Na lubuskich winnicach pierwszy raz będzie tak mało zbiorów | WIDEO

Wideo
od 12 lat
Kiedy trwało wielkie winiarskie święto w Zielonej Górze, wiadomo było, że straty spowodowane przez mrozy z kwietnia wynoszą nawet 80 procent. – Winiarstwo uczy pokory – przyznają winiarze i nie poddają się, bo realizują swoją życiową pasję. Jak to jest, kiedy spełnia się marzenie o winnicy, a natura rzuca kłody?

– To były takie mrozy, jakich w historii nowoczesnego winiarstwa polskiego nie było. Przez trzy kwietniowe noce tego roku było po minus 6-7. Nie było szans, żeby rośliny obronić – stwierdza dzisiaj Marcin Furtak z winnicy Saganum. – Przez pierwszą noc jeździliśmy między rzędami z nagrzewnicą gazową. Jest dobra, gdy jest przymrozek 1-3 stopnie przez dwie – trzy godziny. Na to, co nas spotkało, nie ma mocnych.

Co dały płonące bele słomy i śmigłowiec?

Wiadomo, że nic nie dało wykorzystanie śmigłowca, albo jednak dało, ale zupełnie inny efekt. – Jak były sukcesy, to nikt o tym na pierwszych stronach gazet ani w telewizji nie podawał, a jak się pojawiły mrozy i helikopter, to cała Polska aż huczała – śmieje się właściciel winnicy.

Noc, kiedy nad Zaborem latał śmigłowiec dobrze pamięta Leszek Korzeniowski z Winnicy Międzypole. – Palono też bele słomy. To okazało się nieskuteczne przy tak intensywnym mrozie. Szkoda, że tak wyszło – mówi. Walkę podjął, jak przyznaje połowicznie. Wprawdzie ustawił drewniane klocki do podpalenia, ale jak się zorientował, jak silny zaczyna się mróz, a miał wszystko ogarnąć sam, stwierdził, że nie da rady. – Powierzchnia winnicy nie jest duża, ale to było nie do wykonania – wspomina.

Na winnicy Hiki koło Bytomia Odrzańskiego w feralne dni kwietnia palone były ogniska, aby zadymianiem ochronić rośliny. – Spodziewaliśmy się przymrozku nad ranem, a o godz. 22 już mieliśmy minus dwa stopnie. Rano było już wszystko klapnięte. Drugą i trzecią noc odpuściliśmy, nie było sensu walczyć – przyznaje Katarzyna Hiki.

Bracia Czakowie, właściciele winnicy Preto w Starych Biskupicach po zapowiedziach pogody zakupili słomę, drewno – wszystko, co uważali za potrzebne do ogrzania winnicy.

– Zgromadziliśmy rodzinę i naszych znajomych. Walczyliśmy w pierwszą noc, od godziny 24 do trzeciej. Musieliśmy się niestety poddać – przypomina ten czas Krzysztof Czak.

Ocenia, że na obecną chwilę zbiorów jest ok. 30-35 procent z tego, co miało być. Wiesław Koziarski z Winnicy Kinga – 30 procent, może mniej. – Wszystko wskazuje na to, że jest 20 procent tego, co powinno być. Mamy straty olbrzymie. Jeśli aura miałaby się powtórzyć, nie ma możliwości, aby ochronić winnice, to jest kataklizm – stwierdza Marek Bandiak z Winnicy Marcus.

– Na takie mrozy nie ma nauki – podkreśla M. Furtak i przypomina spotkanie, w którym razem z dolnośląskimi winiarzami uczestniczył krótko po kwietniowych mrozach.

Bardzo doświadczony winogrodnik z Niemiec przekonywał uczestników, że na takie mrozy nie ma żadnego sposobu. Nie sprawdzą się żadne ogniska, czy mieszanie powietrza.

– Mówił: „chcecie mieć jak najmniej strat, to nic nie róbcie”. Po takich mrozach zakazał przez trzy tygodnie czegokolwiek robić, ponieważ szczep jest na tyle „mądry”, że wie, kiedy zacząć działać. Być może dlatego mamy taki efekt, że przynajmniej będzie te pięćdziesiąt procent – liczy winiarz.

Pasja silniejsza od kłopotów

Winica Saganum podczas rozpoczęcia święta miasta zdobyła Grand Prix i złoty medal w XV Ogólnopolskim Konkursie Win. Winiarze przyznają, że jest satysfakcja, kiedy praca jest doceniona, ale w winiarstwie jest jeszcze ważniejsza sama pasja. Zdaniem Wiesława Koziarskiego ze Starej Wsi pod Nową Solą bez pasji nie ma winnicy.

