Do Sądu Okręgowego w Świdnicy trafił akt oskarżenia przeciwko 28-latkowi, który zamordował własnego ojca. Jak wyjaśniał, próbował uciszyć mężczyznę dusząc go poduszką… To mogła być zbrodnia doskonała. W ostatniej chwili policja wstrzymała kremację ofiary.
Chodzi o wydarzenia, do których doszło przy ulicy Długiej w Świdnicy. 23 maja do mieszkania wezwano lekarza rodzinnego, by stwierdził zgon 54-letniego mężczyzny. Lekarz zgon stwierdził, a rodzina już godzinę później w zakładzie pogrzebowym zamówiła kremację zwłok. Nazajutrz na policję zgłosiła się siostra zmarłego mężczyzny. Odtworzyła mundurowym nagraną rozmową telefoniczną, w której jej bratanek mówi swojemu koledze, że udusił ojca. Policjanci natychmiast skontaktowali się z zakładem pogrzebowym i w ostatniej chwili udało się wstrzymać skremowanie zwłok 54-latka.
Wszczęto śledztwo i zlecono sekcję zwłok z której wynikało, że zmarły doznał obrażeń głowy, a te spowodowały wylew podpajęczynówkowy krwi do mózgu. Stan płuc wskazywał natomiast na to, że mężczyzna był duszony.
Syn zmarłego nie przyznaje się do morderstwa. Grozi mu nawet dożywotnie więzienie. Prokuratura nadal wyjaśnia rolę lekarza w całej sprawie.
- Zaniepokoił nas fakt, że napisał on, iż przyczyna śmierci 54-latka jest nieznana, a jednocześnie stwierdził, że nastąpiła bez udziału osób trzecich - tłumaczył nam Marek Rusin, prokurator rejonowy w Świdnicy.
Problemy może mieć również rodzina zmarłego. Prokurator chce wyjaśnić czy pomagała zacierać ślady. - Gdyby doszło do kremacji trudno byłby cokolwiek komukolwiek udowodnić - nie kryją śledczy.
Szukali jej przez lata, a ona nie żyła
Dowodem na to jest sprawa 19-letniej Edyty z Piławy Górnej. Mimo, że policja od początku miała pewność, że młoda kobieta została zamordowana, to zebranie dowodów i skazanie mordercy zajęło osiem lat. Największym problem był fakt, że nigdy nie znaleziono jej ciała. Dlatego rodzina przez lata szukała kobiety, mając nadzieję, że ta po prostu wyjechała.
Policja również miała związane ręce, mimo że wszystkie ślady prowadziły do Mariusza S., kochanka 19-latki. Na przykład, w dniu, w którym zaginęła, miała się z nim spotkać. Zapisała to w pamiętniku. Prowadziła go od lat. Ale mężczyzna wyparł się tego.
Dopiero po czterech latach sprawa ruszyła z miejsca. Funkcjonariuszom Komendy Wojewódzkiej Policji udało się wejść w środowisko oskarżonego, poznać go, a potem zdobyć jego zaufanie. Trwało to blisko rok. Opłaciło się. Mariusz S. kilkakrotnie powiedział policjantom, że zabił swoją kochankę.
Prawda okazała się wstrząsająca. 36-letni wtedy mieszkaniec Dzierżoniowa chciał pozbyć się kochanki, która zaczęła mu w życiu przeszkadzać. Edyta była wtedy w ósmym miesiącu ciąży. Cieszyła się na narodzenie tego dziecka. Liczyła, że Mariusz S. zostawi dla nich swoją żonę.
Prokuratora twierdzi, że mężczyzna dokładnie zaplanował zbrodnię. Najpierw ofiarę udusił, a potem zmielił jej ciało w maszynie do rozdrabniania paszy. Szczątki rozrzucił po polach, by zjadły je zwierzęta. - Nie ma ciała, nie ma zbrodni - mówił potem w sądzie. Mylił się. Sąd skazał go na 25 lat więzienia.