Niewybuch – lotnicza bomba albo pocisk artyleryjski – leżał w ziemi na głębokości kilku metrów u zbiegu ulic Rogowskiej i Zemskiej. Znalazł go operator koparki i jego pomocnik. Dlaczego nie wezwano policji albo saperów? Prokuratura twierdzi, że nie chciano wstrzymywać prac. Niewybuch wylądował więc w krzakach. Miał to być pomysł szefów firmy – właściciela i jego brata. Później pocisk zakopano w ziemi niedaleko gazociągu.
Jeszcze w kwietniu informacje o tej sprawie dotarły do policjantów. Zaczęli wypytywać o bombę pod gazociągiem. Ale w firmie wszyscy zaprzeczali, by do czegoś podobnego doszło. Jednak prokuratura zebrała dowody, które pozwoliły na zatrzymanie szefa firmy i jego brata. Było to 20 maja. Cztery dni później zatrzymano operatora koparki i jego pomocnika. To oni znaleźli pocisk i oni pomagali go zakopywać – twierdzą śledczy.
Dopiero w miniony piątek – 25 maja – odkopano nieszczęsny pocisk. Trafił na poligon. Teraz zbadają go eksperci od materiałów wybuchowych. Zatrzymanym mężczyznom zarzucono posiadanie i posługiwanie się przyrządem wybuchowym oraz sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa eksplozji materiałów wybuchowych. Nie zostali aresztowani ale muszą wpłacić od 3 do 50 tysięcy złotych kaucji. Na dodatek zabezpieczono majątek wartości 120 tysięcy złotych na pokrycie kosztów akcji saperów.
- Część podejrzanych przyznała się do zarzutów i składała wyjaśnienia a część odmówiła wyjaśnień i nie przyznała się - informuje Prokuratura Okręgowa we Wrocławiu. Ilu więc się przyznaje? Na razie to tajemnica śledztwa mówi rzeczniczka Prokuratury Okręgowej Małgorzata Klaus.