Polowanie na taksówkarzy
Ponad 20 lat temu niezliczone tłumy uczestniczyły w pogrzebach taksówkarzy, zamordowanych w październiku 1998 roku przez Piotra Domańskiego, studenta Politechniki Łódzkiej.
Zbrodnie, które wstrząsnęły nie tylko Łodzią ZDJĘCIA
Kiedy 8 listopada 1998 r przy budce telefonicznej w Inowłodzu policjanci pojmali Piotra Domańskiego, wielu ludzi żałowało, że w Polsce obowiązuje już moratorium na wykonywanie kary śmierci.
Ani jeden mięsień nie drgnął na jego twarzy, gdy 20 grudnia 1999 roku Sąd Okręgowy w Łodzi trzykrotnie skazywał go na dożywocie za dokonanie trzech morderstw. Jego zbrodnie okrzyknięto najbardziej niezrozumiałymi w dziejach bandytyzmu polskiego. Piotr Domański, wówczas 24-letni student Politechniki Łódzkiej, zaczął siać śmierć z pistoletem w ręku 7 października 1998 r.
Jego pierwszą ofiarą był łódzki taksówkarz Wojciech K. Ciało ofiary ukrył w bagażniku i o zmroku wyruszył z zamiarem zaatakowania i ograbienia z gotówki jednego z cinkciarzy, ale pomyłkowo zastrzelił dozorcę parkingu. Jego zwłoki umieścił na tylnym siedzeniu i następnego dnia ruszył autem w miasto. Próbował zatrzymać go taksówkarz, który rozpoznał mercedesa kolegi. Zginął od dwóch kul. Domański zbiegł z miasta i miesiąc ukrywał się w domku letniskowym w lesie koło Inowłodza. Prowadził tam makabryczny pamiętnik. Pisał:
Mam nowe dokumenty, nową twarz i pełen luz. Znowu zaczynam marzyć. Widzę piękne, czarne bmw 325, odpicowane, że mała głowa. W środku ogolony prawie na łyso gość. Ciemne okulary, cygaro w gębie, dobra giwera pod pachą. Żyć nie umierać. I do tego, kurwa, dążę. Tak ma być. Właśnie po to zszedłem z prostej ścieżki (...)
Domański usłyszał "dożywocie". O przedterminowe, warunkowe zwolnienie z więzienia będzie mógł ubiegać się po odbyciu 30 lat.
Dzieci w beczkach
Tak upiornej zbrodni nie odnotowały najstarsze kroniki kryminalne Łodzi. Jadwiga i Krzysztof N. zamordowali czworo własnych dzieci! Kiedy 26 kwietnia 2003 roku policjanci weszli do ich mieszkania przy ul. Radwańskiej, zamarli z przerażenia. W szafie ukryte były trzy beczki, a w nich zmumifikowane zwłoki 5-letnich bliźniaków i dwóch noworodków. Równie potwornego losu tylko cudem uniknęła siostra pomordowanych, 11-letnia wówczas Monika.
O okrutnym wielokrotnym dzieciobójstwie może do dziś nikt by się nie dowiedział, gdyby nie przypadek. Krzysztof N. od pewnego czasu poszukiwany był listami gończymi za włamania i kradzieże. W kwietniu 2003 r. urządzono więc na niego zasadzkę. Funkcjonariusze wezwali strażaków i dostali się do mieszkania przez balkon, ale po ściganym - ani śladu. Była tylko jego spanikowana małżonka, Jadwiga N.
Jej pokrętne tłumaczenie powodu nieobecności Krzysztofa N. tylko wyostrzyły czujność funkcjonariuszy. Zlustrowali wszystkie kąty, zajrzeli do szafy. Stały w niej trzy duże, niebieskie beczki. Sąsiad obecny przy przeszukaniu pamięta ten koszmar jakby to było dzisiaj:
- Wszedłem do ich mieszkania. W beczkach, na wierzchu leżały brudne ubrania, ale zapach wskazywał, że jest coś jeszcze. Zobaczyłem włosy i główkę dziecka. Wyszedłem stamtąd oblany zimnym potem...
Hieny z pogotowia
Cały świat świat dowiedział się, że w Łodzi lekarze i pielęgniarze z pogotowia ratunkowego zabijali pavulonem pacjentów! Ilu wyprawili na tamten świat - tego nie dowiemy się nigdy.
W lipcu 2008 roku, zbliżał się ku końcowi pierwszy akt współczesnego procesu szajki parającej się zarabianiem na nieboszczykach. Należący do niej pielęgniarze, dyspozytorzy, kierowcy i lekarze pogotowia ratunkowego, „sprzedawali” łódzkim zakładom pogrzebowym całe ludzkie zwłoki. Dostawali za jedną „skórę” (slangowe określenie nieboszczyka, ukute w funeralnym podziemiu) średnio 400 euro. Ale żeby mieć jak najwięcej skór na sprzedaż, trzeba było zapewnić ich dopływ. Załatwiano to najczęściej pavulonem - lekiem zwiotczającym mięśnie, co przyspieszało lub wręcz powodowało zgon pacjenta. W ciągu paru lat kilkunastu zwyrodnialców wstrzyknęło pavulon i inne leki zwiotczające blisko stu chorym. Co najmniej w kilku przypadkach takie zabiegi skończyły się natychmiastowym śmiertelnym zejściem.
Jeden z niepracujących już w pogotowi sanitariuszy tak opisywał ten proceder:
Gdy początkowo kilku co cwańszych grabarzy płaciło nam wódką i zagrychą za adresy, gdzie już ktoś stygł, współpracowaliśmy z nimi bez zapału. Bo ile można wypić i zeżreć darmowej kiełbasy. Ale kiedy do walki o nieboszczyków przystąpiła ponad połowa z siedemdziesięciu zakładów pogrzebowych, konkurencja wzrosła, a z nią cena skóry zaczęła gwałtownie rosnąć. Na początku dwutysięcznego roku doszła do 1.800 złotych za namiar na nieboszczyka. A dołokopy płaciły bez szemrania i wołały o więcej
Sąd Okręgowy w Łodzi po osądzeniu czterech głównych beneficjentów handlu skórami, wymierzył im kary od 5 lat więzienia do dożywocia.
Zbrodnie, które wstrząsnęły nie tylko Łodzią ZDJĘCIA
Zezwolił także na podanie nazwisk skazanych do publicznej wiadomości. Wyrok Sądu Okręgowego utrzymał w mocy Sąd Apelacyjny na posiedzeniu w dniu 9 czerwca 2008 roku, a następnie Sąd Najwyższy.
Łódzkie zbrodnie, o których słyszał cały świat. Makabryczne ...
