Na ślad świeckiego ceremoniału nadawania imion dzieciom w PRL naprowadziło nas zdjęcie z archiwum Kazimierza Margola, działacza społecznego.
- Pod koniec lat 80. XX wieku byłem wiceprzewodniczącym Miejskiej Rady Narodowej w Szczecinku - wspomina.
- Znalazłem właśnie zdjęcie z 1988 roku z ratusza z uroczystości nadania imion dzieciom milicjantów. Za stołem prezydialnym siedzę ja, zastępca komendanta milicji Zdzisław Siebert, sekretarz Urzędu Miejskiego Romualda Wójcik i kierowniczka Urzędu Stanu Cywilnego Filomena Bykowska. A przed nami rodzice dzieci milicjantów, którym właśnie uroczyście nadawano imiona.
Nadawali do 1990
- Akurat w tym roku zostałam sekretarzem urzędu, widać zdjęcie musiało być wykonane, gdy już objęłam to stanowisko - mówi Romualda Wójcik, która dziś także jest sekretarzem miasta. - Uroczystość prowadziła kierowniczka USC, obowiązywał pewien ceremoniał, byli „rodzice chrzestni” - znajomi, członkowie rodzin. Nadawanie imion odbywało się grupowo, uroczyście, ale nie za często, może dwa razy w roku. Wraz z końcem PRL i po pierwszych wolnych wyborach samorządowych w roku 1990 zwyczaj ten zanikł.
- Był w tamtych latach taki trend, aby promować świeckie uroczystości - opowiada Bogdan Urbanek, szczecinecki literat i pedagog, w latach 80. dziennikarz „Głosu Pomorza”. - Nadawanie imion nie było może tak nagminne jak śluby cywilne, które każde małżeństwo przecież w USC wówczas zawrzeć musiało obowiązkowo (śluby konkordatowe można brać od roku 1998 - red.), ale organizowano je. Najczęściej dla dzieci ze służb mundurowych, bo nie ukrywajmy, wielu rodziców w latach PRL chrzciło dzieci potajemnie, bo nie było to mile widziane przez ich zwierzchników. Świecki ceremoniał nadawania imion miał być przeciwwagą dla kościelnych uroczystości. W Szczecinku działało wówczas Szczecineckie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne skupiające ludzi sztuki, artystów, szefów różnych instytucji kulturalnych, które nieco wbrew oficjalnej wersji o powrocie tych ziem do macierzy, promowało historię pomorskiego książęcego rodu Gryfitów. Ale to na marginesie, pamiętam, że SzTSK promowało takie świeckie uroczystości. Z Koszalina przyjeżdżał nawet mistrz ceremonii, który prowadził uroczystość nadania imienia lub świeckie pogrzeby.
Nowahistoria.interia.pl przypomina, że pierwszy tzw. chrzest cywilny odbył się w USC Praga Północ w Warszawie w roku 1968 dla dzieci milicjantów. Do rodziców nowonarodzonych wysyłano oficjalne zaproszenia na uroczystości, ale mimo wysiłków władz zwyczaj przyjmował się opornie. By nie powiedzieć, nie przyjmował się niemal wcale - właściwie spoza kręgów osób związanych z władzą mało kto się decydował na państwowy „chrzest”.
„Jak w Misiu”
Starsi na pewno pamiętają takie naciski, dla młodszych to zapomniany relikt PRL. Ale przypomnicie sobie scenę z kultowego filmu Stanisława Barei „Miś”, gdy bohater bierze groteskowy ślub przed urzędnikiem państwowym w asyście tańczących w strojach ludowych karłów. W „Misiu” zresztą jeden z węglarzy chciał nadać swojej córce imię Tradycja podpierając się cytatem z gazety: „P o ceremonii w pałacu ślubów... państwo młodzi udali się do rady zakładowej, gdzie dostali wiązanki ślubnych kwiatów. Wszyscy wzruszeni faktem, że są świadkami narodzin nowej, świeckiej tradycji”. Tak „narodziny nowej świeckiej tradycji” weszły do języka potocznego, jak wiele innych cytatów z „Misia” obrazujących absurdy życia w Polsce Ludowej. Broniliśmy się przed tym śmiechem i obracaniem w żart, często surrealistyczny, czego szczytowym przejawem była Pomarańczowa Alternatywa pod koniec lat 80. we Wrocławiu, gdzie milicja uganiała się za ludźmi poprzebieranymi za krasnoludki.
Nie do śmiechu
Ale śmiech wiązł w gardle, gdy uświadomimy sobie, jaki cel przyświecał władcom PRL, którzy chcieli wychować człowieka oderwanego od swoich korzeni, co tu ukrywać - związanych z chrześcijaństwem. Walka z Kościołem przybierała w PRL różne formy, od brutalnych represji i mordów księży, poprzez liczne utrudnienia administracyjne i budowlane, wykreślanie z kalendarza wolnych dni świąt kościelnych i zastępowania ich państwowo -partyjnymi, aż po próby sekularyzacji, czyli zeświecczenia wielu dziedzin życia. USC ogrywały w tym ważną rolę, bo przecież tam załatwiało się sprawy związane z narodzinami dziecka, ślubami i zgonami, czyli wydarzeniami mocno związanymi z religijnymi sferami życia - chrztem, ślubem kościelnym i pogrzebem. Polacy nie byliby sobą, gdyby na swój sposób nie obchodzili urzędowych nakazów i zaleceń - chrzest się brało po kryjomu, z USC maszerowało się do kościoła, a w ostatniej drodze nawet rodziny dygnitarzy partyjnych dbały o księdza. O tym, jak to wyglądało piszą autorzy książki wydanej przez katowicki oddział Instytutu Pamięci Narodowej „Za Marksem bez Boga. Laicyzacja życia społecznego w Polsce w latach 1945-1989”. Co nie znaczy, że władze niemal do końca istnienia PRL tego nie próbowały. Oprócz uroczystości nadania imienia i świeckich pogrzebów organizowano „pasowania na młodzika” (zamiast Pierwszej Komunii Świętej) i „pasowania na obywatela” (zamiast bierzmowania).
Popularne na gk24:
- Ponad tysiąc osób manifestowało z Komitetem Obrony Demokracji [wideo, zdjęcia]
- Zabójstwo w gminie Świdwin. Żona raniła męża
- Nietrzeźwa 22-latka uderzyła w drzewo. Miała 2 promile
- Wybierz najpiękniej oświetlone na święta miasto w zach.-pom.
- Następny krok na trasie S6