– Takie jest życie. Nie dość, że jest mało owoców, to jeszcze szpaki chcą, żeby się z nimi dzielić. Ponadto, atakowały te same mączniaki rzekome i prawdziwe, które zaatakowały ogórki w całym kraju. Trzeba mieć pasję, bez niej się nie da – zapewnia Koziarski.

Bracia Czakowie założyli winnicę w pandemii, w maju 2020 roku. – Ta praca uczy pokory. To, w czym możemy pomóc krzewom, to robimy, ale na pewne rzeczy nie mamy wpływu i trzeba się z tym pogodzić – przyznaje Krzysztof Czak. Od czego się zaczęło? – Brat pracował bardzo długo w firmie reklamowej, ja też w różnych zawodach. Kiedy pojawiła się możliwość kupienia ziemi w miejscowości obok tej, w której brat mieszka, podjęliśmy takie zadanie. Mamy 5 hektarów i dziesięć odmian. Przyjmujmy gości w weekendy, staramy się robić eventy – opowiada współwłaściciel Winnicy Preto.

Leszek Korzeniowski liczy na to, że następna wiosna będzie bardziej udana dla winiarzy, bo wprawdzie takie mrozy się zdarzają, ale na szczęście rzadko. Winnicę prowadzi od dziesięciu lat, a wino sprzedaje od 2018 roku. – Powoli, powoli z 22 skromnych arów próbuję uzyskać ciekawe efekty – mówi.

Od czego się zaczęło? To był przypadek. – Mamy sporą działkę, z którą nie wiadomo było do końca, co zrobić. Pierwotny pomysł był taki, aby nasadzić drzewa czereśniowe, ale później padło pytanie, jak ochroni się je przed szpakami. Wtedy pojawił się projekt o nazwie Winner, którego celem było odradzanie winnic przydomowych. Realizowały go Lokalne Grupy Działania Między Odrą a Bobrem i Kraina Lasów i Jezior. W maju 2014 roku były pierwsze nasadzenia. Później sukcesywnie dosadzałem kolejne krzewy, żeby zapełnić tę działkę – opowiada właściciel Winnicy Międzypole.

Marek Bandiak z Winnicy Marcus chciał założyć małą winnicę koło domu i robić po kilka butelek wina. – Zaczęło się niewinnie, a skończyło się na tym, że areał się powiększył i dzisiaj mamy tych buteleczek troszeczkę więcej i dzielimy się z ludźmi – opowiada. Powierzchnia winnicy przekracza dwa hektary. – Nie jest to biznes, to pasja, coś dodatkowego, ale nie głównego. Za mała powierzchnia, żeby mówić o opłacalności – dodaje właściciel.

Czy wino z nielicznych owoców będzie lepsze?

Marcin Furtak wyjaśnia, że winorośl to roślina, która nie daje się łatwo zabić, ma pędy zapasowe. Liczył, że je wypuści i tak się stało. Skoro zbiór będzie znacznie mniejszy, czy to możliwe, że wino będzie lepsze?

– Nigdy nie chcemy obciążać krzewów zbyt mocno winogronami i żeby zyskać na jakości robimy redukcję. W tym roku bez redukcji zbędnych gron się obędzie – wyjaśnia. I tłumaczy, że kiedy krzew ma mniej owoców do wykarmienia, a te co ma, wykarmi w odpowiedni sposób, to one osiągną lepszą dojrzałość. – Jeśli nie stanie się jakiś kataklizm, to można liczyć na to, że wina wprawdzie będzie mniej, ale będzie lepsze – uważa.

Na winnicy Hiki winogron jeszcze dojrzewa i to nierówno.

– Pąki zapasowe u nas różnie wybijały. – przyznaje pani Katarzyna i dodaje, że jak owoce dobrze dojrzeją, to będzie super jakość.

– Wydaje się, że redukcja zbiorów może wpłynąć na polepszenie jakości owoców, tym samym zrobienie wina lepszej jakości, ale nie sądzę, żeby tak było dlatego, że owoce dojrzewają bardzo nierówno. Pojawiły się nierówno po uszkodzeniach krzewów – tłumaczy Marek Bandiak.

Wiesław Koziarski na pytanie, jakie będzie wino z tego roku, stwierdza, że teraz trudno gdybać, dopiero okaże się, co będzie w beczkach. Czy straty wpłyną na ceny. W tej sprawie głosy są podzielone. Jedni uważają, że wyższych cen nie da się uniknąć. Inni, że na ceny wpłynie tylko inflacja.

Czytaj też:

Komentarze 1

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

G
Gość
W Polsce mamy też (ś)winobranie. W tym roku nowy gatunek ,który zgnije na półkach" Ryżobleu "
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl