Do dziś w obiegu funkcjonują dwa wyjaśnienia, czemu właściwie udało nam się wyjść cało z opresji w 1920 r. Jedna mówi o "cudzie nad Wisłą", a więc bliżej niezrozumiałym zrządzeniu losu, które pozwoliło polskiemu wojsku odrzucić bolszewików od Wisły. Druga wersja podkreśla zasługi Józefa Piłsudskiego, który wycisnął 200 proc. potencjału z polskiej armii, bez cienia wahania wykorzystał wszystkie błędy w dowodzeniu Rosjan i zdołał zwyciężyć.
Jednak jest jeszcze jeden aspekt, który w mitologii wyrosłej wokół bitwy warszawskiej, najczęściej zanika. To praca polskich kryptologów. Mało kto pamięta, że rok przed tym starciem polskim kryptologom udało się złamać szyfry Armii Czerwonej.
Dzięki temu nasz sztab generalny dokładnie wiedział, w jakim kierunku przemieszcza się armia gen. Michaiła Tuchaczewskiego - co z kolei znakomicie ułatwiło kontruderzenie 16 sierpnia, które przesądziło o zwycięskim dla Polski przebiegu całego starcia.
Kto stał za tym sukcesem? Był to efekt skutecznej pracy polskiego wywiadu, którego utworzenie było oczkiem w głowie Józefa Piłsudskiego od dnia, kiedy odzyskaliśmy niepodległość. Jednak największe zasługi w tej dziedzinie zanotował porucznik Jan Kowalewski, kryptolog amator. - Jego praca stała się fundamentem pod zwycięstwo w wojnie polsko-bolszewickiej - nie ma wątpliwości w rozmowie z "Polską" Sławomir Koper, historyk, autor wielu publikacji o Polsce międzywojennej.
Por. Kowalewski jest postacią w kraju całkowicie zapomnianą. Nie tylko dlatego, że przez cały okres PRL-u o wojnie polsko-bolszewickiej w ogóle się nie mówiło. Także po tym, jak opadła żelazna kurtyna, a 15 sierpnia stał się świętem państwowym (stosowną ustawę Sejm przyjął w 1992 r.), niemal nikt nie miał pojęcia, jak istotną pracę wykonał Kowalewski. Jego nazwisko przywrócił dopiero prof. Grzegorz Nowik, historyk z IPN. W 2004 r. opublikował on książkę "Zanim złamano Enigmę", w której dokładnie opisał zasługi Kowalewskiego i sposób, w jaki zdołał on złamać radzieckie kody. - To był efekt 20 lat pracy zespołu, który został powołany w 1990 r. przez ówczesnego wiceministra obrony narodowej, a dziś prezydenta Bronisława Komorowskiego do badania akt wojny polsko-bolszewickiej z 1920 r. Nie zaczynaliśmy od zera, tylko wznowiliśmy prace rozpoczęte przed wybuchem II wojny - opowiadał prof. Nowik cytowany przez "Gazetę Pomorską".
- Kowalewski był genialnym analitykiem, ale także organizatorem. Jego sukces był możliwy, bowiem wciągnął do współpracy najwybitniejszych ówczesnych matematyków - mówi "Polsce" kryptolog, dziekan Wydziału Cybernetyki Wojskowej Akademii Technicznej (WAT).
Najpierw więc kilka słów o samym poruczniku. Do pracy w polskim wywiadzie trafił w 1919 r. Okazał się tam właściwym człowiekiem na właściwym miejscu - przede wszystkim dzięki doświadczeniu, jakie zgromadził. Pochodził z Łodzi, a więc dorastał w zaborze rosyjskim i w czasie wojny został wcielony do armii rosyjskiej. Służył w wojskach inżynieryjnych, w pododdziałach telegraficznych i radiotelegraficznych, w których miał okazję poznać rosyjskie procedury szyfrowania depesz.
Po rozpadzie armii carskiej przystąpił do polskiego Biura Szyfrów, gdzie - przez przypadek - został posadzony do przeglądania przechwyconych depesz rosyjskich. "W pakiecie ze stacji radiotelegraficznej Lwów znalazł dwa intrygujące telegramy, zapisane kaligraficznym pismem przez podchorążego, który nawet zakreślił ramkę wokół tekstu. Pierwszy telegram był adresowany do dowództwa sowieckiej XII Armii w Kijowie, podpisany przez dowódcę Grupy Operacyjnej Jonę E. Jakira oraz jego szefa sztabu. Drugi był całkowicie zaszyfrowany, z wyjątkiem pierwszego słowa, "Delegat", które było ujęte w cudzysłów. Janowi, gdy patrzył na rosyjskie telegramy, zaświtała w głowie pewna myśl. Był on dobrym matematykiem, powinien sobie poradzić z ich rozwiązaniem. Wynik mógłby być interesujący" - tak opisała jego początki Judith Hare w opublikowanej w Londynie w 1952 r. biografii Jana Kowalewskiego (a opis przytoczył prof. Nowik).
