Od jak dawna używasz gwary warmińskiej w swoich komiksach i dlaczego?
Po raz pierwszy sięgnąłem po gwarę warmińską w 2006 roku, kiedy razem z Marcinem Wakarem zaczęliśmy realizować nasz wspólny projekt – „Legendy Warmińskie”. Marcin, jako historyk i pasjonat regionu, opracowywał stare baśnie, podania i legendy, przekształcając je w scenariusze komiksowe, a ja zajmowałem się rysunkami. Były to wówczas komiksy typowo edukacyjne – dymki były dwujęzyczne, w dwóch kolorach, po polsku i po warmińsku. Tak to się zaczęło i trwało przez kilka lat. Potem, jeśli chodzi o temat warmińskości w komiksie, nastąpiła dłuższa przerwa.
W końcu mamy rok 2024 i nagle warmińska mowa jest na ustach wszystkich - mieszkająca w Olsztynie pisarka Joanna Wilengowska wydaje książkę „Król Warmii i Saturna”, a Ty publikujesz komiks „Tkanina”, będący adaptacją warmińskiej baśni, tym razem już według Twojego scenariusza. Przypadek? Czy może duch tego miejsca tak właśnie wieje?
Ja też mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o przypadki (śmiech). Myślę, że obie opcje są możliwe. W 2023 roku Joanna Wilengowska była na premierowej wystawie „Tkaniny”, gdzie można było przeczytać komiks jeszcze przed oficjalnym wydaniem. Rozmawialiśmy wtedy chwilę. Nie zdradziła mi swoich planów literackich (śmiech).
Coraz częściej można zauważyć, że gwary w ogóle na dobre wracają do kultury – dzieje się tak nie tylko w literaturze, ale też w muzyce czy teatrze. W Teatrze Telewizji można było ostatnio obejrzeć sztukę w gwarze śląskiej, a do Eurowizji zgłosiła się podlaska grupa artystów z piosenką śpiewaną w tamtejszych gwarach. Skąd ta nagła popularność rdzennej mowy? Szukamy własnych korzeni, tożsamości?
Nie jestem pewien, czy nawet eksperci zajmujący się tym zawodowo potrafią jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Wydaje mi się, że – jak zwykle – to splot wielu czynników. Na pewno jest w tym jakaś moda, choć może bardziej odpowiednim słowem byłby trend. Nie wiem, na ile to zjawisko wpisuje się w nurt patriotyzmu, który idzie ze strony polityki i życia publicznego, a na ile jest równoległym, bardziej kulturowym ruchem. Wydaje mi się, że odgrywa tu rolę lokalny patriotyzm – przywiązanie do ziemi, do małej ojczyzny, do „macierzy”, w tym regionalnym sensie. Bo przecież gwary, dialekty, powstały organicznie w różnych miejscach i są bardziej rdzenne niż ogólnopolski język, którym wszyscy się posługujemy. Dzięki nim można dosłownie dotknąć swoich korzeni. Gdybym był psychologiem, to właśnie w tym kierunku szukałbym przyczyn tej popularności.
Komiks „Tkanina” napisałeś gwarą – uważasz, że to była odważna decyzja? Jak zostały przyjęte Twoje wcześniejsze komiksy? I co dzieje się teraz z „Tkaniną”?
Jeśli chodzi o wcześniejsze warmińskie komiksy, to były one wydawane w stylu przypominającym te, które w czasach PRL-u i trochę później opowiadały historię Polski. Mam na myśli komiksy rysowane w latach 80. przez mistrzów takich jak Rosiński, Wróblewski czy Szyszko. Warmińskie komiksy wykorzystały ten sam pomysł edukacyjny – z jednej strony wzbudziło to duże zainteresowanie na poziomie lokalnym, w województwie, ale z drugiej stanowiło pewne utrudnienie w ich komercyjnym funkcjonowaniu. Ostatecznie, kilka lat później – bodajże trzy czy cztery lata temu – komiksy zostały wydane w formie zbiorczej, jako album w twardej oprawie. Co ciekawe, ukazał się w Niemczech i już bez gwary warmińskiej – został po prostu przetłumaczony na język niemiecki, co pozwoliło mu zaistnieć komercyjnie. Natomiast jeśli chodzi o „Tkaninę”, to tutaj świadomie podjąłem próbę wykorzystania gwary warmińskiej w trochę inny sposób. Pomysł pojawił się, gdy zastanawiałem się nad historią, którą chciałem opowiedzieć. Pomyślałem wtedy, że można nawiązać do tradycji literatury fantasy – autorzy tacy jak Tolkien, Sapkowski czy wielu innych wkładali ogrom pracy w kreowanie swoich światów, a w tym często też języka baśniowych postaci. Kreowali nacje ich mowę, historię, mapy... A skoro „Tkanina” to legenda warmińska, z korzeniami sięgającymi prawdopodobnie czasów plemion Pruskich, to dlaczego nie wykorzystać istniejącego języka jako elementu świata przedstawionego? Dlatego też w „Tkaninie” baśniowa bohaterka – nie będę zdradzał szczegółów – posługuje się gwarą warmińską. Nie chciałem jednak, żeby ta gwara była czymś narzuconym, podanym „na tacy”, ale żeby funkcjonowała w sposób naturalny, jako część narracji. Zresztą, nie zawsze wszystko musi być podane w sposób oczywisty. W filmach fantasy, kiedy elfy mówią po elficku, pojawiają się napisy i nikt nie ma z tym problemu. A przecież nie wszystko musi być uproszczone do łatwej, przystępnej formy – czasem warto pozwolić sobie na odrobinę tajemnicy.

Urodziłeś się na Warmii. Mówisz po warmińsku?
Nie mówię – ale tylko dlatego, że jestem antytalentem językowym.
To jak wyglądał proces powstawania tekstu? Pisałeś po polsku i dopiero potem był tłumaczony na gwarę warmińską?
Tak, dokładnie tak było. W pierwotnej wersji, na której się wzorowałem – w baśni „Zaklęta Żabka” – nie było jeszcze gwary warmińskiej. Jedynym wyjątkiem była pieśń, pojawiająca się na początku, która przyciąga uwagę bohatera w lesie. To właśnie jej słowa w gwarze warmińskiej unosiły się w powietrzu. W przypadku „Tkaniny” nad tłumaczeniem moich tekstów po warmińsku czuwał Edward Cyfus, który zadbał o autentyczność językową.
„Tkanina” to z jednej strony opowieść o dzisiejszej młodzieży – o nastolatkach z czasów pandemii i o wszystkich ich problemach, które wtedy się ujawniły. Z drugiej strony łączysz tę historię z warmińską mitologią. Jak narodził się ten pomysł, by bohaterem był Janek – chłopak z olsztyńskiego blokowiska, który nagle trafia do baśniowej krainy i musi przejść specjalną próbę?
Nie wydaje mi się, żebym był w tej kwestii szczególnie odkrywczy. Całą tę historię budowałem bazując na naszym dziedzictwie – i to na wielu poziomach. Sztuka komiksu, gwara, zasady konstrukcji opowieści, rytm narracji, nieoczekiwane zwroty akcji rodem z kina – to wszystko jest dziedzictwem, które wykorzystałem do stworzenia tej historii. Podobnie jest z samą baśnią, czyli mityczną przypowieścią, którą wplotłem w losy współczesnego chłopaka, nastolatka Janka. Kiedy byłem młodszy, duże wrażenie zrobiło na mnie odkrycie myśli Carla Gustava Junga. Uzmysłowił mi, że mity to nie tylko bajki z prostym morałem o nagrodzie za dobre uczynki. Nie są to jedynie opowieści, w których Bóg straszy lub poucza. Mity bazują na archetypach – na czymś, co jest w nas wyryte jak rdzeń w drzewo, prowadzący od korzeni aż po czubek. Nawet jeśli nie zawsze w pełni rozumiemy dany mit czy baśń w racjonalny sposób, to nasza podświadomość rozpoznaje ich znaczenie i korzysta z nich. Właśnie dlatego w kontekście „Tkaniny” często wspominam o leczących opowieściach, które były znane Indianom i innym kulturom pierwotnym. Dziś nazwalibyśmy je bajkami, ale kiedyś przekazywano je z ogromną drobiazgowością, bo miały pomagać ludziom w kryzysach. Każda była dopasowana do konkretnego problemu – psychicznego, emocjonalnego – i działała jak terapia. W moim przypadku też szukałem takiej historii – i miałem szczęście, bo od razu trafiłem na odpowiednią. Chciałem znaleźć opowieść, w której mógłbym osadzić nastolatka mającego realne problemy – i tak powstała „Tkanina”.
Skąd tak świetnie znasz świat nastolatków i to, z czym przyszło im się zmagać w pandemii?
To właśnie wtedy zaczęły się problemy mojego młodszego dziecka, nastolatki. Tkwiłem w tym po same uszy. Zetknięcie się z kryzysem służby zdrowia, zwłaszcza dotyczącej pomocy dzieciom, było dla mnie ogromnym szokiem. Tak naprawdę to nie było zetknięcie, tylko zderzenie. W pewnym momencie musiałem coś zrobić, żeby nie czuć się bezradnym. Nie mogłem jedynie patrzeć, jak moje dziecko cierpi – potrzebowałem jakiegoś działania, czegoś, co pozwoliłoby mi nadać temu wszystkiemu sens. I to się przełożyło na moją twórczość. Było to na tyle silne pragnienie, że pomyślałem, że jeśli mogę pomóc – to spróbuję. Może pomogę swojemu dziecku, może innym dzieciom. Ale dziś – a od premiery minęło już parę tygodni – okazuje się, że być może większe poruszenie komiks wzbudza nie wśród młodzieży, a wśród dorosłych. Rodzice piszą do mnie, że coś im się rozpakowało w głowach – że nagle zaczęli inaczej patrzeć na swoje dzieci. Na przykład zrozumieli, że one nie są „niegrzeczne”, „złośliwe” czy „złe”, tylko mają realne problemy – ale nikt ich nie widzi, bo my, dorośli, jesteśmy skupieni na swoich własnych trudnościach. To właśnie między innymi chciałem przekazać – i cieszę się że dorośli czytelnicy jako pierwsi otworzyli na to oczy.
Jednym słowem – trafiłeś tym komiksem w dziesiątkę.
Celowałem w inną dziesiątkę, ale może to było jak w historii o Robin Hoodzie, który trafił strzałą w strzałę – jednocześnie do dzieci i rodziców? Jeszcze tego nie wiem, to się dopiero okaże. Komiks wszedł na rynek całkiem niedawno – został wydrukowany pod koniec 2024 roku. Wcześniej trochę egzemplarzy przygotowano na Festiwal Komiksu w Łodzi, ale dopiero teraz zaczyna docierać do szerszego grona czytelników.
A zatem czy Twój komiks to bardziej opowieść dla dorosłych czy dla młodzieży?
Kiedy go pisałem, myślałem o młodzieży i starszych dzieciach – stąd forma baśni, i stąd bohater w tym wieku. Ale dociera on też do dorosłych. Chcąc nie chcąc – każdy nosi w sobie coś z dzieciństwa. To jest tak mocny czas w życiu człowieka, że nie da się od niego uciec. Nie ma osoby, która nie dźwiga jakiegoś ciężaru z tamtych lat – czegoś, co do tej pory ciągnie się za nią jak niepotrzebny balast. A może właśnie potrzebny? Bo przecież zło nie jest tylko złe. Każdy medal ma dwie strony – jakkolwiek byśmy się nie upierali. Jeśli lew upoluje antylopę, ona straci życie – ale dzięki temu przeżyje małe lwiątko. Nic nie jest czarno-białe.
„Tkanina” to historia prowadzona dwutorowo, ale też może posłużyć za metaforę – że każdy z nas jest tkaczem swojego losu. Tylko czy na pewno? Życie Janka pokazuje, że nie wszystko jest w naszych rękach. Albo, że czasem warto odpuścić. Jak Ty rozumiesz tę baśniową mądrość?
Zauważ, że niezależnie od samej baśni, Janek faktycznie ma wpływ na tkaninę – na to, jak powstaje, jakie ma kolory, kształty. Ale jego wpływ nie polega na sprawczości w stylu „Bóg stworzyciel”, tylko na reakcji – na tym, jak odpowiada na to, co go spotyka, zarówno w świecie baśniowym, jak i w rzeczywistości. To nie jest tak, że mamy boską moc, że morza i oceany rozstępują się przed nami, a drzewa same padają przez rzekę, żebyśmy mogli przejść. Nie o to chodzi. Chodzi o to, jak reagujemy na to, co życie nam przynosi – na dobre i złe zdarzenia. Właśnie w tych reakcjach poznajemy siebie. W przypadku Janka w swojej podróży on zmaga się z własnymi słabościami, ale chodzi też o coś innego – o poznanie siebie, odkrycie siebie na nowo.
Skoro każdy z nas jest tkaczem własnego losu, to jak określiłbyś siebie? Jaką Ty jesteś nicią w tej tkaninie?
Nie jest mi łatwo odpowiedzieć na to pytanie, bo – jeśli mogę to tak nazwać – dla swoich osobistych potrzeb mam nieco inną „szamańską metaforę”. A tak swoją drogą to baśniowa podróż w „Tkaninie” to też taka klasyczna podróż szamańska.
Jest transformująca?
Jest w niej wiele podobieństw do rytuałów przejścia. Moi przyjaciele często słyszą ode mnie, być może Ty też to już słyszałaś, że lubię przyrównywać życie do spływu rzeką. Jeśli płyniemy rzeką po raz pierwszy, nie wiemy, co czeka za zakrętem. Nawet jeśli w danym momencie tafla wody wydaje się gładka, to pod powierzchnią może kryć się coś, czego nie widzimy. Miarą tego, jak radzę sobie w życiu, jest moja uważność – na tę rzekę, którą jest życie. To, co się wydarza, jest nieprzewidywalne – ale ważne jest, jak słuchamy, reagujemy i dostosowujemy się do nurtu. Gdybym jednak miał nie iść na łatwiznę i rzeczywiście zastanowić się nad swoją rolą w tej metaforycznej tkaninie… to powiedziałbym, że to pytanie nie dotyczy tylko mnie. Bo nie jestem tylko pojedynczą nicią – jestem wątkiem w większej osnowie. Nasze losy przeplatają się z innymi ludźmi, z otoczeniem, ze społeczeństwem, z roślinami, zwierzętami, miejscami, które nas kształtują. Moja nić wplata się w inne tkaniny – w tkaniny drzew, zwierząt, bliskich mi osób. Myślę, że moja wewnętrzna tkanina ma się coraz lepiej. Jestem w wieku w którym wszedłem w bardzo ciekawy etap w życiu – wewnętrznie, psychicznie, duchowo. Wiem, że moja tkanina to tylko jeden z wielu wątków, który wchodzi w relacje z innymi tkaninami, tworząc wielki patchwork.
Wrócę jeszcze do gwary – czy zastanawiałeś się nad tym, jak opowiadanie o Warmii brzmi w gwarze? Rozmawiałam ostatnio z profesorem dialektologii, który powiedział, że gwara nie jest tylko językiem – to cała kultura, wartości, wierzenia, przekonania. Co się zmienia, gdy tę samą historię opowiadamy po polsku, a co, gdy snujemy ją w warmińskiej mowie? Czy można uchwycić, jakie wartości są w niej przekazywane, gdy brzmi w gwarze?
Myślę, że częściowo dotknęliśmy tego tematu na początku rozmowy, gdy mówiliśmy o archetypach i ich wpływie na odbiorców. W tym kontekście już samo użycie gwary jest wartością. Podam Ci przykład: wyobraź sobie panoramiczny kadr z amerykańskiego filmu – powolny najazd kamery od lewej do prawej, ciągnące się przez wiele minut obrazy prerii, samotnych skał, kaktusów, kęp traw. Typowy obraz Dzikiego Zachodu. Teraz podłóż pod to klasyczną symfoniczną muzykę filmową – dopasowaną do rytmu kamery, budującą nastrój. A potem odtwórz ten sam obraz przy dźwiękach tradycyjnego śpiewu Indian, pełnego tęsknoty i emocji. Możesz też spróbować zestawić go z melodią azjatyckiego stepu – muzyką dawnych koczowników. Efekt? Zupełnie inne doświadczenie emocjonalne. Język działa w podobny sposób. Niektóre gwary, jak warmińska, nie wymagają pełnego tłumaczenia, bo są wciąż zrozumiałe – ale ich brzmienie i rytm zmieniają sposób odbioru opowieści. Pieśni i język rodzą się w określonym miejscu. Jeśli jesteśmy w tym miejscu i słuchamy opowieści w jego języku, staje się ona pełniejsza. Oczywiście, może pojawić się bariera związana ze zrozumieniem, ale emocjonalny wydźwięk, nastrój, brzmienie – to wszystko przenosi nas w rejony wcześniej niedostępne.
Jak powinna wyglądać przyszłość warmińskiej gwary w XXI wieku? Czy uważasz, że powinna być nauczana w szkołach, obecna na ulicach – na tablicach, w napisach obok języka polskiego? Jej drugie życie to tylko literatura i piosenki, czy może coś więcej?
Wiesz, zanim odpowiem, muszę wyjaśnić jedną rzecz. Przez większość życia uczyłem się unikać kategorycznych sądów o tym, co „powinno” być, a co nie. Z pokorą obserwować rzeczywistość, tak jak obserwuje się naturę. Od 30 lat żyję na wsi, mam codzienny kontakt z ziemią, z przyrodą, widzę procesy, które w niej zachodzą – i to zmienia sposób postrzegania wielu spraw. Myślę, że inaczej zaczynam rozumieć samą inteligencję, ale to już temat na inną rozmowę. Nie chcę mówić, że coś „powinno” być lub „nie powinno”. Niech to dzieje się naturalnie. Edward Cyfus i inni od lat prowadzą warsztaty gwary warmińskiej. Cieszą się one dużym zainteresowaniem – i to nie tylko wśród starszego pokolenia, ale również wśród młodych ludzi. To znak, że potrzeba wciąż istnieje. Natomiast jeśli chodzi o urzędowe tablice, napisy w przestrzeni publicznej – jeśli taka inicjatywa wyszłaby od społeczności, to czemu nie? Ale jeśli miałaby być narzucona politycznie, jako element jakiejś kampanii, budowania wizerunku, to uważam, że nie wyszłoby z tego nic dobrego. Gwara nie może być narzędziem w rękach polityków – ona powinna żyć tam, gdzie ludzie naprawdę chcą jej używać.
W ostatnim spisie powszechnym 148 osób zadeklarowało narodowość warmińską. Ty również?
Nie. Wtedy podszedłem do tego bardziej filozoficznie niż patriotycznie. Ale jestem warmiakiem – nie tylko biologicznie, nie tylko fizycznie, bo składają się na mnie atomy tej ziemi. Ale na poziomie doświadczeń w znacznej mierze jestem przesiąknięty Warmią. Wychowałem się też na książkach o Indianach – więc jest też we mnie coś pierwotnego, to też mnie kształtowało. A więc po części jest we mnie wszystko co miało na mnie wpływ.
Czy język może być nośnikiem pamięci? Czy warmińska gwara, którą zawarłeś w „Tkaninie”, jest dla Ciebie śladem dawnych mieszkańców tej ziemi? Czujesz, że przywracając ten język, przywracasz ich obecność?
Tak, ładnie to nazwałaś. Gwara żyje dopóki jest używana – dopóki pada z ust ludzi, choćby w małym gronie. Nawet jeśli nie jest już mową codzienną, nadal pełni jakąś funkcję. Dla mnie ważne jest nie tylko jej obecność w przestrzeni publicznej, ale też w przestrzeni bardziej prywatnej – tam, gdzie ludzie się spotykają, rozmawiają, gdzie przekazują ją dalej. Żaden język, żadna gwara nie jest statyczna. Kiedy rozmawiam z Edwardem Cyfusem, on sam podkreśla, że warmińska gwara nie była jednolita, nie miała jednej sztywnej formy. Po II wojnie światowej społeczność Warmiaków niemal zniknęła – i w tym sensie gwara zaczęła zanikać już w połowie XX wieku. Co więcej, dziś nie posiada wielu słów, które opisywałyby współczesną rzeczywistość. To było wyzwanie, kiedy próbowałem tłumaczyć teksty na warmińską mowę.
Jak reagujesz, gdy ktoś mówi, że gwara to przeżytek i zacofanie?
(Śmiech). Nie zwracam na to uwagi. Z reguły moje reakcje są dość ograniczone – chyba że muszę komuś ratować życie. Żyjemy w czasach, w których słyszymy o wiele bardziej kontrowersyjne i kategoryczne opinie, więc reagowanie na tak niewinne stwierdzenie sobie odpuszczę.
