Podobno założyciele zakładu poświęcili w tym celu posagi swoich córek. Władze Ursusa razem z dziennikiem "Polska" postanowiły poznać losy ich potomków. Wyniki poszukiwań zostaną wykorzystane m.in. do stworzenia ścieżek edukacyjnych w dzielnicy.
- Historia fabryki Ursus, a więc pośrednio i naszej dzielnicy, jest na tyle ciekawa, że postanowiliśmy ją bliżej zbadać. Sporo wiemy o osobach, które założyły spółkę, ale losy ich dzieci i wnuków są słabo znane - tłumaczy Jolanta Dąbek, zastępczyni burmistrza Ursusa. To ona wpadła na pomysł odtworzenia historii tych rodzin i odnalezienia ich członków.
Historia Ursusa zaczęła się w 1893 r. w kamienicy przy ul. Siennej 15 w Warszawie (dziś placyk przed Pałacem Kultury i Nauki). W tym miejscu siedmiu znajomych - trzech inżynierów: Ludwik Rossman, Emil Schoenfeld i Kazimierz Matecki oraz czterech przedsiębiorców: Ludwik Fijałkowski, Stanisław Rostkowski, Aleksander Radzikowski i Karol Strassburger założyło Towarzystwo Udziałowe Specyalnej Fabryki Armatur. Najwięcej wiadomo o Ludwiku Rossmanie, projektancie cukrowni w Królestwie Polskim, zwanych od jego nazwiska "rossmanowskimi". Pochodził z ziemiańskiego rodu z Niemiec.
- Sporo informacji mamy o Kazimierzu Mateckim, Emilu Schoenfeldzie i Karolu Strassburgerze - mówi Jerzy Domżalski, historyk i autor książek dotyczących Ursusa. Schoenfeld, związany z kolejnictwem, pełnił funkcję dyrektora Warsztatu Naprawy Taboru Kolejowego. Działał społecznie. Podobnie inżynier Karol Matecki, który zakładał Warszawskie Towarzystwo Wioślarskie. Z kolei Strassburger był m.in. dyrektorem kolei warszawsko-wiedeńskiej oraz Banku Handlowego . O pozostałych założycielach firmy wiadomo niewiele.
Początkowo spółka produkowała armaturę dla cukrowni, potem rozszerzono asortyment o części do centralnego ogrzewania i wodociągów, a z czasem rozpoczęto produkcję silników spalinowych. Legenda mówi, że każdy z siedmiu akcjonariuszy firmy poświęcił na rozkręcenie biznesu posag swojej córki. - Przygotowując książkę o historii Ursusa, nie znalazłem dokumentów potwierdzających, że tak było. Ale trzeba przyznać, że jest jeden mocny dowód - pierwsze logo fabryki - mówi Domżalski.
Znakiem firmowym Fabryki Armatur był przez długi czas napis P7P - powszechnie rozszyfrowywany jako posag siedmiu panien. Prawdopodobnie część opowieści jest legendą i nie każdy z założycieli firmy musiał poświęcić posag córki. - Na przykład Kazimierz Schonfeld był bezdzietny - twierdzi Domżalski. Według jego ustaleń, córki mieli tylko Ludwik Rossman - Hannę i Jadwigę, Kazimierz Matecki - Wandę, Helenę i Stanisławę oraz Karol Strasburger - Elizę i Anielę. I to chyba o ich posagi chodzi w opowieści o początkach Ursusa.
W 1907 r. zmieniło się logo spółki - znak P7P zastąpiono nazwą "Ursus". Stało się tak na fali popularności powieści Henryka Sienkiewicza "Quo vadis". Imię to nosił jeden z jej bohaterów. Właściciele fabryki mieli do starej nazwy sentyment. Symbol P7P jeszcze długo pojawiał się na elementach produkowanych tam maszyn. Firma szybko się rozrastała. W 1910 r. większość produkcji przeniesiono na Wolę, a 13 lat później do fabryki pod Warszawą na terenie dzisiejszego Ursusa.
Po co władze dzielnicy sięgają do tak odległej przeszłości.
- Myślimy o wydawaniu książek, organizacji wykładów dla mieszkańców - mówi Jolanta Dąbek. Chciałaby wykorzystać historię siedmiu panien do poprawienia wyglądu przestrzeni miejskiej. - Pomniki w Ursusie to głównie ponure głazy narzutowe. A gdyby tak postawić w reprezentacyjnych miejscach symboliczne figury siedmiu panien i poprowadzić do nich ścieżki turystyczne - marzy. Dzielnica zamierza wystąpić o unijne dotacje na ten cel.
Dzielnica czeka na informacje
Dawne logo fabryki Ursus to jedyny ślad potwierdzający opowieść o początkach zakładu. Razem z władzami dzielnicy Ursus szukamy kolejnych, a także wszelkich, informacji o potomkach siedmiu współzałożycieli firmy.
Wszelkie informacje na ten temat należy przesyłać na adres naszej redakcji: [email protected] lub władz dzielnicy [email protected]