Niewiele jak na człowieka, który żył też nie za długo, ale któremu życie i zdrowie zawdzięcza naprawdę wielu. Bardzo wielu. A pamięć o nim trwa - co trzeba podkreślić - wciąż jednakowo silna i życzliwa nie tylko w rodzinie, co wydaje się oczywiste, ale przede wszystkim wśród mieszkańców Nowego Tomyśla od… 58 lat. Czy to zwyczajne?
- I tak, i nie - odpowiada ks. Krzysztof Różański, postulator procesu beatyfikacyjnego chirurga, któremu w tym mieście (dokąd został zesłany za karę za odmowę wykonania poleceń komunistycznych władz Poznania) dane było spędzić tylko osiem ostatnich lat życia. - Bo doktor był zwyczajnym w swej dobroci, pracowitości i oddaniu pacjentom. Ale jednocześnie był nieprzeciętnie utalentowanym lekarzem - diagnostą, chirurgiem, a właściwie wszystkich specjalności po trochu, który dla ratowania ludzkiego zdrowia i życia był gotowy zrobić wszystko. Także oddać cały swój czas, swoje zdrowie, a karierę to już na pewno.
A ludzie po prostu długo pamiętają dobro, którego zaznali, człowieka, któremu zawdzięczają zdrowie, a życie to już zwłaszcza. I opowiadają o nim swym dzieciom, a te swoim dzieciom.
Bóg, a zaraz za Nim ludzie
- I co ciekawe - podkreśla ks. Różański - jednakowo dobrze zapamiętali doktora Hołogę jako wybitnego, pełnego poświęcenia lekarza, jak jego siłę i odwagę w wyznawaniu wiary w tamtych, tak trudnych dla ludzi wierzących, czasach. A nie była to przecież osoba duchowna, niejako „zawodowo” zobowiązana do dawania świadectwa wiary, ale zwyczajny katolik, który zasady ewangeliczne przyjął za zasady swojego życia. I na serio, wiernie ich przestrzegał. Prawda, jak niewiele?
- Serio traktował Boga i ludzi - właśnie w tej kolejności. I wcale nie był natchnionym, oderwanym od rzeczywistości, człowiekiem chodzącym parę centymetrów nad ziemią. A przecież modlił się przed każdą operacją, przed trudniejszymi odmawiał „Pod Twoja obronę”, nie pozwalał zdjąć krzyża w szpitalu, nie zgadzał się na aborcje. Zawsze w naszej rodzinie opowiadało się, jaki to był wesoły, dowcipny mężczyzna, zawsze skory do żartów i biesiadowania… - dodaje Barbara Grochal, krewna doktora Hołogi z Poznania.
- Ba… nawet na sport znajdował czas - dużo jeździł na rowerze i miał taką kondycję, że dwa razy ze znajomym pojechali na rowerach do Gdańska - wchodzi kuzynce w słowo Bernadeta Gliszczyńska, kolejna (już nieco dalsza) krewna lekarza, też z Poznania. - A już poważnie, proszę powiedzieć, czy sam fakt, że w kondukcie żałobnym szło kilka tysięcy - mówi się o około sześciu - ludzi z miasta, Poznania i całej okolicy, a pewnie i kraju - ramię w ramię: księża i milicjanci w mundurach i ze sztandarami, zakonnice i straż pożarna, wojskowi i harcerze, nie mówi sam za siebie, jakim człowiekiem był wujek?
Starania o beatyfikację
Jak widać żywiołowa i energiczna osobowość zupełnie nie przeszkadza, by być świętym, ale po drodze najpierw błogosławionym.
- Gdy do tego dojdzie, będzie to epokowe wydarzenie - tak na informację, że Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych zezwoliła na rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego doktora Kazimierza Hołogi, zareagował ksiądz Władysław Kasprzak, były proboszcz parafii pw. Najświętszej Maryi Panny Nieustającej Pomocy w Nowym Tomyślu.
To właśnie on pierwszy rozpoczął starania o wyniesienie na ołtarze zasłużonego dla Nowego Tomyśla lekarza.
