Stefan Ossowiecki, bardzo tajemnicza postać II Rzeczpospolitej

fragment książki
Przeżycia ostatnich miesięcy zostawią w nim ślady na zawsze. Jego duchowość rozwinie się gwałtownie. Już wie bowiem, że nie ma na co czekać. Doświadczył jakie nieszczęścia powoduje odwrócenie się ludzi od wartości duchowych. Bolszewizm zmiótł na Wschodzie stary świat - pisze o Stefanie Ossowieckim Karolina Prewęcka.

Potworny jazgot nagle ucicha. Jakby stopklatka. Nieruchomieją kolumny siłą oddzielonych od siebie kobiet i mężczyzn. Niemcy nie popychają, nie wrzeszczą. Dają odetchnąć? Ta cisza raczej spada z nieba. Tu nie ma innego miłosierdzia.

Dostrzegają się w ułamku sekundy. Stefan Ossowiecki opuszcza swój szereg. Nikt go nie zatrzymuje. Do Kazimiery Reychowej ma kilka metrów. Znają się od dawna.

I teraz… Tutaj. W takich okolicznościach. Boże… Kobieta pyta błagalnie:

- Co z nami będzie?

- Nic się pani nie stanie - zapewnia.

- A pan? Co z panem?

Zbolała twarz Ossowieckiego mówi wszystko.

Wracają ruchome obrazy. Tak nagle, jak zastygły. I wraca krzyk. Niemiec podbiega do Ossowieckiego, uderza go. Ten traci równowagę, upada na ulicę. Wypada mu z ręki przedmiot. Walizeczka. Naraz kilku. Każą mu się podnieść. Z trudem wraca do męskiej kolumny. Reychowa widzi, że przyciska do piersi swój niewielki bagaż. Kierują ich w różne strony.

Piąty dzień powstania. Sobota. Śródmieście Południowe, tak zwana dzielnica policyjna, czyli rejon alei Szucha, gdzie ulokowane są najważniejsze placówki niemieckiej policji i służb bezpieczeństwa w Warszawie, w tym Sicherheitspolizei - siedziba gestapo, miejsce kaźni.

Ossowieckiego i jego żonę Zofię Niemcy przygnali tu z pobliskiego placu Zbawiciela, po tym jak dwa-trzy dni temu wyrzucili ich i innych lokatorów kamienicy przy Marszałkowskiej 17. Drżeli w piwnicach. Oprawcy zbierali ludzi zewsząd. Oczyszczali z nich dom po domu. Podkładali ogień. Kto nie wyszedł, ginął w płomieniach.

Ossowieckim towarzyszy służący Stanisław. Idą we troje na plebanię swojej parafii. A tam już tłum warszawiaków szukających bezpiecznego kąta. Opiekujący się nimi ksiądz radzi, by szli dalej. Ossowieccy są zmęczeni. Nigdzie nie pójdą. Stanisław zostawia ich, ale wraca po chwili tchnięty przeczuciem. Nie udaje mu się jednak dotrzeć do państwa Zofii i Stefana. Odchodzi po raz drugi, ostatecznie.

Karolina Prewęcka„Mag. Stefan Ossowiecki”Wydawca: Fabuła FrazaPremiera: 20 kwietnia 2018
Karolina Prewęcka
„Mag. Stefan Ossowiecki”
Wydawca: Fabuła Fraza
Premiera: 20 kwietnia 2018

Kazmiera Reychowa mieszka w tej samej części Warszawy, przy ulicy Flory 3, naprzeciwko ulicy Bagatela. Wie, że Niemcy zaraz u niej będą. Zabierają wszystkich z jej domu i sąsiednich, po czym z miotaczy wyrzucają strumienie ognia na rzędy budynków. Mieszkańcy Flory 3 w ciszy żegnają się ze sobą . Z kobiet Niemcy formują „żywą tarczę”. Reychową i setki innych gnają przed czołgami. Chcą tak dotrzeć z odsieczą do swoich na ulicę Piusa XI, gdzie pod numerem 19 jest Urząd Telefonów Miejscowych Polskiej Akcji Społecznej Telegraf - tzw. „Mała PAST-a”. Niemcy bronią jej, a powstańcy zaciekle szturmują i to już od pierwszego dnia walk.

Nadarza się okazja, żeby uciekać sprzed czołgów. Zasadzka naszych chłopców. Któryś krzyczy: „Uciekajcie!”. Część kobiet rozbiega się. Niemcy strzelają do nich. Wiele ginie. Inne szybko, szybko pod ściany domów albo za barykadę. Reychowej się nie udaje się uciec i zagoniona przez Niemców staje, znów między setkami jeńców-zakładników, gdzieś w okolicach Koszykowej. Segregują ich i każą iść w stronę alei Szucha. Tam spotyka Ossowieckiego.

Słyszą odgłosy walk. Powstańcy zdobywają właśnie niemiecki szpital polowy przy Śniadeckich. To tak blisko! Ten oddech wolności. Blisko, ale zbyt słaby, punktowy i nie dociera do nich. W tym czasie krwią spływa Wola, ale nic nie wiedzą o tym, że tam jest „czarna sobota”.

Dzień długi, za długi, tak bolesny. Żeby już się skończył… Ale nie chce i wtem paraliżuje ich wywrzeszczany rozkaz, by mężczyźni uformowali się w czwórki. Pędzą ich na tyły ruin gmachu dawnego Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych. Szucha 14/16.

Po dziesięciu minutach seria z broni maszynowej. I kolejna. I znów. Teraz skowyt. Dobijają rannych. Trupy oblewają benzyną, obrzucają papierzyskami i podpalają.

Skamieniałe kobiety. „Popiół padał na nas jak śnieg” - wspomni po latach Kazimiera Reychowa, bo „nic się jej nie stało”.

Zofia Ossowiecka, jedna z tych, którym w tym momencie zatrzymuje się serce, ma nadzieję, że jej Stefan ocalał. Przecież mógł…

W pierwszych dniach sierpnia 1944 roku w masowych egzekucjach w dzielnicy policyjnej zginie kilka tysięcy ludzi.

W pamięci pani Zofii został ostatni obraz męża. Niemcy wchodzą na plebanię. Oddzielają kobiety. Stefan Ossowiecki na rozkaz kładzie się na brzuchu na placu Zbawiciela wśród wielu mężczyzn. Krzyżują dłonie na karkach. Ona wraz z kobietami idą w stronę Szucha. Odwraca się, by jeszcze spojrzeć na Stefana. On podnosi głowę w tej samej chwili. Rozgląda się, dostrzega Zofię. Co potem? Jej nadzieja, że przeżył. A jego pewność, że żona ocaleje. Nadzieja nie opuszcza jej po wojnie. Czeka. Chwyta się myśli, że może trafił do niewoli i z jakiegoś powodu przedłuża się jego powrót.

Pamięta dokładnie, że Stefan na placu Zbawiciela, nawet, gdy tam leżał, miał przy sobie podręczną walizeczkę. Niczego innego nie wyniósł z domu. Zofia wie, co w niej było. W domu spłonęły między innymi oryginały dokumentów, w tym protokoły z doświadczeń z udziałem męża. Na szczęście, większość była skopiowana i porozmieszczana w różnych miejscach. Ukazywały się też drukiem, w polskiej i zachodniej prasie.

W czerwcu 1946 roku prochy z alei Szucha zsypano do kilku trumien i przewieziono do wspólnej mogiły na cmentarz wolski. Było ich pięć i pół tony.

Stefan Ossowiecki przewidział swoją śmierć. 1 sierpnia, na kilka godzin przed wybuchem powstania rozmawiał z przyjacielem Stanisławem Dybowskim, malarzem, pejzażystą, w jego pracowni. Ossowiecki był roztrzęsiony. Powiedział, że minionej nocy oczami duszy widział tragedię Warszawy i swój straszny koniec. Dodał, że jego ciało nigdy się nie odnajdzie.

Z cieniem śmierci chodził już od co najmniej kilku tygodni. Dobra znajoma Anna Miernowska spotkała go na przełomie czerwca i lipca w kościele Świętego Zbawiciela na pogrzebie księdza Maksymiliana Gierwatowskiego. Zapamiętała, że był smutny, mówił, że znajdzie się na gestapo i tam zginie. Jednocześnie uspokajał kobietę, że „ty jeszcze będziesz miała wszystko”.

W lipcu pojechał do Podkowy Leśnej pod Warszawą, do swojego ulubionego miejsca wypoczynkowego od wielu lat. Tym razem trudno było o relaks, skoro przeczuwał, że to ostatni tu jego pobyt. Zachowało się zdjęcie Ossowieckiego z tego miejsca i momentu. Pozuje z ptaszkiem, kawką. Może miała złamane skrzydło i ludzie jej pomogli? Może ot tak weszła Ossowieckiemu w ręce, bo instynktownie mu zaufała? Portretowany ma twarz stężoną, bez uśmiechu, może nie przygnębioną, lecz pełną powagi. Dzięki głębokiemu spojrzeniu w oczy widza nawiązuje z nim kontakt, a dzięki żywemu rekwizytowi emanuje ciepłem. Wzywa do troski o innych, czułości wobec siebie, wrażliwości na świat, mimo szalejącego wokół okrucieństwa. Ktoś przecież musi ocalić piękno życia. Ostatnie zdjęcie Ossowieckiego. Ostatni niewerbalny przekaz.

Wcześniej, jeszcze przed wojną, szukał nań słów. Zamieścił je w swym dziele Świat mego ducha i wizje przyszłości wydanym po raz pierwszy w 1933 roku: „Budzę Was wszystkich z ospałości duchowej! Wszystkich - bez różnicy klas, pochodzenia, religii, narodowości. Ciężar życia, materializm, straszna walka o byt, która coraz bardziej się wzmaga, ta forma, w której żyjemy, która nas dławi, ta szata pesymizmu, jaka nas wszystkich coraz bardziej uciska - wszystko to musimy w Imię Ducha pokonać”.

***

Swego Ducha zaczął odkrywać w wieku czternastu lat. Zauważył, że odczytuje myśli i zamiary innych osób, nawet wyraźnie oddalonych od niego. Właśnie uczył się w trzyletnim moskiewskim korpusie kadetów. Trochę był zakłopotany ujawnianiem się niecodziennego talentu telepatii, a nieco nim podekscytowany. Bacznie przyglądał się sobie. Może miał nadzieję, że mu to przejdzie, jak chrypa czy gorączka?

Nie stał się taki znikąd. To, co nadzwyczajne otaczało go od urodzenia, w domu rodzinnym i w klimacie epoki drugiej połowy XIX stulecia. Był to czas wiary w ludzki rozum i za jego pomocą eksploracji niezbadanych dotąd przestrzeni, kosmicznej i duchowej. To, co nadzwyczajne znalazło w młodym Stefanie Ossowieckim nie tylko dogodne siedlisko, ale i predyspozycje do nadzwyczajnego rozwoju.

Przyszedł na świat 22 sierpnia 1877 roku, w środę, w pałacyku Ossowieckich przy ulicy Wielkiej Gruzińskiej (Bolszoj Gruzińskoj) w Moskwie. Był to rok wybuchu wojny rosyjsko-tureckiej - to Rosja wypowiedziała ją Imperium Osomańskiemu - oraz wielu wynalazków, w tym aerostatu i fonografu, a także rok odkrycia przez Amerykanina Asapha Halla Deimosa i Fobosa - księżyców Marsa oraz rok objawień Maryjnych w Gietrzwałdzie.

Moskwa, a tym bardziej stolica Rosji - postępowy Petersburg, przyciągały rozsianych po Imperium Carskim Polaków o wysokich kwalifikacjach, zwłaszcza związanych z przemysłem i administracją. Rosyjskie metropolie dawały im szanse dalszej edukacji, kariery zawodowej i zdobycia statusu oraz perspektywy dostatniej przyszłości dla dzieci. Nie zanosiło się na nowe narodowowyzwoleńcze powstania. Pod koniec XIX stulecia w Moskwie mieszkało około 10 tysięcy Polaków, w Petersburgu - blisko cztery razy więcej. W Moskwie byli drugą mniejszością narodową, po Niemcach.

POLECAMY:

Wróć na i.pl Portal i.pl