Towarzyszyłem mu w 1995 r. w Igrzyskach Salezjańskich na Malcie, bo Pleń jest też wiceprezesem Salezjańskiej Organizacji Sportowej. Jako człowiek od lat związany ze sportem wyczynowym nie mogłem w pełni pojąć idei tamtych zawodów, tylko z wierzchu przypominających igrzyska olimpijskie.
Po mszy świętej była defilada sportowców, zapłonął znicz i zaczęła się zacięta, pełna emocji sportowa rywalizacja. Tylko że na jej zakończenie... nikt nie dostał złotego medalu. Ani srebrnego, ani brązowego. Każdy został nagrodzony identycznym medalem za udział. - W sporcie nie ma przeciwników. Walczy się ze sobą, pokonuje niewiarę, zwycięża słabości i zwątpienia. Niemożliwe staje się możliwe. Wygranie ze sobą, a nie upokorzenie przeciwnika czyni z nas zwycięzców - tłumaczył mi salezjańskie idee ks. Pleń.
Te same słowa wypowiedział wczoraj w wiosce olimpijskiej w Pekinie. Warto, by salezjan słuchali nie tylko sportowcy, ale i ci, którzy za sport odpowiadają. Założyciel Zgromadzenia ks. Jana Bosko już w XIX w. wiedział bowiem, że "żywe boisko to martwy diabeł".