Robercik postanowił wypiąć się na reprezentację Polski, kolegów z drużyny narodowej, kibiców Biało-Czerwonych i całe środowisko piłkarskie. Rozpieszczony do granic wytrzymałości „Lewusek” uznał, że po piekielnie trudnym sezonie w Barcelonie, w którym razem z „Dumą Katalonii” sięgnął po mistrzostwo Hiszpanii, Puchar Króla i Superpuchar Hiszpanii, należy mu się chwila oddechu i świat piłkarski z pewnością to zrozumie. Tym bardziej, że 36 lat na karku robi swoje i zregenerować się wcale nie jest łatwo.
Nasze dobro narodowe, drugie obok, toczka w toczkę, podobnej Igi Świątek, postanowiło więc wziąć po wyczerpującym sezonie należny urlop, nie zwracając (a może nie zawracając sobie w ogóle głowy) narodową reprezentacją. Świątek też postanowiła sobie wziąć wolne od barw narodowych i wycofała się z Pucharu Billie Jean King w Radomiu przed polską publicznością, ponieważ uznała, że lepiej sobie odpocząć przed meczami o kolejny model najnowszego Porsche i wielką kasę w turniejach w Stuttgarcie, Madrycie, Rzymie i Paryżu.
Robercik więc zabrał cztery litery w troki, żonę Anię i wspaniałe córki, na zasłużony relaks na jachcie na Morzu Śródziemnym (zdjęcia muskularnego „Lewego” prężącego się na pokładzie żaglówki doprawdy robią wrażenie). Co w Polsce wywołało zrozumiałą burzę – no, bo jak to? Kadra szykuje się do rozpoczęcia kwalifikacji mistrzostw świata 2026 w USA, Kanadzie i Meksyku, a kapitan korzysta z uciech nadchodzącego lata reprezentację kompletnie zlewając.
Na takie faux pas rzeczonego kapitana zareagował jego menedżer, nie w ciemię bity agent, Pini Zahavi. Zdzwonił się ze swoim zawodnikiem i wygarnął mu, że chyba na łeb z jachtu skoczył lekceważąc swoich kibiców i całe polskie środowisko piłkarskie. Pini zjechał Robercika od stóp do głów, że nie ma nawet krztyny szacunku do swoich wiernych sympatyków i natychmiast ma lecieć do Polski, ratować ostatnie resztki zszarganego wizerunku.
Magazyn Gol24: Kadra pod lupą, przed meczem z Mołdawią

Robercik przyjął zje... radę Piniego (bądź co bądź, to tylko dzięki bliskim kontaktom agenta z prezesem „Blaugrany” Joanem Laportą, może zagrać w Barcelonie w przyszłym sezonie) i postanowił przylecieć w piątek do Chorzowa.
Problem wynikł tylko z zorganizowaniem prywatnego Jeta. Robercik bowiem, mimo że zarabia 20 milionów euro rocznie w Barcelonie, nie był zbytnio wyrywny na opłacenie przelotu (wiadomo, pieniądze trzymają się tych, którzy ich nie wydają).
W końcu jednak „Lewemu” udało się dolecieć na pożegnanie swojego dogrywającego „Grosika”, z którego od początku współpracy w kadrze darł łacha (pamiętny tekst o liczeniu pieniędzy z kontraktu brutto, zamiast netto). Robercik po wylądowaniu na ziemi ojczystej, z miejsca pouczył dziennikarzy, że on w zasadzie już nic nie musi...
Czyli ma się rozumieć przyleciał do Chorzowa z łaski, a w zasadzie przymusu Piniego Zahaviego.
Z mocy Robercika w meczu z Finlandią na początek eliminacji nie skorzystamy. Mecz o pietruchę z Bilbao na zakończenie LaLiga był przecież o niebo ważniejszy... Sto bramek dla Barcelony przecież więcej znaczy niż jakiś gol w Helsinkach.