- To zrobił były konkubent jednej z sąsiadek – przekonują mieszkańcy. Z miłości, bo go zostawiła. Potem się odgrażał, że to nie koniec i znowu nas spali w nocy z wtorku na środę. Dyżurowaliśmy na korytarzu – opowiadają.
Oficjalnie policja potwierdza tylko, że jest podejrzenie podpalenia i materiały w tej sprawie trafiły do prokuratury.
- Ja już spałam. Obudziła mnie siostra – opowiada pani Judyta, jedna z lokatorek. - Mówiła, że był huk. Otworzyłyśmy drzwi na korytarz a stamtąd buchnął na nas dym. Zamknęłyśmy drzwi. Na szczęście bardzo szybko przyjechała straż pożarna. Chodzili potem po mieszkaniach sprawdzać czy wszystko jest w porządku.
Inny z lokatorów też słyszał huk. - Bardzo szybko zapaliła się cała klatka schodowa – dodaje.
Najwięcej śladów po niedzielnym pożarze jest na parterze. Osmalone ściany, spalone drzwi do komórki pod schodami, mocno osmalone drzwi prowadzące do części korytarza, z którego jest wejście do dwóch mieszkań. W piątek przed południem na klatce schodowej zastaliśmy pracowników firmy ubezpieczeniowej dokumentujących powstałe po pożarze szkody.
Dlaczego ludzie uważają, że to mężczyzna, który do niedawna był konkubentem ich sąsiadki? - Odgrażał się, że to zrobi – mówi jeden z lokatorów. - Już po niedzielnym pożarze przysłał sms-a, że to jeszcze nie koniec i że teraz będzie nasza ostatnia noc.
Była konkubina opowiada, że od kilku miesięcy jest nękana przez niedawnego partnera. Jej relacje potwierdzają inni mieszkańcy.
- Pogotowie wzywał, policję, straż pożarną – opowiada. - Taksówki. Raz nawet zadzwonił do zakładu pogrzebowego, że umarłam – opowiada nam.
Pokazuje sms-y z groźbami. Wszystko dlatego, że maiła go dość i zerwała z nim. A on bardzo chce do niej wrócić.