Prawdziwa historia tajemniczego Zakonu Templariuszy

Dan Jones
Jakub de Molay został spalony na stosie 18 marca 1314 r. w Paryżu
Jakub de Molay został spalony na stosie 18 marca 1314 r. w Paryżu domena publiczna
Templariusze byli świętymi wojownikami, ludźmi wiary i miecza, pielgrzymami i żołnierzami, nędzarzami i bankierami. Nosili szatę z czerwonym krzyżem na piersi: kolor symbolizował krew Chrystusa przelaną za całą ludzkość oraz krew, którą oni gotowi byli toczyć z wrogów w służbie Panu. Choć w średniowiecznej Europie i w Ziemi Świętej między XI a XIV stuleciem powstało wiele innych zakonów, żaden nie dorównał im pod względem sławy. Żaden też nie budził tak wielkich kontrowersji.

Plan Jakuba de Molay był mniej skomplikowany, ale wymagał staranniejszych przygotowań i wyłożenia z góry większych kwot pieniędzy. Tak czy inaczej, różne podejścia obu mistrzów nie miałyby znaczenia, gdyby okazało się, że drugi list, dotyczący połączenia Szpitala i Świątyni, nie przyniósł efektów oczekiwanych przez templariuszy. Jakub bardzo stanowczo bronił swego zakonu. Najpierw zbył pomysł fuzji, przypominając, że to stara sprawa, wielokrotnie dyskutowana i wielokrotnie zarzucona, przeto nie warto do niej wracać. Trzej papieże rozważali połączenie templariuszy ze szpitalnikami, ale ostatecznie przekonali się, że byłby to błąd. Papież Bonifacy określił całą rzecz mianem „kwestii zamkniętej raz na zawsze”. Jakub zdawał sobie jednak sprawę, że potrzebuje więcej argumentów. Pięć lat wcześniej na Cypr przybył w odwiedziny Rajmund Lull, słynny kaznodzieja i reformator. Coraz głośniej opowiadał się on za połączeniem zakonów, podobnie jak Piotr Dubois, powiązany z dworem francuskim autor śmiałych polemik, między innymi traktatu Odzyskanie Ziemi Świętej. Zdaniem Dubois połączenie zakonów rycerskich winno było dokonać się już dawno temu:

W czasach największej potrzeby toczyły się między nimi spory. (…) Jeśli mają jakkolwiek przysłużyć się Ziemi Świętej, pożądane jest i słuszne połączenie ich w jedno i ustanowienie wspólnych: stroju, hierarchii, reguły i majątku.

Nie wystarczyło zatem stwierdzenie, że fuzja zakonów to stara śpiewka. Mistrz musiał przedstawić argumenty przeciwko niej, punkt po punkcie. Przede wszystkim, podkreślał, nic złego się nie dzieje. Rozdzielność zakonów rycerskich zrodziła „dobre owoce”, przeto nie należy przy niej majstrować, „zmiany bowiem z reguły czy może zawsze wiążą się z poważnym zagrożeniem”. Jakub wykazywał się niemal zuchwałością, pisząc te słowa: mało kto uznałby utratę Ziemi Świętej za „dobry owoc”.

Niemniej trzymał się swego. Byłoby niehonorowe, twierdził, żądać od tych, co przysięgali przyjąć regułę jednego zakonu, by nagle podporządkowali się innej. Następnie sięgnął po główny argument. Templariusze i szpitalnicy zawdzięczali sukcesy swej rywalizacji. Połączenie ich skończyłoby się awanturami, może nawet przemocą, „albowiem za podszeptem diabła wybuchałyby spory o to, kto więcej zwojował i więcej dobra uczynił. (…) A wówczas mogłoby dojść do poważnego skandalu”. Nadto utworzenie wspólnej hierarchii i połączenie majątków wywołałoby wiele zamieszania. Oba zakony prowadziły innego rodzaju działalność dobroczynną; fuzja utrudniłaby z pewnością niesienie pomocy ubogim i potrzebującym.

Zdaniem Jakuba rywalizacja templariuszy i szpitalników stanowiła klucz do sukcesu, gdyż zmuszała jednych i drugich do większych starań: Ilekroć Świątynia sprowadzała do Zamorza żołnierzy, konie i inne zwierzęta, Szpital musiał jej pod tym względem dorównać, a nawet przewyższyć. (…) Ilekroć rycerze jednego z zakonów okrywali się chwałą w bitwie lub za sprawą swych dobrych uczynków, drugi zakon starał się osiągnąć więcej. (…) Gdyby działały zjednoczone, nie czyniłyby tak wiele. I wreszcie, chwytając się brzytwy, Jakub przypominał, że podczas wypraw krzyżowych templariusze i szpitalnicy zawsze tworzyli straż przednią i tylną, co nie byłoby już możliwe, a ponadto nie dałoby się już zagwarantować gościnnego przyjęcia „pielgrzymom Pańskim wysokiego i niskiego stanu”. Ostatni punkt brzmiał ogólnikowo, lecz pozwolił Jakubowi przejść do końcówki listu, w której przyznawał oględnie, że zjednoczenie miałoby pewne zalety. Ludzie przestali poważać monastycyzm; być może powstanie potężnego zakonu pozwoliłoby zmienić ten stan rzeczy. Zmniejszyłaby się liczba domów zakonnych i zamków, co dałoby „ogromne oszczędności”. Zasadniczo jednak list sprowadzał się do pokornej prośby o zrezygnowanie z pomysłu. Jakub dodawał przy tym, że kolejne argumenty przedstawi osobiście. W październiku 1306 roku przygotował się do długiej podróży na Zachód. Zastępstwo powierzył Aimowi z Oiselay, zakonnikowi z trzydziestoletnim doświadczeniem, który od roku 1300 pełnił funkcję marszałka. Następnie ruszył w drogę na dwór Klemensa V i do królestwa Filipa IV. Spodziewał się, że powróci, zdoławszy zabezpieczyć przyszłość zakonu i poczynić pewne ustalenia odnośnie do kolejnej krucjaty. Nigdy więcej jednak nie ujrzał już Cypru.

Przeprawa przez morze trwała długo i Jakub dotarł na miejsce z kilkutygodniowym opóźnieniem, lecz nie grało to większej roli. Jesienią Klemens znów zachorował na żołądek i nie przyjmował odwiedzin aż do nowego roku. Mistrz templariuszy mógł wypocząć we Francji (zapewne wylądował w Marsylii, gdzie templariusze mieli swoje portowe interesy oraz dom zarządzający wyprawianiem statków między Zachodem i Cyprem). Ostatecznym celem podróży było Poitiers, siedziba papieża, miasto nad rzeką Clain, gdzie mieścił się wspaniały pałac z ogromną salą zbudowaną dla Eleonory Akwitańskiej (pomieszczenie zwano Salą Zagubionych Kroków). Po drodze Jakub mógł zasięgnąć informacji o tym, co akurat działo się we Francji.

Kapetyngowie, dynastia Filipa IV, rządzili krajem od przeszło czterech stuleci. W XIII wieku zwiększyli wpływy, przejmując bezpośrednią władzę w Normandii, Andegawenii, Bretanii i Tuluzie (wcześniej władali tam albo niemal niezależni arystokraci, albo inni królowie). Ze swej niewielkiej domeny pod Paryżem opanowali większość zachodniego wybrzeża; odcisnęli piętno także na południe od Pirenejów i na wschód od Rodanu.
Ród utrzymywał, że wywodzi się od Karola Wielkiego. Za sprawą tego faktu oraz niedawnej gwałtownej ekspansji terytorialnej kolejni władcy nabrali przekonania o świętym majestacie korony. W 1297 roku Filip doprowadził do wyniesienia na ołtarze swego wspaniałego dziadka Ludwika IX. Uważał się za wzór chrześcijańskiego monarchy, swe królestwo traktował jak wyjątkową krainę - i pragnął zaszczepić to przekonanie innym. W żarliwości religijnej Filip był wielce napuszony, co budziło śmiech niektórych rodaków, jednak szydercy szybko przekonywali się na własnej skórze, że nie należy z nim zadzierać. W 1301 roku Bernard Saisset, biskup Pamiers, nazwał Filipa nieudolną sową, „co najprzystojniejszym jest spośród ptaków, lecz żadnej wartości nie ma. (…) Tak samo nasz król Francji. Nic on nie robi, jeno się na ludzi patrzy”.

Słowa te okazały się tyleż nietrafne, co niemądre. Biskup został oskarżony o czary, bluźnierstwo, rozpustę, herezję i zdradę. Filip był człowiekiem chłodnym i pozbawionym zainteresowań intelektualnych, lecz zarazem zapalczywym i wyrachowanym. Przywiązywał wielką wagę do swej ostentacyjnej pobożności. Wierzył w najgorsze intencje innych ludzi i nie wahał się zniszczyć każdego, kto mu się czymś naraził. Najsłynniejszy przykład świętego gniewu Filipa stanowiła jego zaciekła osobista zemsta na papieżu Bonifacym VIII w latach 1296-1301. Zaczęło się od tego, że monarcha postanowił przejąć uzyskiwane przez Kościół we Francji dochody z podatków i przeznaczyć je na wojsko. Wkrótce zrobił się z tego spór o władzę absolutną (aresztowanie biskupa Saisseta i kłótnię o to, kto ma prawo sądzić duchownego, można uznać za jedną z bitew owej wojny). Bonifacy próbował rzucić rywala na kolana, wydając kolejne edykty i bullę znaną jako Unam Sanctam*, w której mocno podkreślał duchowe zwierzchnictwo Kościoła i twierdził, że wszyscy - również królowie - winni są posłuszeństwo Stolicy Apostolskiej. „Dla zbawienia każdego człowieka niezbędne jest podporządkowanie się Papieżowi Rzymskiemu”15.

Król odpowiedział prosto i brutalnie. We wrześniu 1303 roku Wilhelm z Nogaret, zaufany minister Filipa, przyprowadził kilkutysięczną armię najemników do Anagni opodal Rzymu i wtargnął do rezydencji Bonifacego. Ponoć uderzył papieża w twarz. Nie wiadomo, czy to prawda - z pewnością jednak ojciec święty spędził kilka dni jako zakładnik, a jego dom splądrowano. Zmarł miesiąc po powrocie do Rzymu na skutek szoku, gorączkując i majacząc**. Pontyfikat jego następcy Benedykta XI trwał zaledwie dziewięć miesięcy. Francuzi postawili wreszcie na swoim, kiedy papieżem został Klemens.

Nie tylko duchowni byli narażeni na okrutne traktowanie za rządów Filipa. Król potrzebował pieniędzy na prowadzenie ciągłych wojen z sąsiadami, co zresztą stanowiło jedną z pierwotnych przyczyn sporu z Bonifacym. Zasiadł na tronie w roku 1285 jako siedemnastolatek; wraz z koroną odziedziczył gorzki i bezowocny konflikt terytorialny z Aragonią, któremu stronniczy papież nadał oficjalny status wojny krzyżowej. Francja poniosła ostatecznie porażkę, lecz zaciągnęła potężne długi. Następnie, pod koniec lat dziewięćdziesiątych XIII wieku, zaczęła się seria kosztownych kampanii przeciwko Anglikom i starzejącemu się monarsze wojownikowi Edwardowi I. Nie chciał on podporządkować się władzy Francuzów w Gaskonii. Ostatecznie zawarto pokój.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl