Lublin 1916 r. Stryczek już czeka na krwawych kochanków

Mariusz Gadomski
Winnych sądzono na Zamku w Lublinie
Winnych sądzono na Zamku w Lublinie Anna Kurkiewicz
Jesienią 1915 r. Lublinem, w którym swoje porządki zaczynali robić nowi okupanci - Austriacy, wstrząsnęła wieść o straszliwej zbrodni.

Nowa władza rychło zerwała z carskimi zwyczajami. Ochrona ładu i porządku publicznego na zapleczu frontu stała się jednym z kluczowych zadań wojska i policji. Proste śledztwa nie ciągnęły się już miesiącami, a sądy polowe surowo karały winnych. Na czele lubelskiej policji stanął komendant żandarmerii okręgowej, rotmistrz Hugo Essenberger. Jednym z pierwszych śledztw, jakie prowadził, była sprawa morderstwa siedmioosobowej rodziny.

Skatowani toporkiem

7 października 1915 r. o godz. 7.15 wieczorem do szpitala Szarytek w Lublinie przyjechał konnym wozem gospodarz ze wsi Trojaczkowice Małe. Przywiózł rannego - swojego sąsiada. U Mikołaja Marczyka lekarze stwierdzili ciężkie obrażenia głowy w wyniku ciosów zadanych - jak stwierdzono - „twardym narzędziem o ostrych krawędziach”. Najbardziej zmasakrowana była głowa. Takie rany mogły być skutkiem dotkliwego pobicia.

Woźnica poinformował, że cała rodzina Marczyka - żona, teściowa i cztery córki - została w nocy zamordowana przez nieznanych sprawców. Powiadomiono policję; rotmistrz Essenberger na wieść, że ofiarami zbrodni były kilkuletnie dzieci, osobiście zaangażował się w śledztwo. Zanim powołana przez niego grupa dochodzeniowa dotarła na miejsce kaźni, Mikołaj Marczyk zmarł w szpitalu na skutek odniesionych ran.

Widok w mieszkaniu był naprawdę porażający. W jednej izbie leżały we krwi zwłoki Amelii Marczykowej i jej matki Marii Poleszczakowej. Obie kobiety miały roztrzaskane czaszki. W drugim pomieszczeniu znaleziono zmasakrowane ciała czterech córek Marczyków: Stanisławy, Marianny, Władysławy i Janiny.

Od rana w obejściu panowała nienaturalna cisza. Wreszcie zaniepokojeni sąsiedzi zastukali do mieszkania. Drzwi nie były zamknięte na klucz. Po odkryciu, że żona gospodarza, jej matka i dziewczynki są już martwe, zajęto się Mikołajem Marczykiem, który dawał słabe oznaki życia. Jeden z gospodarzy zaofiarował się odstawić go do szpitala w Lublinie, gdzie tamten zmarł.

Narzędziem zbrodni okazał się znaleziony pod ławą toporek, używany w czasie wojny przez piechotę rosyjską. Były na nim ślady krwi. Mieszkanie zostało doszczętnie splądrowane.

Znała zabójców?

Ze względu na rodzaj użytego narzędzia, w pierwszych godzinach śledztwa policja podejrzewała, że sprawcą zbrodni jest dezerter z rosyjskiej armii. Jej niedobitki po przegranej bitwie pod Kraśnikiem grasowały na całym obszarze dawnej guberni lubelskiej, dopuszczając się licznych morderstw, gwałtów, rabunków i kradzieży.

Podobnych przypadków jak w Trojaczkowicach było wówczas sporo. Policja i sądy miały z bandami mnóstwo roboty. Wyłapywanych przestępców przykładnie karano. Na przykład 3 kwietnia 1916 r. w Krasnymstawie odbyło się publiczne wykonanie wyroków śmierci na przywódcach najgroźniejszych grup. Austriacy powiesili trzech rozbójników na gałęziach lipy. Tzw. „Drzewo wisielców” do dziś stoi w pobliżu komendy straży pożarnej. Jeszcze w latach 80. XX w. żyli ludzie, którzy pamiętali tę wstrząsającą egzekucję.

„Ilustrowany Kuryer Codzienny” w wydaniu z 2 czerwca 1916 r., powołując się na publikację niemieckiej gazety „Berliner Tageblatt” podawał, że „w czasie od października 1915 r. do końca kwietnia 1916 r. wydarzyło się w Królestwie, na obszarze pozostającym w zarządzie austryackim, 300 napadów rabunkowych, mordów i zamachów (...). Rabusie tworzą najczęściej bandy, do których należą przeważnie chłopi, rosyjscy zbiegowie wojskowi i jeńcy. Banda składa się zwykle z 20 do 30 ludzi, uzbrojonych w karabiny, znalezione na pobojowiskach”.

W całej sprawie było jednak kilka rzeczy zastanawiających. Nie stwierdzono np. żadnych śladów włamania. Wyglądało więc na to, że Marczykowie z własnej woli wpuścili mordercę do mieszkania, nie mając pojęcia o jego zamiarach. Snuto domysły, że mógł on udawać żebraka lub inwalidę, żeby wzbudzić litość gospodarzy.

