Wybory 2025. Końcówka kampanii prezydenckiej w Łódzkiem.
Plan sztabowców Trzaskowskiego na ostatni czwartek przed drugą turą to wizyty w Zduńskiej Woli, Pabianicach i Zgierzu. Niektórzy w łódzkiej PO zachodzili w głowę, po co traci czas na przybijanie piątek akurat mieszkańcom tych miast, w których wybory wygrał, a dwóch ostatnich nawet różnicą kilkunastu punktów procentowych. Inni na to, że to abecadło prawideł kampanii: pokazać się w jej końcówce w miejscach przyjaznych, bo działo to mobilizująco na elektorat. A elektorat Trzaskowskiego mobilizacji potrzebuje, bo choć miał być niezagrożonym faworytem, to ostatnie sondaże dają mu przewagę w granicach błędu statystycznego nad Nawrockim, inne przewidują zaś minimalną porażkę. Być może sensu tej wizyty w Łódzkiem należy też upatrywać we wpływach Cezarego Tomczyka, wiceministra obrony narodowej i ważnej figury w sztabie Trzaskowskiego. To w końcu miasta z jego okręgu sejmowego, a i sam Tomczyk pojawił się tam razem z Trzaskowskim. Inna kuriozalna rzecz to ta, że Trzaskowski nie pojawił się na żadnym oficjalnym spotkaniu z wyborcami w Łodzi, a niektórzy się zastanawiali, jak to możliwe, że z Pabianic, gdzie spotkanie miał o godz. 17, tak długo przez Łódź, jechał do Zgierza, gdzie przecież z wyborcami spotkać się miał dopiero o godz. 20.15... Doszło idiotycznej w treści konferencji, gdzie politycy PO w Łodzi, zapraszali łodzian na spotkania z kandydatem w sąsiednich miastach. Są też interpretacje, że to ludzie Zdanowskiej walczyli, by Trzaskowski do Łodzi nie przybył, choć jest obok. Gdyby kandydat przyjechał, to prezydent Zdanowskiej by z nim nie było, bo jest na zagranicznym urlopie. Zdumiewający pomysł z tym odpoczynkiem w końcówce kampanii, szczególnie w tym kontekście, że to wlaśnie prezydent najgłośniej mówiła o potrzebie mobilizacji. Z agendy zdjęto natomiast Piotrków Trybunalski, bo tam jest szykowane referendum z nielegalnymi migrantami w tle. Stąd uznano, że lepiej się tam z Trzaskowskim nie pchać, bo to jak stąpnięcie na własne grabie.
Intrygujący jest fakt, że nawet w dołach partyjnych łódzkiej PO, są tacy, którzy przewidywali, lub przynajmniej tak mówią, że Trzaskowski swoimi wynikami wyborczymi nie powali z nóg. Działacz łódzkiej PO, żaden prominent zresztą, powiada, że wietrzył kłopoty już wówczas, gdy zobaczył twarze sztabu Trzaskowskiego, głównie ministra sportu Sławomira Nitrasa i wiceministra Tomczyka, czyli te same, które "pogrzebały swoimi pomysłami w 2014 roku kampanię Ewy Kopacz, która w Warsie zaglądała ludziom do talerzy i obwoziła rząd po kraju na kosztowne posiedzenia w terenie, które nic nie dały prócz oddania władzy PiS na osiem lat".
Siłą rzeczy kampania PO w Łodzi polegała głównie na rozdawaniu przez polityków ulotek i wysłuchiwania pretensji przechodniów rozczarowanych poczynaniami rządu Donalda Tuska, czy też brakiem poczynań. Stąd też najważniejszym wydarzeniem w kampanii między turami w Łodzi, była rezygnacja Cezarego Grabarczyka ze stanowiska szefa regionu łódzkiego w Platformie Obywatelskiej. Grabarczyk, niegdyś dwukrotny minister, z bieżącej polityki wykopał się sam, bo akurat zapadł prawomocny wyrok skazujący go na rok więzienia w zawieszeniu oraz 7,2 tys. zł grzywny za poświadczenie nieprawdy w dokumentach egzaminacyjnych w procedurze pozyskiwania pozwolenia na broń. Dziesięć lat temu przed pierwszą turą wyborów prezydenckich, które potem przegrał Bronisław Komorowski, Grabarczyk naciskany przez premier Kopacz składał rezygnację ze stanowiska ministra sprawiedliwości, bo właśnie wyciekła afera z jego "egzaminem", wskutek którego to pozwolenie na broń zdobył. Teraz, przed drugą turą wyborów prezydenckich, zrezygnował ze stanowiska szefa regionu PO właśnie w związku z wyrokiem w sprawie pozwolenia na broń. Piękna, symboliczna klamra.
Ta rezygnacja, a raczej jej konsekwencje, tylko pozornie nie mają związku z kampanią i wynikami drugiej tury wyborów prezydenckich. Otóż "duży i mały Czarek", jak ich nazywają w łódzkiej PO, czyli Grabarczyk i Tomczyk, lokalnie stanowili siłę stojącą w poprzek drugiej silnej partyjnej koterii, której twarzą jest prezydent Łodzi Hanna Zdanowska, także wiceprzewodnicząca regionu łódzkiego PO. I co robi Zdanowska po rezygnacji Grabarczyka? Na zarządzie regionu proponuje posadę pełniącego obowiązki szefa regionu dla Tomczyka. Nielogiczne? Brak konsekwencji? Ależ skąd. Region łódzki PO czekają jesienią wybory wewnętrzne, także przewodniczącego. Zdanowska tym zręcznym manewrem postawiła Tomczyka w bliskim sąsiedztwie wnyku. Gdy Trzaskowski wygra wybory, Tomczyk ma zostać szefem prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego i tak czy siak z PO odejdzie. Jeśli zaś Trzaskowski wybory przegra, to nic łatwiejszego jak sporą częścią odpowiedzialności obarczyć "małego Czarka", który w tej sytuacji miałby spory kłopot ze startem, a drogę do szefostwa regionu otwartą będzie mieć Zdanowska lub ktoś jej powolny...
Nawrockiego w Łódzkiem przed drugą turą nie było, bo w końcu tu wygrał, ale jego ostatnia wizyta w Łodzi w końcu kwietnia, była wydarzeniem relacjonowanym przez wszystkie liczące się media. To właśnie w Łodzi sztab PiS zorganizował ogólnopolską konwencję programową Nawrockiego, na którą udało się ściągnąć nawet prezydenta Andrzeja Dudę, a ten wygłupił się udzieleniem poparcia kandydatowi PiS, podczas gdy wcześniej publicznie stwierdził, że "prezydent nie jest od udzielania poparcia kandydatom". Tymczasem sytuacja w Łódzkim PiS przed konwencją Nawrockiego wciąż była niestabilna. Od jesieni partią w okręgu rządzi poseł Agnieszka Wojciechowska van Heukelom, acz nie na podstawie wyników wyborów wewnętrznych, a na podstawie glejtu od prezesa Jarosława Kaczyńskiego i to jest jedyna taka sytuacja w skali wszystkich partyjnych okręgów PiS. Wojciechowska pozbawiła nieformalnej władzy i wpływów Janinę Goss, która trzęsła łódzkim PiS przez dwie ostatnie dekady z pozycji skarbnika, tylko i wyłącznie w oparciu o prywatne relacje z Kaczyńskim, który w końcu ufać jej przestał. "Maksimum władzy i zero odpowiedzialności" - tak niektórzy określali pozycję Goss w partii. Siłą rzeczy czystka rozpoczęta przez Wojciechowską zderzyła się z dużym oporem części działaczy, a byli wśród nich i niektórzy radni, którzy łudzili się, że Goss jeszcze do władzy powróci. Po konwencji chyba z tych złudzeń zostali obdarci, bo ta chyba w prosty sposób "zalegalizowała" i potwierdziła władzę Wojciechowskiej. Dowodem może być choćby kuluarowe zdjęcie o jakże symbolicznej wymowie: poseł Wojciechowska w towarzystwie Karola Nawrockiego i szeroko uśmiechniętego prezesa Kaczyńskiego.
Druga tura wyborów prezydenta odbędzie się 1 czerwca.