Kowalewski zaczął głowić się nad rosyjskimi szyframi. Szybko otrzymał wsparcie. Oddelegowano go do Sztabu Generalnego, w którym otrzymał za zadanie stworzenie komórki kryptoanalizy. Do pomocy ściągnął grupę świetnych matematyków z Uniwersytetu Lwowskiego i Warszawskiego: Stanisława Leśniewskiego, Stefana Mazurkiewicza i Wacława Sierpińskiego. Wszyscy mieli tęgie umysły, dodatkowo Sierpiński przez kilka lat pracował w Moskwie, co jeszcze ułatwiło im prace nad dekodowaniem szyfrów Armii Czerwonej.
Efekty przyszły szybko - i pierwszy trop złapał Kowalewski. Początkowo jego wiedza o kryptologii opierała się na książce "Złoty żuk" Edgara Alana Poe, którą przeczytał w młodości. Pamiętał z niej, że złamanie szyfru polega na szukaniu najsłabszego ogniwa kodu. Wpadł, co nim mogło być. Uznał, że w telegramie musi się znaleźć słowo "dywizja" - oczywiście, zaszyfrowane, czyli zamiast liter widać było cyfry. Zapis słowa "dywizja" cyrylicą jest niemal identyczny jak po polsku, tylko z jedną różnicą - w środku są trzy "i", nie natomiast "y" oraz "j". Porucznik szukał więc w depeszy siedmioznakowego wyrazu, w którym powtarza się jedna samogłoska (czyli ta sama cyfra). Szybko znalazł - i w ten sposób złapał koniec nitki, który szybko doprowadził go do kłębka. Szyfr pękł jak bańka mydlana.
Wkrótce zespół Kowalewskiego nauczył się dekodować pozostałe szyfry stosowane przez Armię Czerwoną. Jak podaje prof. Nowik, w latach 1919-1920 przechwycono kilka tysięcy szyfrogramów radzieckich i wszystkie dekodowano. Dzięki temu sztab generalny znał dokładne szczegóły, dotyczące kolejnych posunięć armii Tuchaczewskiego. A taka wiedza to zawsze połowa militarnego sukcesu.
W 1921 r. Kowalewski został odznaczony przez Piłsudskiego Krzyżem Srebrnym Virtuti Militari. Dwa lata później wyjechał do Tokio, gdzie uczył kryptografii japoński wywiad. Później jego talenty zaczęto wykorzystywać w dyplomacji, był m.in. attaché wojskowym w Moskwie, aż Rosjanie w 1933 r. uznali go za persona non grata. Po wybuchu wojny w 1939 r. przez Rumunię przeniósł się do Francji, a po jej upadku do Lizbony, skąd prowadził operacje wywiadowcze na polecenie rządu londyńskiego.
Po wojnie Kowalewski osiadł w Londynie, gdzie m.in współpracował z Radiem Wolna Europa. Dalej "bawił się" w łamanie szyfrów - w 1963 r. zdekodował m.in. kody, który używał Romuald Traugutt podczas powstania styczniowego. Zmarł dwa lata później.
Co ciekawe, ten wybitny kryptolog nie miał nic wspólnego z pracą grupy matematyków kierowanych przez Mariana Rejewskiego, Jerzego Różyckiego i Henryka Zygalskiego, którzy w 1932 r. złamali kod niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma.
Jak to możliwe, by Polska międzywojenna - kraj biedny i zacofany - miała więc tak wielu wybitnych kryptologów? - Polska w tym okresie była potęgą matematyczną. Sukcesy w łamaniu szyfrów były tego pochodną - uważa Sławomir Koper. - Kryptologia kwitnie w tych krajach, które mają wysoko rozwiniętą matematykę i które boją się o swoją przyszłość, chcą się bronić przed zagrożeniami - doprecyzowuje prof. Jerzy Gawinecki. Wprawdzie w 1939 r. niewiele nam to dało - ale w 1920 r. praca por. Kowalewskiego okazała się na wagę złota. A dokładniej - na wagę niepodległości.