Uwagę rotmistrza Essenbergera zwrócił fakt, że Stanisława, najstarsza córka Marczyków, jako jedyna z sióstr nie leżała w chwili śmierci w łóżku. Poza tym miała otwarte oczy. Nie mogła więc, jak młodsze rodzeństwo, zginąć w czasie snu. Najprawdopodobniej zbudziła się, wstała i zobaczyła sprawcę.

Proces dedukcji śledczych wyglądał zatem następująco: gdyby to był nieznajomy napastnik, 13-letnia dziewczynka zapewne próbowałaby uciekać przed nim albo zaczęłaby krzyczeć. Jeśli zabójca dopadłby ją i zadał cios, to ciało nie leżałoby przy łóżku, ale w pewnym oddaleniu. Marczykówna mogła nie zdążyć uciec, albo strach do tego stopnia ją sparaliżował, że nie stawiała oporu. Nie można było jednak wykluczyć, że znała sprawcę i nie spodziewając się po nim złych zamiarów, nie podjęła próby obrony...

Trop wiódł na Wieniawę

Przyjęto ostatecznie, że zbrodni dokonał ktoś, kto w nocy z 6 na 7 października 1915 r. przebywał u Marczyków z wizytą. Mogły to być dwie albo nawet trzy osoby. Gospodarze utrzymywali bowiem przyjazne stosunki z pewną parą z Lublina. Stanowili ją mężczyzna w wieku zbliżonym do Mikołaja Marczyka i nieco młodsza odeń kobieta.

Policji nie zajęło wiele czasu ustalenie i powiązanie ze sobą kolejnych faktów. Trop wiódł na jedno z przedmieść Lublina - Wieniawę. Tam podejrzana para miała zamieszkiwać. Poznano ich nazwiska: byli to 48-letni Józef Woźniak i jego kochanka Aniela Gorajczykówna, lat 37.

Mroczne przesmyki między zabudowaniami i ogródki zasłaniające domy sprzyjały ucieczce. Brnący po nieutwardzonej nawierzchni żandarmi trzymali zatem dłonie na rękojeściach karabinów. Zatrzymanie i przetransportowanie do aresztu Woźniaka i Gorajczykówny przebiegło jednak spokojnie.

Żeby nie wydały

Proces pary kochanków oskarżonych o zbiorowe zabójstwo odbył się w trybie doraźnym 19 października 1915 r. w Sądzie Okręgowym w Lublinie, przemianowanym kilkanaście dni wcześniej na sąd wojenny przy Komendzie Obwodowej. Wśród publiczności nie było kobiet. „Władze zezwoliły przysłuchiwać się rozprawom jedynie mężczyznom” - informował „Głos Lubelski” w numerze 290 z 1915 r.

W toku przewodu sądowego ustalono, że Józef Woźniak i Aniela Gorajczykówna zamordowali 7-osobową rodzinę Marczyków w celu czysto rabunkowym. Przyszli do nich z wizytą, zaś w ramach „gościńca” przynieśli wódkę, żeby uśpić ich czujność. Woźniak tylko udawał, że wychyla kielichy do dna. Po zakończonej późną nocą libacji Gorajczykówna została w mieszkaniu, a jej kochanek poszedł z Marczykiem spać do stodoły.

Tam kilka razy uderzył go w głowę obuchem siekiery, po czym lekko zastukał do drzwi domu. To był umówiony znak dla wspólniczki. Chociaż oboje zachowywali się cicho, pukanie zbudziło jednak żonę i teściową gospodarza. W odpowiedzi na zdziwione miny kobiet, wyjaśnili, że jednak zdecydowali się iść do domu.

Gorajczykówna wyszła pierwsza, ale zaraz zawróciła z ganku, mówiąc, że deszcz pada i że „będą więc musieli pozostać u nich do świtu”. Czekali aż Marczykowa i jej matka ponownie zapadną w sen. Potem Woźniak zamordował obie ciosami siekiery. Zostały dziewczynki. Bali się, żeby dzieci nie wydały ich policji. Weszli do drugiego pomieszczenia, przyświecając sobie lampą naftową.

„W tejże chwili obudziła się 13-letnia Stanisława Marczykówna, którą Woźniak ogłuszył uderzeniem obucha, a gdy dziewczynka skonała, zamordował jeszcze razem śpiących troje młodszych dzieci: Marjannę, Władysławę i Janinę” - podawał korespondent „Ziemi Lubelskiej” w numerze 352 z 1915 r.

Oboje na szubienicę

Po zabiciu całej rodziny zbrodnicza parka splądrowała mieszkanie. Zabrali ubranie Amelii wiedząc, że są w nim zaszyte pieniądze. Pod podszewką palta było ukrytych 190 rubli. Ponadto ukradli kożuch, buty i kilka funtów sadła.

O godz. 5 po południu sąd ogłosił wyroki. Oskarżeni zostali skazani na kary śmierci przez powieszenie. Woźniak przyjął wyrok ze spokojem. Gorajczykówna zareagowała wybuchem płaczu. Była na Lubelszczyźnie jedną z czterech kobiet, które w pierwszym okresie okupacji od 1 września 1915 r. do końca 1916 r. zostały skazane przez austriackie sądy na karę śmierci za morderstwa.

Skazanych prosto z sądu odstawiono do więzienia, które mieściło się na Zamku Lubelskim. W dwie godziny później na dziedzińcu zamkowym kat wykonał podwójną egzekucję. Najpierw na szubienicy zawisł Woźniak, a kwadrans po nim jego wspólniczka.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl