Prof. Rak: Dialekty nie są zniekształconą polszczyzną, to polszczyzna powstała na ich bazie

Anita Czupryn
Duet  Sw@da x Niczos bierze udział w preselekcjach na Eurowizję. Wywołali burzę, śpiewając w mikrojęzyku podlaskim piosenkę "Lusterka"
Duet Sw@da x Niczos bierze udział w preselekcjach na Eurowizję. Wywołali burzę, śpiewając w mikrojęzyku podlaskim piosenkę "Lusterka" Wojciech Wojtkielewicz
Niektórzy mogą się oburzać, że „Lusterka” nie są śpiewane w języku polskim, jednak to nie jest przypadek odosobniony. W 2016 roku Eurowizję wygrała Dżamala, reprezentująca Ukrainę, ale nie śpiewała ona po ukraińsku, lecz w języku krymskotatarskim – mówi prof. Maciej Rak z Katedry Historii Języka i Dialektologii Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego

W internecie wybuchła burza wokół piosenki „Lusterka”, której wykonawcy z Podlasia walczą o to, by reprezentować Polskę na Eurowizji. Kontrowersje wzbudził fakt, że utwór nie został zaśpiewany po polsku, lecz mieszanką gwar z Podlasia. Co decyduje o tym, że pewna odmiana mowy jest uznawana za język, a inna za gwarę? Jakie są naukowe kryteria takiej klasyfikacji?

Rozróżnienie między dialektem a językiem jest trudne i zawsze pozostaje dyskusyjne, wywołując mniejsze lub większe emocje. Są oczywiście sytuacje bezdyskusyjne – wszyscy zgodzimy się, że istnieje język polski, rosyjski, niemiecki czy ukraiński. Jednak, gdy pojawia się kwestia dowartościowania dialektu i podniesienia go do rangi języka, to zwykle towarzyszą temu kontrowersje. Nie oznacza to, że taki proces jest niemożliwy. Przekształcenie dialektu w język to efekt wielu czynników: politycznych, społecznych, a także wewnętrznych właściwości samej mowy, które sprawiają, że staje się ona na tyle odrębna, iż można ją uznać za samodzielny język. W praktyce jednak to, czy dany dialekt staje się językiem, jest kwestią odbioru społecznego. Sama mowa się nie zmienia – zmienia się jedynie jej etykieta. I ta zmiana najczęściej ma naturę polityczną, dlatego wywołuje tak dużo emocji. To może dotyczyć zarówno sytuacji w skali mikro jak i makro. Weźmy przykład Jugosławii, która w latach 90. XX w. rozpadło się w wyniku bardzo brutalnej wojny. Wówczas językoznawcy – choć nie wszyscy, bo nigdy nie było jednego stanowiska – mówili o języku serbsko-chorwackim. Dziś mówi się osobno o języku serbskim i osobno o chorwackim. Pytanie brzmi: czym te języki faktycznie się różnią, skoro kiedyś uchodziły za odmiany jednego języka? To dowód na to, jak silne znaczenie w kształtowaniu języków ma polityka. Czasem różnice językowe są dodatkowo wzmacniane przez system zapisu. W przypadku języka serbsko-chorwackiego pewną rolę odegrał alfabet – język chorwacki jest zapisywany alfabetem łacińskim, a język serbski cyrylicą, dostosowaną do jego potrzeb. Nie jest to jednak tylko kwestia polityki, ale także wpływów religijnych. Kościół zachodni, rzymskokatolicki, posługuje się alfabetem łacińskim, natomiast Kościół wschodni, czyli prawosławny, używa pisma wywodzącego się z alfabetu greckiego, czyli cyrylicy. To kolejny przykład tego, jak różne czynniki wpływają na postrzeganie języka jako odrębnego bytu. Podobna sytuacja miała miejsce w Mołdawii i Rumunii.

Tam też oddzielono języki?

Po II wojnie światowej Mołdawia znalazła się w granicach Związku Radzieckiego. Władze radzieckie nadały tamtejszemu dialektowi języka rumuńskiego nową etykietę – określiły go jako język mołdawski. Różnicę podkreślono poprzez wprowadzenie cyrylicy jako obowiązującego alfabetu, podczas gdy w Rumunii język rumuński zapisuje się pismem łacińskim. Decydujące znaczenie miała tam wyłącznie polityka – nie było żadnych innych istotnych przesłanek, by traktować mowę Mołdawian jako osobny język. Takie przypadki były częstsze w czasach, gdy polityka silnie ingerowała w życie społeczne, zwłaszcza w krajach komunistycznych. Dziś sytuacja się zmienia, ale etykietowanie mowy jako dialektu lub języka wciąż budzi emocje. Wynika to z prostego faktu – język kojarzy nam się z państwem. Upraszczając: jeśli istnieje osobny język, to znaczy, że istnieje osobny naród i że może istnieć osobne państwo. To oczywiście nie jest reguła, bo na przykład język niemiecki jest używany zarówno w Niemczech, jak i w Austrii, a nikt nie ma wątpliwości, że Niemcy i Austriacy to dwa różne narody.

Na wschodzie Polski, w rejonach przygranicznych widać wyraźny wpływ wielu języków – polskiego, ukraińskiego, białoruskiego. No i jest jeszcze tak zwany język podlaski o którym mieszkańcy mówią „po swojomu”. Jak traktować tę językową mieszankę?

Ta – jak ją pani nazwała – językowa mieszanka jest niezwykle interesująca z językoznawczego punktu widzenia. Zresztą, tereny pograniczne zawsze dla językoznawców są ciekawsze niż obszary centralne. Na Podlasiu styka się język polski z gwarami i językami białoruskim oraz ukraińskim. Ta styczność trwa od setek lat. To właśnie na tym pograniczu, w obrębie trzech języków – dwóch wschodniosłowiańskich – białoruskiego i ukraińskiego oraz jednego zachodniosłowiańskiego, czyli polskiego – wykształciły się specyficzne gwary i dialekty przejściowe. Niektórzy badacze nadają im etykietę języka – tak stało się w przypadku mikrojęzyka podlaskiego, nazywanego niekiedy podlaśką mową. W językach takich jak ukraiński czy białoruski słowo mowa oznacza po prostu język. Od lat prowadzone są tam badania głównie przez Jana Maksymiuka, który opracowuje gramatykę języka podlaskiego. Według jego ustaleń około 30–32 tysięcy osób posługuje się podlaśką mową. Można jednak zadać sobie pytanie: skoro tak wielu ludzi go używa, dlaczego nie tak łatwo usłyszeć go na co dzień, gdy przyjeżdżamy na Podlasie?

No właśnie, dlaczego tak jest? Kiedyś nawet w miejscach publicznych, użyteczności publicznej, w sklepach czy ośrodkach zdrowia słychać było gwary – w Zakopanem mówiono po góralsku, Ślązacy – po śląsku. Dziś wszyscy mówią polskim literackim i już tylko między sobą używają gwar?

Tak, oczywiście. Najpierw jednak chciałbym uściślić terminologię. Językoznawcy rzadziej używają terminu język literacki; bardziej adekwatne jest określenie język ogólnopolski. Język literacki odnosi się do zapisu i rejestru literackiego, natomiast w codziennym funkcjonowaniu posługujemy się językiem ogólnopolskim, czyli pewnym standardem komunikacyjnym. Natomiast zwróciła pani uwagę na sposób komunikacji. Zwykle wygląda to tak, że jeśli dwie osoby rozmawiają między sobą gwarą lub w innym języku, ale nagle podchodzi do nich ktoś obcy – np. turysta czy badacz – to automatycznie przechodzą na język ogólnopolski. To naturalna sytuacja. Jeśli np. podejdziemy do dwóch osób mówiących gwarą podhalańską i zapytamy o drogę, odpowiedzą nam w języku ogólnopolskim, choć z pewnymi gwarowymi naleciałościami. Tak samo jest na Podlasiu. Ten mechanizm może zafałszować wyniki badań nad językową różnorodnością tego regionu. Jeśli badacze z uniwersytetów przyjeżdżają na Podlasie i przeprowadzają wywiady, to ich rozmówcy często nie chcą wypaść gorzej lub nie chcą być postrzegani jako zacofani, dlatego, kierując się też specyficznie pojmowaną grzecznością, wybierają język ogólnopolski. To może prowadzić do zafałszowania tego obrazu. Ale jednocześnie mieszkańcy równolegle posługują się czasem kilkoma innymi językami – polskim, białoruskim, ukraińskim oraz różnymi gwarami. Możemy odnieść wrażenie, że wszędzie w Polsce wszyscy posługują się polszczyzną ogólną, tymczasem, poza tym, że się posługują polszczyzną ogólną, mówią też bądź to różnymi gwarami języka polskiego, bądź też czasami gwarami i dialektami niepolskimi. Zwłaszcza na pograniczu wschodnim mamy dialekty wschodniosłowiańskie – ukraińskie i białoruskie.

Jak wyglądał krajobraz językowy w Polsce przed ukształtowaniem się ogólnonarodowej polszczyzny?

Dobre pytanie – zarówno językoznawcze, jak i historyczne. Zanim powstało państwo polskie, tereny dzisiejszej Polski były zamieszkane przez różne plemiona polskie, takie jak Ślężanie, Wielkopolanie, Mazowszanie, Małopolanie, mieliśmy też blisko Pomorzan. Każde z tych plemion posługiwało się własnym narzeczem – śląskim, wielkopolskim, mazowieckim, małopolskim. Te narzecza nie zanikły, lecz przekształciły się w dialekty, które funkcjonują do dziś. Są one kontynuantami dawnych narzeczy sprzed setek, czy nawet tysiąca lat i stanowią świadectwo ewolucji języka polskiego. Na ich bazie – a dokładniej na podstawie trzech głównych dialektów: wielkopolskiego, małopolskiego i mazowieckiego – ukształtowała się polszczyzna ogólna. Proces ten był związany ze zmianami politycznymi, a zwłaszcza ze zmianą stolic. Najpierw centrum polityczne znajdowało się w Gnieźnie, potem w Krakowie, aż w końcu w Warszawie. Wraz z przenosinami dworu królewskiego czy książęcego przenosiło się również jego otoczenie, które posługiwało się narzeczami właściwymi dla tych regionów. W ten sposób język ogólnopolski stał się pewną nową formacją opartą na tych dialektach, ale jednocześnie się od ich różniącą. Jeszcze w okresie PRL-u pojawiały się takie opinie, że dialekty to zepsuty język polski.

W komunie mówiono też, że kto używa gwary, jest zacofany. Zawstydzano ludzi.

A to właśnie dialekty są świadectwem rozwoju polszczyzny, kontynuacją sytuacji językowej sprzed 1000 lat. Prowadzę badania nad dialektami polskimi i wiem, że historycy języka polskiego co rusz sięgają do dialektologii. Dialekty dostarczają nam cennych informacji, gdyż zachowały cechy językowe – leksykalne i gramatyczne, które w języku ogólnopolskim uległy zmianie lub zanikły.Dzięki dialektom możemy lepiej zrozumieć historię polszczyzny. Nie są zepsutym językiem polskim – przeciwnie, stanowią niezwykle wartościowe źródło wiedzy.

Do dzisiaj w Poznaniu mówi się „pyry”, na Mazowszu częściej usłyszę „ziemniaki”, a na Warmii „kartofle”. Skąd te różnice?

To, o czym pani mówi, jest ilustracją moich wcześniejszych uwag na temat polszczyzny ogólnej. Często zakładamy, że wszyscy w Polsce mówią jednakową polszczyzną, tymczasem język ogólnopolski jest w rzeczywistości zróżnicowany regionalnie. W jego obrębie istnieją tzw. regionalizmy, a co ciekawe, jest ich znacznie więcej niż się powszechnie uważa. Wciąż jest to temat słabo zbadany. Regionalizmy nie należą do gwar, lecz do samej polszczyzny ogólnej w odmianie regionalnej – to różnice, które funkcjonują w języku codziennym, ale często ich sobie nie uświadamiamy. Po prostu używamy pewnych słów lub konstrukcji, nie zdając sobie sprawy, że w innych częściach Polski są one nieznane lub odbierane jako obce. Klasycznym, podręcznikowym wręcz przykładem jest różnica między wyjściem na pole a wyjściem na dwór. Ale takich regionalizmów jest znacznie więcej i bywają bardziej subtelne. Jednym z przykładów jest właśnie nazewnictwo ziemniaków, o którym pani wspomniała. Szczególnie bogata pod względem regionalnych wariantów jest terminologia związana z kulinariami – gotowaniem, produktami spożywczymi, sprzętem kuchennym. Regionalizmy dotyczą nie tylko słownictwa, ale także fonetyki, czyli sposobu wymawiania niektórych głosek i połączeń wyrazowych. Jako językoznawcy mamy na to wyczulone ucho, ale wiele osób, nawet nie będących lingwistami, również dostrzega te różnice. Można powiedzieć, że regionalizmy stanowią swego rodzaju pomost między dialektami a polszczyzną ogólną.

Skąd się one biorą?

Regionalizmy w dużej mierze pochodzą z dialektów. Czasem wynikają także z zapożyczeń z innych języków, zwłaszcza w regionach historycznie wielokulturowych. Wreszcie mogą być reliktami językowymi. Jednak głównym źródłem regionalizmów są właśnie polskie dialekty. I tu wracamy do kluczowego wątku – język polski jest znacznie bardziej zróżnicowany, niż mogłoby się wydawać. Wszyscy posługujemy się polszczyzną ogólną, ale w jej obrębie występują regionalizmy. Ponadto na terenie Polski wciąż funkcjonują dialekty i gwary, zarówno polskie, jak i – w niektórych miejscach – niepolskie, należące do innych grup językowych. To naturalne, ponieważ Polska nigdy nie była językową wyspą.

Zwrócił pan uwagę na zapożyczenia. W rejonach przygranicznych jest ich więcej, bo języki sąsiadów mają naturalny wpływ na mowę lokalnych społeczności, czy to na granicy południowej, np. z Czechami i Słowacją, lub na zachodzie – z Niemcami. Czy te zapożyczenia mogą być tak liczne, że stworzą nową, odrębną odmianę języka? Spotkał się pan z takimi przypadkami na świecie?

Teoretycznie mogłoby się tak zdarzyć, ale gdy mówimy o zapożyczeniach, trzeba uwzględnić nie tylko geograficzną bliskość dwóch języków, ale także bardzo ważną kategorię językoznawczą, a dokładniej socjolingwistyczną, czyli moc języka. Okazuje się, że niektóre języki są silniejsze, inne słabsze, a za ich pozycję odpowiadają różne czynniki – gospodarcze, polityczne, społeczne, a czasem również religijne. Tę różnicę widać bardzo wyraźnie w relacjach między polszczyzną a językiem niemieckim czy językami wschodniosłowiańskimi, a także w kontaktach polskiego z litewskim. Język polski zapożyczył z niemieckiego ogromną liczbę słów – trudno je nawet oszacować, ale mówimy tu o kilku tysiącach. Jednak ta liczba wymaga pewnego komentarza, bo różnie traktujemy zapożyczenia. Weźmy przykład słowa „dach” – wydaje się ono tak polskie, że mało kto wie, że to germanizm. A przecież od „dachu” tworzymy dalsze wyrazy: „dachówka”, „daszek”…

… zaliczamy „dachowanie” – przy okazji wypadku samochodowego.

No właśnie, czy to jest kilka osobnych zapożyczeń, czy jedno?To kwestia metodologii liczenia, dlatego kiedy mówimy o kilku tysiącach germanizmów, trzeba mieć świadomość, że ta liczba może się zmieniać w zależności od podejścia badawczego. Wracając do tematu wpływu języków – polszczyzna przejęła z niemczyzny wiele słów, ale niemiecki z polskiego bardzo mało. Z kolei w relacji z językami wschodniosłowiańskimi i językiem litewskim sytuacja wygląda odwrotnie. Z polszczyzny weszło do ukraińskiego, białoruskiego i litewskiego bardzo dużo zapożyczeń – również liczymy je w tysiącach, choć znów – z gwiazdką metodologiczną. Natomiast sami przejęliśmy z tych języków niewiele, choć z ukraińskiego nieco więcej niż z litewskiego czy białoruskiego. Zatem oprócz fizycznego sąsiedztwa dwóch języków liczy się moc języka, jego prestiż i znaczenie społeczne. Wspomniała pani o Czechach i Słowacji – dziś czeski nie oddziałuje na polszczyznę, ale w średniowieczu jego wpływ był bardzo duży. Był wówczas językiem o wyższym prestiżu niż polski i z tego okresu pochodzi wiele zapożyczeń. Z kolei język słowacki nigdy nie oddziaływał na język polski z taką siłą jak czeski, czy choćby ukraiński.

Wróćmy jeszcze do piosenki „Lusterka” i języka podlaskiego. Jak tam wygląda sytuacja?

Na Podlasiu sytuacja językowa jest bardziej skomplikowana niż się powszechnie wydaje. Tam współistnieją język polski, język białoruski, język ukraiński, a także ich lokalne gwary. To współistnienie jest dynamiczne, a jego efektem są właśnie zjawiska językowe, które dla jednych mogą być fascynujące, a u innych budzą kontrowersje – jak np. podlaska wersja piosenki na Eurowizję. Niektórzy mogą się oburzać, że „Lusterka” nie są śpiewane w języku polskim. Jednak to nie jest przypadek odosobniony. W 2016 roku Eurowizję wygrała Dżamala, reprezentująca Ukrainę, ale nie śpiewała ona po ukraińsku, lecz w języku krymskotatarskim. To pokazuje, że sprawy językowe nie zawsze są tak oczywiste.

W których regionach Polski gwary mają się najlepiej i o czym to świadczy?

Najczęściej przyjmuje się, że najlepiej zachowały się gwary w góralskich częściach Małopolski – ogólnie rzecz ujmując, na Podhalu, Orawie, Spiszu i Żywiecczyźnie, a także na Śląsku. Może to świadczyć o kilku rzeczach – przede wszystkim o sile tych gwar oraz ich atrakcyjności. Zwróćmy uwagę, że południowa Małopolska, zwłaszcza Podhale, była i jest silnie dowartościowana w polskiej kulturze już od XIX wieku. W czasach, gdy Polska była pod zaborami, to właśnie Podhale zaczęło uchodzić za wzorcowy, rdzennie polski region. Gwara góralska zyskała wówczas prestiż, a jej użytkownicy dostali sygnał, że posługiwanie się nią jest czymś dobrym. To dowartościowanie trwa do dziś. Wystarczy zwrócić uwagę na to, kiedy i w jakim kontekście słyszymy gwarę w mediach. W czasie świąt Bożego Narodzenia, Wielkanocy czy innych ważnych okazji widzimy górali w tradycyjnych strojach, mówiących gwarą góralską. Ten kulturowy i symboliczny aspekt miał duży wpływ na utrzymanie tych gwar w stosunkowo dobrym stanie. Po drugie, gwary te zawsze były wyraziste, dość różniące się od polszczyzny ogólnej, choć bez wątpienia wciąż mieszczące się w jej ramach.

A jak wygląda sytuacja na Śląsku?

Podając w dużym skrócie, na Śląsku używanie śląszczyzny było manifestacją niebycia Niemcem – Niemcy posługiwali się językiem niemieckim, a osoby, które nie identyfikowały się z kulturą niemiecką, mówiły po śląsku. To sprawiło, że gwary śląskie dobrze się zachowały, choć ich historia i status są bardziej złożone. Ogólnie przyjmuje się, że w granicach Polski to właśnie południe Małopolski i Śląsk są regionami, gdzie gwary zachowały się najlepiej. Jednak trzeba tu dodać pewne zastrzeżenie – rzeczywista sytuacja może nas czasem zaskoczyć. Językoznawcy, wybierając się na badania dialektologiczne, często mają pewne oczekiwania – zakładają, że w danym miejscu usłyszą gwarę, a w innym nie. Tymczasem zdarza się, że badania przynoszą zupełnie inne wyniki. Może się okazać, że w miejscu uznawanym za bastion gwarowy gwara prawie już nie funkcjonuje, a tam, gdzie jej się nie spodziewano, wciąż się jej używa. Dlatego stereotypy dotyczące tego, gdzie jeszcze mówi się gwarą, trzeba weryfikować badaniami terenowymi.

Mamy jeszcze Pomorze, gdzie ludzie mówią językiem kaszubskim.

To już zupełnie inna sprawa i inny temat. Etnolekt, język kaszubski to temat, który w pewnym zakresie wykracza już poza polską dialektologię.

Jak powinniśmy traktować dialekty i gwary? Powinny być naszym atutem kulturowym? Co możemy zrobić, aby je wzmocnić? Jakie jest pana zdanie?

Nie ma żadnego powodu, żeby się bulwersować faktem, że ktoś posługuje się gwarą – to przecież prywatny wybór każdej osoby, jakim językiem mówi. Jeśli chodzi o wzmacnianie i promowanie gwar, językoznawcy w pewnym stopniu już to robią – opisując je, dokumentując, a tym samym utrwalając ich istnienie. Takie badania mogą stanowić podstawę normatywną dla gwar,jednak nie ma możliwości, żeby, jak sądzę, uczyć gwar czy rewitalizować je systemowo. Ponieważ za gwarą stoi nie tylko jej słownictwo i gramatyka, ale także cały system wartości i norm kultury ludowej. Można nauczyć się elementów leksykalnych czy gramatycznych, ale nie da się nauczyć systemu wierzeń, dawnych zwyczajów czy przesądów, które są integralną częścią gwar. To nie jest coś, co można przekazać w szkolnym programie nauczania – to wynika z kultury i dziedzictwa danej społeczności. Natomiast jestem pewien, że gwary nie zanikną – będą ewoluować, jak każdy żywy język, dostosowując się do zmieniających się czasów. Poza tym wciąż mają swoje uprzywilejowane miejsce, zwłaszcza w działalności zespołów regionalnych. Wielokrotnie zasiadałem w różnego rodzaju jury konkursów gwarowych, regionalnych i tam wśród punktów, które podlegają ocenie, poza strojem, poza repertuarem muzycznym, jest również poprawność gwarowa i wiem, że te zespoły, które się przygotowują do konkursu, poza tym, że dbają o stroje, o repertuar, czasem zasięgają też porad u językoznawców, u dialektologów, żeby ich wystąpienie publiczne pod względem gwary było poprawne, a przynajmniej nie budziło kontrowersji.

Ostatnio widać, że gwary zaczynają szerzej przenikać do kultury – powstają książki, a nawet komiksy w gwarze. Mój przyjaciel z Warmii Jarosław Gach wydał niedawno przepiękny komiks – „Tkanina”. To warmińska baśń opowiedziana właśnie w gwarze warmińskiej.

To pokazuje, że gwara nie tylko nie zanika, ale wręcz zyskuje nowe życie. Jej kolejnym obszarem funkcjonowania staje się literatura. Widzimy coraz więcej przykładów prób standaryzacji literackiej gwar – choćby tłumaczenia dzieł literatury polskiej i światowej na gwarę podhalańską. To zupełnie nowy etap w historii gwar, bo do tej pory nie miały one takiego znaczenia w piśmiennictwie. Można więc powiedzieć, że gwary wciąż się rozwijają – nie tylko jako żywy język codzienny, ale kolejnym miejscem życia gwar będzie literatura.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Ostatnia droga Franciszka. Papież spoczął w ukochanej bazylice

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl