Ring rodzinny

Sonia Ross
Jan Nowicki kontra Małgorzta Potocka

Jan Nowicki

Aktor, felietonista. Ostatnio zagrał w dwóch filmach: "Fundacja" i "Jeszcze nie wieczór", za który dostał nagrodę dla najlepszego aktora na festiwalu w Gdyni. Od lat związany z Krakowem. Teraz mieszka z ukochaną na warszawskim Żoliborzu. Ma dwoje dzieci, syna Łukasza Nowickiego, również aktora, i córkę Savoję.

Kiedy spotyka się po latach dwoje dorosłych ludzi, którzy kiedyś się znali, co przecież nie jest bez znaczenia, to przyglądają się sobie nawzajem z uwagą, również naiwnie, zwłaszcza w przypadku mężczyzn, bo mężczyźni są bardziej naiwni od kobiet. I z nadzieją, że teraz im się uda. Że w końcu trafił swój na swego. Bardzo bym chciał - i myślę, że Małgosia także - abyśmy nie stali się tylko chwilowymi bohaterami mediów. To, co wydarzy się między nami, zależy od naszej cierpliwości, tolerancji. Taka dojrzała radość i dojrzała nadzieja spełnią się po jakimś czasie, a ja zrobię wszystko, żeby ten związek miał ręce i nogi. A znam się trochę na tym, niech mi pani wierzy.

Lubię w Małgorzacie jej charakter. Bo ja lubię kobiety z charakterem. Nie cierpię tych bezwolnych, które się czepiają szyi mężczyzny, jego pieniędzy. Całe życie tego rodzaju kobiety mi towarzyszyły i ja im towarzyszyłem. A teraz, w okresie finalnym życia, największy urok dostrzegam w charakterze, samodzielności, sile. Co może oznaczać, że sam jestem słaby. Albo ze skłonnością do słabości.
Lubię w Małgosi jej urodę. I dodam tylko, że najpiękniejsze w naszych kobietach jest to, co podoba się właśnie nam, a co inni zazwyczaj przyjmują z obojętnością lub nawet negacją. Ale mnie ta negacja nie interesuje. Ten fragment piękna, który jest w niej, należy tylko do mnie.

Ciągle ją odkrywam. Jesteśmy przecież razem niecały rok. To fascynujące, bo w dobrych chwilach, kiedy ona zapomni, że jest prezesem, potrafi się śmiać i pokazuje, jak cudowne ma poczucie humoru. Jest to bardzo inteligentna kobieta. I zachwycająco leniwa. Podoba mi się strasznie to, że jak do niej mówię lub coś jej czytam, to ona zasypia. Gdybym był idiotą, tobym pomyślał, że ją nudzę, a że jestem idiotą poniekąd, to myślę, że daję jej poczucie bezpieczeństwa. Interesuje ją nie tyle to, co mówię, ile tembr mojego głosu, klimat, jaki tworzę. I mnie to wystarcza, bo nie zachwycam się jakoś specjalnie tym, co umiem, co czuję, co potrafię sformułować. Jak każdy aktor nie jestem człowiekiem zbyt mądrym, więc jeśli ona zasypia, gdy jej czytam, to znaczy, że jestem dla niej kimś.

Bezpieczeństwo? Tak, to byłoby cudowne czuć się bezpiecznym. Ale to może być przecież także sakramencka nuda. A ja, mimo moich 69 lat, nie odczuwam potrzeby stuprocentowego bezpieczeństwa i stuprocentowej pewności. To by mnie raczej uśpiło. Co wcale nie znaczy, że podnieca mnie sytuacja, w której kobieta mogłaby być w stosunku do mnie nielojalna. Nawet tego nie zakładam, bo po co myśleć, że bliski człowiek mógłby się okazać bez klasy.

Jedna rzecz mnie tylko niepokoi, choć oczywiście sobie z tym poradzę: nie dam się namówić, tak jakby sobie tego życzyła Małgosia, na jeszcze bardziej intensywne uprawianie zawodu aktora. Nigdy mnie to do końca nie zachwycało. A teraz mogę powiedzieć, że mnie to nudzi i nie pociąga. Choć tak szczęśliwie się złożyło, że kiedy spotkałem Małgorzatę, miałem akurat premierę moich dwóch filmów, w których zagrałem ważne role. Dałem jej dowód na to, że nie spotyka jakiegoś wapniaka, tylko gościa, który zna swój fach. Ale ona jeszcze o czymś nie wie: że nie jestem człowiekiem, który lubi iść za ciosem. Nie lubię być kimś szczególnym. To mnie nie dowartościowuje. A ona by chciała, żebym wystąpił w Teatrze Narodowym. Siedziałaby sobie w czwartym rzędzie, biła mi brawo i była ze mnie dumna. Tak nie będzie, ale spróbuję sobie znaleźć takie pole do działania, taką niszę, żeby i tak była ze mnie dumna, nawet jeśli nie gram w teatrze.

Pyta pani, jak się odnalazłem w nowym miejscu, w domu pełnym zwierząt? Bez trudu, bo jestem typem wilka stepowego. Przyszedłem i od razu wypatrzyłem te schody na górę, geranium, miłe pięterko. Mam pokój, w którym czytam, piszę, oglądam telewizję. Od czasu do czasu dzwonię do Małgosi i mówię: "Tu Brzoza, tu Brzoza, tu Kasprowy Wierch, a co tam u was na dole, co tam w zoo?". Bo ja się przecież nie muszę zajmować całym, zresztą bardzo miłym, Małgosinym światem, całą menażerią. Zaakceptowałem to, tak jak i ona musiała zaakceptować mój świat. Ciągle nad tym pracujemy, bo przecież w życiu wszystko wymaga pracy, a miłość przede wszystkim.

Dzieli nas spojrzenie na sprawę najważniejszą: koniec życia. Małgosia nie umiera, ja owszem. Myślenie o życiu, czasie, to również branie pod uwagę tego, co powiedzieli na ten temat inni. Niesłuchanie ich byłoby zwykłym szaleństwem. Czas jest Bogiem, Bóg jest czasem. Mądry człowiek, ksiądz Twardowski, powiedział, i ja się z nim zgadzam, że śmierć jest szczytem życia. Małgosia ucieka od tego z zapamiętaniem małej dziewczynki. Ja natomiast jestem małym chłopcem biorącym na siebie trud pewnego rozgarnięcia, bo to przecież nie jest ani miłe, ani zaszczytne nosić w sobie tę wiedzę. Ale ktoś, kto nie rozumie czasu, który będzie i który przeminie, nie rozumie czasu, w którym trwa. Nawet tak prosty człowiek jak Budionny powiedział, że jeśli ktoś boi się śmierci, jest już trupem za życia. Bo niczego nie będzie mógł bez lęku spróbować: smaków, zapachów, seksu. Wszystko jest oparte o ostateczność, a Stwórca w każdej chwili ma prawo przeciąć ludzki los. Niepogodzenie się z tym jest zwykłym brakiem pokory, żeby nie powiedzieć - głupoty.

Ale jeśli chodzi o Małgorzatę, to wbrew pozorom jest wdzięczną uczennicą. Teraz mówi to, co mówi, ale minie jakiś czas, ona przemyśli i okaże się, że inaczej już na to patrzy. Może między innymi po to się spotkaliśmy, żebym jej to wyjaśnił? Tak, jest troskliwa. Zapędziła mnie do zrobienia wszystkich badań. Dba o moje serce, wątrobę. Ale ostatnio przesadziła: chciała mi nasmarować łysinę jakimś roztworem, żebym miał bujniejszą fryzurę. Odmówiłem. Mężczyzna starzeje się z godnością, nie ucieka się do sztuczek z preparatami na porost włosów. Niech ona dba o moje serce, resztę zostawi naturze.

Małgorzta Potocka

Tancerka, choreografka. Twórczyni najbardziej awangardowego w latach 70. baletu Sabat. Dziś taką nazwę nosi jej teatr - jedyny w Polsce teatr rewiowy. Wielbicielka Włoch, papug i pekińczyków, miłośniczka Warszawy. Pierwsza kobieta, z którą Jan Nowicki stanie przed ołtarzem.

W Janie urzeka mnie wszystko. Uwielbiam go, jest prawdziwym dżentelmenem. Obdarowuje mnie kwiatami i prezentami. Jest niezwykle mądry. I jest dla mnie autorytetem, co mi się pierwszy raz w życiu zdarzyło, żeby był nim mężczyzna, z którym jestem. Szanuję go za inteligencję i jestem nim prawdziwie zauroczona. To prawda, co mówił, że zasypiam, kiedy mi czyta. Ale on ma taki urzekający, nostalgiczny głos, że mnie po prostu tym swoim głosem kołysze do snu. Daje mi poczucie bezpieczeństwa. Lubię zgubić się w jego ramionach, poczuć ciepło jego ciała. Nawet sobie dzisiaj żartowałam, że już nie musimy brać żadnych środków nasennych, tak nam się dobrze razem zasypia.

Jan narzeka, że za dużo jemy. Ale jedzenie razem z nim to odprawianie rytuału. Nie spotkałam dotąd nikogo, kto tak potrafi celebrować posiłek. Byłam przekonana, że mistrzami są Włosi, mam wśród nich wielu znajomych. Ale gdy tak myślałam, to nie znałam jeszcze Jana. Z nim nawet zwykła kaszanka smakuje jak kawior. W innej sytuacji bym jej nawet nie tknęła. To może dziwne, bo ludzie dojrzali trudno się adaptują w swoim towarzystwie, dużo cech partnera im przeszkadza. A mnie w nim nic nie razi, do niczego się nie muszę naginać, zmuszać. Uwielbiam te jego słowne zabawy, stwierdzenia. Uroczą przewrotność.

Będąc razem, nie zrezygnowaliśmy z naszych dotychczasowych przyzwyczajeń, obowiązków. Jan prowadzi intensywne, tak samo jak do tej pory, życie podróżnika. Kocha te swoje koncerty i jeździ z nimi po kraju, za granicę. A ja wracam z mojego teatru późną nocą, gdy Jan często już śpi. Nie wisimy więc na sobie, choć może to nie byłoby takie złe, bo Jan to mężczyzna, do którego się wiecznie tęskni. Nawet gdy jest obok, to ciągle jest go za mało. Nie ma mowy o przesycie, raczej myślę, że całe życie miałam jego niedosyt...

Ale jedno nas dzieli: myślenie o śmierci. Ja się nie wybieram w tamtą stronę, nie mam zamiaru umrzeć. A Jan się roznamiętnia, mówiąc o niej. Starość, w jego ustach, to jedno wielkie szczęście. Dla mnie - odwrotnie: starość jest zmierzaniem do końca. A ja nienawidzę końca. Nawet w moich spektaklach finał ma co najmniej trzy powtórki. Nie lubię starości, przemijania. I oszukuję się, że jej nie ma, nie istnieje. Jan odczuwa to inaczej. Dla niego świadomość śmierci nie jest bezsensem życia. Dla mnie jest. Bo nie chciałabym się urodzić po to, by umrzeć, a Jan urodził się po to, by umrzeć. Na szczęście postrzeganie tego ważnego, jeśli nie najistotniejszego wątku, nie przeszkadza nam cieszyć się życiem.

Chociaż Jan ma fatalną cechę: nie umie zachować tejemnicy. I wszystko interpretuje po swojemu. Z tym środkiem na włosy było podobnie. Przyjaciółka dała mi podobno świetny preparat. Pomyślałam, że wysmaruję i Jana. Ale się z tego zrobiła gigantyczna afera. Tak, jakbym mu powiedziała co najmniej, żeby je zaczął farbować. Oczywiście odmówił. Zasugerował mi, żebym dbała o jego serce, nogi. Ale nie o włosy i paznokcie. I tu się z Janem nie zgadzam. Kiedy jestem z mężczyzną, dbam o niego od A do Z. Przecież właśnie dzięki mnie poszedł na badania. Teraz jestem spokojna, że nic mu nie jest. A to przecież nic niestosownego dbać także o włosy. To po prostu troska o najbliższą osobę.

Wróć na i.pl Portal i.pl