu narkotykami, natomiast zagrożenie karą jest nieporównywalnie mniejsze. Młodzi bardziej byli zainteresowani pieniędzmi niż walką między sobą - przyznaje policjant. Zdaniem dr Andrzeja Przemyskiego w latach 90-tych Lublin miał sporo szczęścia: - Zorganizowana przestępczość była, ale daleko jej było do Pruszkowa i Wołomina. Dlaczego? Przestępcy nie mieli czego u nas szukać. W przeciwieństwie do innych, bogatszych rejonów Polski. Na szczęście dla Lublina i mieszkańców.
Dzieciobójstwo w Czerniejowie. Od makabrycznego odkrycia min...
Ta tragedia nadal budzi emocje. Trzynaścioro dzieci utonęło ...