Wszystko zaczęło się właściwie niedawno, w 1998 roku, kiedy ksiądz Kasprzak wraz z grupą osób przekonanych o wyjątkowości lekarza, a była wśród nich także Elżbieta Helwing, dyrektor tutejszego zespołu szkół, rozpoczął zbieranie dowodów przemawiających za świętością doktora Hołogi.
- Dotarliśmy wtedy do wielu ludzi, nie tylko mieszkańców naszego miasta, którzy zawdzięczają lekarzowi życie lub życie swoich bliskich, którzy go cenili i pozostawali wdzięczni. Zebraliśmy to wszystko, a następnie dokumenty trafiły do Kurii Arcybiskupiej w Poznaniu - wspomina ks. Władysław Kasprzak. - Ważną rolę odegrał tu pochodzący z Nowego Tomyśla ksiądz Krzysztof Różański, który został wyznaczony przez księdza arcybiskupa na postulatora procesu beatyfikacyjnego.
W czwartek, 20 lipca do Nowego Tomyśla dotarła informacja z Rzymu, że Kongregacja wyraziła zgodę na rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego doktora Kazimierza Hołogi:
- Jesteśmy bardzo zadowoleni, szczególnie, że Hołoga to świecki kandydat, czyli najlepszy dowód, że nie tylko duchowni są przeznaczeni do świętości. A wszystko potoczyło się niespodziewanie szybko. Nie zapominajmy jednak, że proces dopiero się zaczyna, jest jednak długotrwały i nie potrafimy określić, kiedy się zakończy. Na razie w stosunku do Kazimierza Hołogi możemy używać określenia „sługa Boży” - wyjaśnia ks. Władysław Kasprzak.
Radości z informacji o rozpoczęciu procesu nie kryje również Elżbieta Helwing, dyrektor Zespołu Szkół Zawodowych i Licealnych w Nowym Tomyślu, która równie mocno od samego początku w cały proces była zaangażowana. To szkoła przez nią zarządzana, obok miejscowego szpitala i jednej z ulic, nosi imię dra Kazimierza Hołogi.
- Pamiętam jak w 2006 r. pani dyrektor szukała patrona dla nowego zespołu szkół - opowiada Bernadeta Gliszczyńska. - Wspominała, że któregoś dnia poszła na cmentarz odwiedzić groby swoich bliskich i sama nie wie, jak nagle znalazła się przy nagrobku doktora. I już wiedziała. Potem opowiadała, że czuła, jakby ją ktoś ciągnął w jego kierunku za nogawkę - dodaje ze śmiechem.
- Czekaliśmy na tę wiadomość dwa lata. A jak już rozeszła się bardzo szybko, było wiele telefonów uczniów, nauczycieli, mieszkańców, którzy także cieszyli się z tego faktu. Zresztą, kto bardziej niż dr Hołoga swoim życiem zasłużył na to? - pyta retorycznie Elżbieta Helwing.
Kimże on był?
Kazimierz Antoni Hołoga urodził się w Poznaniu. Miał pięcioro rodzeństwa. Naukę szkolną rozpoczął w Lesznie. „Zakończył ją w 1934 roku w Państwowym Gimnazjum w Gnieźnie. Odbył służbę wojskową, a w 1935 roku rozpoczął studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Poznańskiego. Podczas wojny służył w kolumnie sanitarnej. Po wojnie zdobywał doświadczenie m.in. w Krakowie i Poznaniu. W stolicy Wielkopolski pracował jako lekarz w Szpitalu Przemienienia Pańskiego pod kierunkiem chirurga prof. Józefa Granatowicza. W 1951 roku objął stanowisko dyrektora Szpitala Powiatowego w Nowym Tomyślu. Ogromne umiejętności poparte wiedzą i talentem, niespotykana dobroć, uczciwość i etyka lekarska, bardzo szybko zjednały Hołodze serca mieszkańców miasta i powiatu. Pacjenci byli pełni uznania dla jego poświęcenia, skromności i bezinteresowności. Ceniono go za opiekę, bezpłatną pomoc, skuteczne diagnozy i walkę o życie. Doktor zmarł na raka jelit 12 września 1958 roku” - czytamy w biogramie Hołogi.
Ceniony, chwalony i bardzo lubiany człowiek. Za co?
Relacje świadków
Elżbieta Michalak z Nowego Tomyśla była dzieckiem, gdy trafiła „na stół” doktora Hołogi. - To było w drugiej połowie lat pięćdziesiątych. Bawiliśmy się z innymi dzieciakami na placu, a warto dodać, że mieszałam niedaleko szpitala. Miałam 7 lat. W pewnym momencie kolega rzucił przed siebie odłamkiem cegły. Nie celował w nikogo, ale przypadkowo dostałam w twarz. Płacz, krew. Mama wzięła mnie na ręce i pobiegła do szpitala. Dyżur miał akurat doktor Hołoga. Natychmiast się mną zajął, nie pytając o nic. Pamiętam, że założył mi dwie - jak to nazywał - klamerki na ranę. Wtedy jeszcze nie było szwów. Musiał się trochę natrudzić, bo ja, jak to dziecko, ściągałam je w emocjach, ale w końcu się udało. Był troskliwy, kazał przychodzić na kontrole. Uspokajał i powiedział wtedy, że do wesela się zagoi. To był złoty człowiek - wspomina nowotomyślanka. - Co więcej, udostępnił kaplicę szpitalną m.in. mojej babci, by ta co niedzielę mogła przychodzić się tam modlić, bo ze względu na swój wiek, nie była w stanie dojść do kościoła - dodaje.
Życie swojego ojca doktorowi Hołodze zawdzięcza również obecna Maria Galas, przewodnicząca Rady Powiatu Nowotomys-kiego, zaś historia związana z tą lekarską interwencją przekazywana jest w rodzinie z pokolenia na pokolenie, bo doktor, zdaniem jej członków, dokonał wtedy cudu.
- W 1957 roku mój tata podczas prac w gospodarstwie został uderzony w głowę przez dysze wozu wypełnionego zbożem. Na karetkę nie było co czekać. Chorego z pękniętą czaszką taksówką przewieźli do szpitala. Brak sprzętu jednak doktorowi nie przeszkodził. Otworzył czaszkę, przeprowadził trepanację, po prostu dokonał cudu. Niewielu dałoby radę. Uratował życie mojemu tacie. Ja miałam wtedy 2,5 roku, ale mama i dziadek powtarzali potem, że Kazimierz Hołoga tuż po zabiegu powiedział: „To, co było po ludzku do zrobienia, zrobiłem, a reszta w rękach pana Boga. Musimy się modlić”. Tato w momencie wypadku miał 37 lat, dożył 85 - mówi wzruszona Maria Galas.
- Rzeczywiście talent do operacji wujek miał absolutnie niezwykły - potwierdza Barbara Grochal. - Operował tak szybko, sprawnie i pewnie, że obserwatorzy nie byli w stanie dostrzec wszystkich jego ruchów dłoni.
Takich historii jest więcej. Zespół Szkół Zawodowych i Licealnych im. dra Kazimierza Hołogi wydał swego czasu album, w którym prócz historii jego życia, znajdują się również inne wspomnienia, m.in. jego współpracowników czy osób, które się z nim zetknęły. „To był anielski człowiek, tak dla chorych, jak i dla personelu”, „Wspaniały człowiek, chodząca dobroć, nieoceniony dla chorych, cierpliwy i cały oddany pacjentom” - tak Kazimierza Hołogę wspominały zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety.
No i kto wie, czy nie jedna z najbardziej przejmujących historii o Janie Intku, milicjancie postrzelonym w 1955 r. na służbie. Wspomina go w albumie szkolnym wnuczka Ewa Dąbrowska. Poznańscy lekarze nie dali mu żadnych szans, ale nie doktor Hołoga. Zwłaszcza jak się dowiedział, że żona rannego umiera na raka i osierocą pięcioro dzieci. Lekarz oddał dla niego krew, pielęgnował go osobiście, jak zresztą wielu swoich pacjentów, a potem rehabilitował blisko rok. To dla ratowania Intka zrezygnował ze związanego z pracą doktorską wyjazdu do Londynu. Warto było. „Dziadek wygrał wyścig ze śmiercią” - napisała wnuczka. A w swym wspomnieniu żona doktora Maria Hołogowa dodała, że lekarz uratował go także na duszy: (…) bo po ocaleniu człowiek ten codziennie odmawiał różaniec za męża. I dbał o jego grób.”