Robespierre wstąpił na szafot dumnie wyprostowany i wygłosił do milczących tłumów krótką przemowę o konieczności kierowania się w życiu uczciwością i obowiązkiem. Ale gdy tylko jego głowa stoczyła się w trociny, tłum oszalał z radości, bowiem wraz ze śmiercią Robespierre'a skończył się wreszcie znienawidzony terror.

Ruth Scurr, brytyjska historyczka z Oksfordu, której biografia "Robespierre. Terror w imię cnoty" trafi dziś na księgarskie półki, nie ma wątpliwości, że nasz lubujący się w gilotynowych harcach bohater mógłby spokojnie stać na czele listy historycznych, dwulicowych potworów.
A jego upudrowana peruka byłaby doskonałym znakiem rozpoznawczym tych, którzy mając usta pełne frazesów, kończą zaprowadzanie porządku strachem i krwią spływającą litrami do rynsztoka.
Dlatego Scurr pieczołowicie prześledziła koleje losu Robespierre'a, aby w jego biografii odnaleźć punkt, w którym poczciwy adwokacina z prowincjonalnego Arras zamienił się w kata, szwadronami wysyłającego politycznych wrogów pod ostrze wynalazku doktora Josepha Guillotina.

I jak sama przyznaje, zadanie okazało się nad wyraz trudne. Bo oto zaprzysięgły pogromca tyranów przez całe dorosłe życie uchodził za wzór obywatelskich cnót. Kończył elitarne szkoły, z lubością rozczytywał się w dziełach filozofów (szczególną estymą darzył Jeana Jacques'a Rousseau), a prowadząc praktykę adwokacką, niejednokrotnie bronił biedaków za darmo.
Nie zdegenerowała go także błyskotliwa kariera polityczna. Gdy został deputowanym stanu trzeciego, bronił nawet monarchii konstytucyjnej. A już na zupełną kpinę zakrawa fakt, że jako członek jakobińskich jastrzębi ogniście występował przeciw karze śmierci.
Przemowami, w których przyrównywał ją do największego barbarzyństwa, na jakie potrafi zdobyć się człowiek, zasłużył nawet na przydomek francuskiego Katona i wieniec laurowy od ziomków z Arras. Robespierre zamieszkiwał wtedy niewielki sublokatorski pokoik w Paryżu i na tle opływających w majątek politykierów uchodził za prawdziwe wcielenie cnót.
Zapomniał o nich jednak 10 sierpnia 1792 roku, gdy runęła monarchia Burbonów i gdy sześć miesięcy później Ludwika XVI wysłano w zaświaty. Tłumom objawił się w nowym wcieleniu - bezwzględnego dyktatora i twórcy Wielkiego Terroru. Przez ponad dwa lata Francja drżała przed jego coraz radykalniejszymi pomysłami. Wysłał na śmierć tysiące ludzi, w tym swoich dawnych kumpli od kielicha i politycznych dywagacji, m.in. Georges'a Dantona, który ukuł proroczy kalambur o rewolucji pożerającej własne dzieci.
To był po prostu straszny człowiek - tak pesymistycznie kończy swoje historyczne śledztwo Ruth Scurr i najwyraźniej wie, co pisze. Krwawego Maksa trudno polubić, nawet wtedy gdy w jego rolę po mistrzowsku wciela się Wojciech Pszoniak, ozdoba historycznego fresku "Danton" Andrzeja Wajdy (1982). Przy okazji aktor wniósł nieznany dotąd, erotyczny element do legendy dyktatora z Arras.
Pytany na konferencjach prasowych po premierze, skąd wziął się u niego taki sentyment do granej postaci, odrzekł prowokacyjnie, że Robespierre był przynajmniej facetem z jajami, co miało być kpiną z gen. Wojciecha Jaruzelskiego, któremu wprowadzony wówczas w Polsce stan wojenny najwyraźniej nie przydał w świecie sławy ani splendoru.
Ale z Robespierre'm trudno się również zaprzyjaźnić, gdy objawia się jako kumpel i wesołek. Takiego Robespierre'a zafundowała nam manga "Rose of Versailles" z 1972 r, siedem lat później przerobiona na telewizyjną animację przez Tadao Nagahamę.
Faktycznie, dyktator w wersji made in Japan, biegający po paryskich szynkach i nucący z towarzyszami frywolne kuplety nijak nie pasuje do wyobrażeń o tym, jak powinien wyglądać tyran z prawdziwego zdarzenia. Taki właśnie, jaki odsłania swoją zatrważającą twarz na stronicach biografii Ruth Scurr.

Ruth Scurr, "Robespierre. Terror w imię cnoty", wyd. Amber, Warszawa 2008, cena 49,90 zł