Największe wrażenie zrobiły jej role w „Rezerwacie” i „Wojnie polsko-ruskiej”. To było jednak ładnych kilka lat temu. Teraz oglądamy ją przede wszystkim na drugim planie – choćby niedawno w „Czarnym mercedesie”. Ale i tu nie mając wiele do zagrania, potrafi stworzyć ciekawą kreację. Rzadszą obecność na ekranie wykorzystuje poświęcając więcej czasu rodzinie. I nie traci pozytywnego nastawienia do życia.
- Uwielbiam śmiać się ze wszystkiego. Uważam, że jest to dobry klucz do zapominania o okrucieństwach tego świata. Często dostrzegam komizm sytuacji nawet w najbardziej tragicznych momentach. Możliwe, że mój organizm wywołuje śmiech w stresujących sytuacjach, może jest to pewien rodzaj ucieczki… A poza tym uwielbiam robić ludziom różne kawały, żartować i opowiadać dowcipy – deklaruje w K-Magu.
*
Wychowała się na Śląsku, ale jej rodzice nie są rodowitymi ślązakami. Przybyli tam za pracą i osiedli na stałe. Ze strony ojca Sonia ma ormiańskie korzenie. Są one dla niej bardzo ważne: bo Bohosiewiczów jest w Polsce tylko około sześćdziesięciu. Ojciec najpierw pracował w kopalni, a potem próbował swoich sił w prywatnym biznesie. Ciągle miał inny pomysł na życie i Sonii udzielił się jego entuzjazm i przedsiębiorczość.
- Jestem miejscową patriotką. Ślązacy są cudowni – twardzi, a jednocześnie ciepli. Tam się dobrze je, spędza czas w rodzinie, muzykuje, pyka fajeczkę, hoduje gołębie. Może stąd moje zamiłowanie do porządku? Ormianom zapewne zawdzięczam temperament. To inteligentny naród, świetni handlowcy, przywiązani do tradycji - deklaruje w „Gali”.
Za młodu Sonia była raczej rozczochranym czupiradłem w brudnych ogrodniczkach niż uroczą dziewczynką w sukience z kokardami. Pociągał ją bowiem męski świat. Nawet kiedy bawiła się z koleżankami w dom, to ona zawsze grała rolę taty. Dlatego od małego Sonia trzymała sztamę przede wszystkim z ojcem. Jeździła z nim „na handel” do Bułgarii i sprzedawała niedostępne tam produkty z Polski.
Artystyczne talenty odziedziczyła po dziadku i ciotce. On był dentystą z Makowa Podhalańskiego, ale prowadził teatr amatorski, a ona - aktorką Teatru Rapsodycznego w Krakowie. Nic dziwnego, że mała Sonia jeszcze w podstawówce najbardziej lubiła się bawić z dzieciakami z podwórka w teatr i cyrk. Oczywiście sama była aktorką, reżyserką i producentką tych spektakli, na które sprzedawała nawet bilety.
*
Teatralna pasja okazała się na tyle mocna, że po maturze postanowiła zdawać do szkoły aktorskiej. Dostała się na uczelnię w Krakowie – i opuściła Śląsk na dobre. Rodzice jej pomagali, musiała jednak wykazać się inicjatywą w zakresie samodzielnego zarobkowania. Całe studia jeździła podczas wakacji nad morze, by tam pracować za barem. Potem ojciec zatrudnił ją we własnej restauracji – szybko jednak okazało się, że zamiast oszczędzać zarobione fundusze, z miejsca je wydawała na różne przyjemności.
Najważniejsze były jednak studia. Nie zadzierała nosa, ale wiedziała, że jest dobra. Jeszcze w czasie nauki zaczęła występować w Starym Teatrze. Trafiła również do kabaretu Rafała Kmity, gdzie mogła w pełni rozwinąć swój komediowy talent, tworząc z szefem zespołu duet nie tylko w życiu zawodowym, ale i prywatnym. Bywało tak, że z kabaretem wracała po występach nad ranem do Krakowa, spała dwie godziny – i potem biegła na próbę do teatru, by wieczorem wystąpić w spektaklu Lupy czy Kutza.
Propozycja etatu po szkole w renomowanym Starym Teatrze sprawiła, że Sonia postanowiła zostać w Krakowie. Najbardziej ucieszyła się z tego jej młodsza o piętnaście lat siostra Maja. W międzyczasie dorosła – i postanowiła pójść w ślady Sonii. Po maturze zdała egzaminy do krakowskiej PWST i śladem siostry przeprowadziła się do Krakowa. Tymczasem Sonia zdążyła już zrewidować myślenie o swojej przyszłości i zdecydowała się ruszyć na podbój stolicy.
- Gdy mieszkałam w Krakowie, film kilka razy się o mnie upomniał, ale musiałam odmówić. Grałam w Teatrze Starym, 24 spektakle w miesiącu, nie miałam wolnych terminów. Zdarzało się i tak, że propozycje do mnie nie trafiały, bo mnie blokowano. Ktoś chcąc mnie znaleźć, zadzwonił do teatru i usłyszał: „A kiedy ten film? – Nie, Bohosiewicz nie ma wolnych terminów…” – wspomina w „Urodzie Życia”.
*
Przeprowadzka do Warszawy okazała się strzałem w dziesiątkę. Dzięki temu Sonia pojawiła się w dwóch najważniejszych dla swojej kariery filmach – „Rezerwacie” i „Wojnie polsko-ruskiej”. Popularność młodej aktorki ugruntowały telewizyjne seriale: „39 i pół”, „Usta usta” i „Aida”. To sprawiło, że Sonię pokochała nie tylko widownia, ale również branża.
- Najgorsza rzecz, jaka nas może spotkać, to nic nie robić. O szóstej rano, zanim wejdziemy na plan, ktoś siedzi obok mnie w charakteryzacji i mówi: „Ech, szósta rano…”, a potem zaczyna narzekać – wtedy odpowiadam: „Znam dokładnie 15 kolegów, którzy chcieliby być właśnie teraz, o szóstej rano, w twojej sytuacji”. I wtedy następuje otrzeźwienie: „A, rzeczywiście…”. Ludzie bardzo szybko zapominają, co mają – podkreśla w „Gali”.
Kiedy w 2007 roku reżyser Janusz Majewski zatrudnił Sonię do realizowanego przez siebie Teatru Telewizji, próby odbywały się w mieszkaniu jego syna – Pawła. Przystojny restaurator wpadł w oko aktorce i po kilku tygodniach oboje zostali parą. Ona rozstała się z Rafałem Kmitą, a on sfinalizował rozwód z żoną. Dzisiaj wychowują dwóch synów – Teodora i Leonarda.
- Myślę, że jestem odbierana jako mama kompletnie nie stawiająca granic, pozwalająca na wszystko, rozpuszczająca swoje dzieci jak pańskie bicze. Ale to nieprawda. Wiem, że wcale nie trzeba na dziecko krzyczeć, warczeć i być dla niego szakalem, tylko – tak jak to robią sarenki – iść sobie razem na polanę, jak dziecko odbiegnie, to się przekona co tam jest i za chwilę samo przybiegnie z powrotem – zdradza na blogu Baby By Ann.
W ślad za Sonią do Warszawy dotarła również Maja. Obie siostry zamieszkały blisko siebie, aby mieć ze sobą dobry kontakt. Często też do siebie dzwonią, rozmawiając jednak przede wszystkim o rodzinie, a nie o karierze.
- Z siostrą dzieli mnie różnica piętnastu lat, więc nigdy z sobą nie konkurowałyśmy, ponieważ nie stajemy do castingów o te same role. Dzieli nas wręcz całe pokolenie. Nie ma nigdy zazdrości ze strony którejś z nas. Nie mogłabym zagrać jej partii, ani ona zagrać mojej. Ona jest tenorem, ja altem, i koniec – podkreśla na blogu Czytanie Jest Spoko.
